Przejdź do głównej zawartości

KOPCIUCH, cz. 2

Kopciuch, cz. 2

Chłody jesienne robiły się coraz bardziej przejmujące i Anna wiedziała, że długo nie będzie mogła się tułać po lasach. Do miasta bała się iść z widocznym już brzuchem, do matki i ojczyma też nie miała po co wracać. Jedzenie się skończyło, owoce leśne przestały już wystarczać. Nadchodził wieczór, kiedy pewnego dnia – w kilkanaście dni po zniknięciu trupy cyrkowej – usłyszała gdzieś przy drodze krzyki i wołanie o pomoc. Wybiegła z lasu akurat, gdy trzech konnych jeźdźców pognało na oślep w stronę ostatnich promieni słońca. Na drodze leżały szczątki rozbitej karety i ciała dwóch mężczyzn – woźnicy i podróżnego. Anna podbiegła do zakrwawionego mężczyzny w zamożnym ubraniu i odruchowo uniosła jego głowę. Tak jak i woźnica nie potrzebował już jej pomocy – był martwy.
- Wszyscy Święci! – usłyszała nad sobą wołania i odskoczyła z krzykiem – Tu jest niewiasta w błogosławionym stanie! Źle wygląda! Poślijcie po medyka!
Anna przeraziła się, że to zbójcy wrócili po resztki łupów. To byli jednak żołnierze z pobliskiego miasteczka zaniepokojeni wieściami o napadach na gościńcu. Minęło kilka minut zanim zorientowała się, że biorą ją za żonę zamordowanego podróżnego. Nie zdążyła zaprotestować a już znalazła się na plebani pod opieką proboszcza i kilku sióstr zakonnych. Wtedy doszła do wniosku, że to nawet dobre wyjście. Została wdową, bez grosza i ubrań, z dzieciątkiem w łonie.
Jadwidze nie śpieszyło się na świat. Anna już się bała, że dziecko na zawsze zostanie w jej brzuchu. Przyszła na świat w święto Zwiastowania Maryi Pannie tuż przed wieczornym nabożeństwem. Anna została z córką na plebani i pomagała siostrom zakonnym w prowadzeniu kuchni i pielęgnacji ogrodu.
. Ksiądz proboszcz prowadził bujne życie towarzyskie, odwiedzało go mnóstwo osobistości, notabli. Widywali także młodziutką wdowę z dzieckiem. Nie minął rok, a rajca miejski, pan Jędrzej poprosił o rękę Anny. Urzekła go jej zaradność, uśmiech, a małą Jadwisią zachwycał się jak własnym dzieckiem. Chciał przygarnąć i dać dom tym dwóm skrzywdzonym przez los, ubogi białogłowom. Sam był wdowcem – przed laty, Bóg zabrał z tego świata jego małżonkę w połogu i nowonarodzonego synka. Ojciec proboszcz i siostrzyczki nie mogli wymodlić dla Anny piękniejszego losu.

***

- Ależ duszko zrozum. – Józef bezradnie podrapał się po głowie – Cecylka nigdy nie zajmowała się domem. Jest taka delikatna i bezradna.
- Oczywiście. – Anna chwyciła się za boki – Każda jest delikatna i bezradna, kiedy trzeba. Ja i Wiśka ciężko pracujemy na ten dom, bo z twojego warsztatu to już nic nie będzie. Nawet Gieńkę zostawiłam w domu dla pomocy naszej księżniczce.
Im więcej czasu mijało od ślubu, tym bardziej zaogniała się sytuacja w domu Józefa i Anny. Szewc zaczął niedomagać, aż pewnego popołudnia pod koniec zimy zemdlał w swoim warsztacie. Upadając przewrócił lampę naftową. Cudem wyciągnięto go z płonącego pomieszczenia, ale Józef stracił swoje możliwości zarobkowania. Utrzymanie rodziny spadło na barki Anny i jej córek.
Kramarka od razu starała się wciągnąć pasierbicę do robót domowych. Dziewczyna była jednak niezdarna, nieustannie zamyślona. Próba rozpalenia w piecu skończyła się zadymieniem całego domu. Posiłki były po przypalane, niedoprawione. Na wszelkie próby dyskusji, czy wytłumaczenia jej zasad prowadzenia domu Cecylia rzucała przed siebie zdziwione albo nieobecne spojrzenie ogromnych jasnych oczu. Pewnego dnia potknęła się i wywaliła misę grochu obok garnka z makiem. Zielone kuleczki wymieszały się dokładnie z szarymi drobinkami. Wściekła Anna wychodząc na rynek kazała Cecylii porozdzielać je. Nie mogli sobie pozwolić na wyrzucanie jedzenia.
W końcu kazała młodszej z córek zostawać w domu do pomocy. Gienia, uwolniona od wystawania całymi dniami przy warzywach i owocach, nie zamierzała teraz nadwyrężać swoich sił w domu. Pokazywała Cecylii co i jak trzeba zrobić i albo leżała przez większość dnia w łóżku, albo szła do pobliskiej karczmy poflirtować z młodym, nieśmiałym karczmarzem. Jadwiga, wróciwszy zmęczona po pracy, także nie rwała się do pomocy córce szewca. Obie córki kramarki, od dzieciństwa przyzwyczajone do ciężkiej pracy, drwiły i podśmiewały się z rozmawiającej z ptakami i wierzącej w dobre wróżki, eterycznej Cecylii. Praca przy kramie dawała im skromne pieniądze, które chętnie wydawały na stroje i pachnidła. Córka ubogiego, zdanego na utrzymanie żony, szewca wyglądała przy nich jak kopciuch.
Późną wiosną rozeszła się po księstwie wieść, że książę Fryderyk pragnie znaleźć żonę wśród swoich poddanek. W noc Świętego Jana na zamku miał się odbyć wielki bal, na który zostały zaproszone wszystkie młode panny. W mieście wybuchło wielkie poruszenie. Krawcy, fryzjerzy, instruktorzy tańca przeżywali oblężenie. Każda matka mająca córkę na wydaniu widziała swoje dziewczę jako księżnę, a każda młoda panna czuła, że to na nią właśnie czeka piękny Fryderyk.
Anna i jej córki nie różniły się w tym od reszty. Kramarka chciała dal swoich dziewcząt innego, lepszego życia niż sama doświadczyła. Wisia i Gienia wystarczająco się w życiu natułały po świecie, naharowały przy kramie i wierzyła, że teraz którąś czeka wspaniała odmiana losu. A odmiana losu jednej, to lepsze czasy dla całej rodziny. W całym tym zamieszaniu nikt nie zwracał uwagi na domowego kopciucha, który jak zwykle siedział w przydomowy ogródku i rozmawiał z ptakami.
Przyciężka machina swatów ruszyła.

***

Genowefa urodziła się na kilka dni przed świętem Matki Boskiej Zielnej, dwa miesiące za wcześnie. Akuszerka odebrała poród i została szybko przez rajcę Jędrzeja odprawiona. Dostała podwójną zapłatę żeby nie gadać po mieście, że rodząca miała siniaki na ciele. Akuszerka już nie takie widziała. Ksiądz proboszcz szybko ochrzcił dziewczynkę i na wszelki wypadek udzielił ostatnich sakramentów matce. Na złość i Anna, i Gieniusia przeżyły.
Tylko przez kilka dni po ślubie Anna i mała Wisia myślały, że w domu rajcy przedsionek nieba się przed nimi otworzył. Niedługo okazało się, że rajca Jędrzej dużo pije, jak popije, to zabiera się do bicia. Sam fakt, że przygarnął ubogą wdowę z sierotąn był  usprawiedliwieniem dla poniewierania nimi i tytułowania w zaciszu domowym małżonki Kopciuchem. Jeden bogobojny uczynek spełnił. Wystarczy. Za to co niedziela, na mszy, rajca wraz z rodziną zasiadał w jednej z pierwszych ławek w kościele i oddawał się ze skruchą życiu duchownemu. Skruchy starczało do wtorkowego wieczora – akurat wtorkowe siniaki Anny zdąrzyły zblednąć do niedzieli. W zamian ona i jej córka dostały zamożny dach nad głową, suto zastawiony stół i powszechny szacunek. Dla całego miasteczka i okolicznych wsi rajca był ważną i szanowaną personą. Okoliczne młode wieśniaczki go uwielbiały, a on im się nie opierał.
- Przysięgałaś mu przed Bogiem niewiasto. – mruczał skrępowany ksiądz proboszcz w konfesjonale, gdy Anna wreszcie odważyła się o tym z nim porozmawiać – Jest tak bardzo oddany miastu, że w domu odpoczynku potrzeba. A tu jeszcze musi się denerwować na żonę i pasierbicę.
Rozmowa w konfesjonale dała Annie tyle, że zrozumiała, że od niej zależy mir domowy. Miesiące i lata mijały, ona starała się być dobrą żoną, matką, kucharką, gospodynią – służby nie mieli ze względu na słabe nerwy rajcy. Z czasem rajca stał się jeszcze bardziej oddany miastu, co sprawiało, że musiał bardziej odpoczywać w domu, czyli zaczął tłuc córkę i pasierbicę. Serce Anny nie wytrzymało.
Dla odprężenia często spacerowała po lesie. Spotykała tam zielarkę Bajuchę, dużo rozmawiały. To od niej dowiedziała się o tajnikach przechowywania ziół i warzyw. Nie tylko.
Rajca Jędrzej był dumny z uroczystego obiadu jaki żona wydała z okazji siódmej rocznicy ich ślubu. Zaproszono księdza proboszcza, kilka innym znamienitych rodzin. Wśród wielu potraw podano między innymi chrupkiego pieczonego prosiaka nadziewanego kaszą, kaczkę w aromatycznych jabłkach, przepyszną potrawkę z grzybów. Na deser zjedzono kandyzowane owoce, baby drożdżowe. Pech chciał, że w kilka dni po tym uroczystym obiedzie rajca Jędrzej poczuł się niezdrów i zmarł. Medyk starał się mu pomóc, ale był bezsilny. Winę złożył na karb dużej ilości pitego alkoholu, którego chory nawet na łożu choroby sobie nie odmawiał.
Anna po raz kolejny była wdową, tyle że tym razem zamożniejszą. Na krótko. Do miasta zjechała siostra zmarłego twierdząc, że i ojciec, i dziad rajcy dużo pili, a każdy dożył w zdrowiu późnej starości. Na wdowę padło podejrzenie o otrucie męża. Drobna propozycja żeby siostra nieboszczyka zajęła się pozostawionym przez niego majątkiem ucięła dyskusje. Anna wzięła jakąś drobną sumkę, zabrała córki i szybko opuściła miasteczko. Bardziej zależało jej na niezależności niż majątku.
Przez lata żywiła ciepłe uczucia dla niepozornego, smacznego grzybka – czernidłaka pospolitego – który potęguje w organiźmie działanie alkoholu. A gdy jest tego alkoholu za dużo, to – no cóż.

***

W ferworze przygotowań do balu Anna zauważyła, że Cecylia jakby nabrała wprawy w prowadzeniu domu – było już czysto, ubrania uprane, ciepły posiłek zawsze czekał na stole. Irytujące bywały odwiedziny dawnej szwagierki Józefa, ciotki Cecylii, ale ta wymykała się zawsze do swojego domu kiedy kramarka wracała ze starszą córką.
- Widzę, że działa twoja pomoc Cecylii, Gieniu. – pochwaliła córkę Anna.
- Co? – ta była lekko rozkojarzona – A tak! Rzeczywiście jakby tu czyściej.
Większy problem niż z oderwaną od rzeczywistości pasierbicą, Anna miała teraz z córkami. Widziała już jedną z córek jako żonę księcia Fryderyka, dającą siostrze możliwość bogatego ożenku, a matce dostojne kąty na jesień życia. Dziewczęta nie podzielały jej entuzjazmu.
- Mam już tego dosyć! – Wiśka szarpała bogato zdobioną haftami suknią – Ciągle dyrygujesz naszym życiem. Ani chwili spokoju.
- Mamo... – Gienia zawsze była łagodniejsza – A na co mi ten książe? Ostatnio sporo rozmawiałam z...
- Wy mi tutaj farmazonów nie sadźcie. – zdenerwowała się Anna – Chcecie męża pijaka? Tułania po ludziach? Wysiadywania na rynku? Słuchajcie matki, a będzie dobrze. Źle dla was nie chcę.
Zdenerwowana odepchnęła Cecylię od pieca. Dziewczyna miała minę jakby znowu miała zamiar coś rozbić albo rozlać.
- My jedziemy z twoim ojcem na bal. Ty pilnuj domu.
- Duszko. – szepnął cicho Józef – Może Cecylka także by się z nami wybrała?
Anna i jej córki już sadowiły się w karecie, więc spuścił głowę i poszedł za nimi.
Bal był wystawny i niezapomniany. Książe zatańczył z każdą przybyłą panną. Anna spotkała wiele innych matek, siedziały razem i pilnie obserwowały wyraz twarzy, tańczącego z kolejną dziewczyną, Fryderyka. Do domu wrócili grubo po północy. Na progu kramarka potknęła się o resztki rozbitej dyni i pomyślała, że Cecylia znowu się czymś popisała. Zaskoczyło ją kilka cekinów i tiulowych kwiatków przy oknie, ale była zbyt zmęczona, aby o tym myśleć. Rano po ozdobach nie było śladu.

***

Po nagłej śmierci małżonka i opuszczeniu miasteczka, Anna tułała się z córkami po różnych wioskach. Pomagała przy gospodarstwach, w pracach polowych. Miała skrzętnie schowaną sumkę pieniędzy wynegocjowaną od szwagierki, która powolutku topniała. Którejś wiosny, Anna pomagała w ogrodzie pewnemu starszemu małżeństwu. Przypomniała sobie dawne rozmowy ze starą Bajuchą. Wysupłała swoje pieniądze i otworzyła kramik z warzywami i owocami w pobliskim miasteczku. Staruszkowie dali jej i dziewczynkom pokoik na poddaszu, kuchnię do robienia przetworów, płody ziemi ze swojego ogrodu. W zamian Wisia i Gieniusia zajmowały się ich domem, ogrodem, a ich matka dzieliła się zyskami ze sprzedaży. Po trzech sezonach była już kramarką pełną gębą – miała spory kram przy rynku, małe mieszkanko dla siebie i dzieci oraz dostawy warzyw, owoców i ziół z całej okolicy.
Nie była jej straszna żadna pora roku, ani pogoda. Pracowała ciężko na lepsze życie dla siebie i dziewczynek, ich także nie oszczędzając. Kolejnego zamążpójscia już nie planowała, bo kontakt z połykaczem ognia zepsuł jej figurę, a rajca Jędrzej wytłukł z niej resztki urody. Zimno, mrozy, wiatry, deszcze, palące słońce wyrzeźbiły postać zahartowanej kobiety.

***

- Musicie dopasować stopę do tego bucika. Nie ma innej możliwości. – kramarka biegała po domu pełna emocji.
Już następnego dnia po balu, książę Fryderyk ogłosił, że spotkał na nim kobietę swojego życia. Ta jednak o północy zniknęła nagle z balu. Na szczęście zgubiła śliczny, atłasowy pantofelek ze spiczastym czubem. Książę natychmiast ruszył w objazd po księstwie w poszukiwaniu pięknej nieznajomej. Z początkiem jesieni dotarł do domu Józefa i Anny. Kramarka zamknęła się z córkami w alkierzyku, aby mogły w spokoju poprzymierzać pantofelek. Co za pech. Jadwiga miała palce zgrubiałe od pracy w ogrodach warzywnych, nie mieściły się w szpicu bucika. Nie pomogła nawet próba połamania palców, Wisia nie doszła nawet do drzwi alkierzyka. Genowefie lata spędzone przy kramie pogrubiły pięty tak, że nawet nożyk, przy pomocy którego Anna próbowała uformować stopę córki, połamał się na nich.
Zniechęcony długimi poszukiwaniami, Fryderyk już chciał opuścić ich dom, gdy z pełnego kwiatów ogródka przyszła Cecylia. Kramarka specjalnie ją tam wysłała, żeby nie przeszkadzała w mierzeniu pantofelka. Jakim było zaskoczeniem dla wszystkich kiedy jej drobna stópka weszła idealnie w atłasowy bucik. Książę chwycił ją uradowany w ramiona.
Wkrótce odbył się huczny ślub Fryderyka i Cecylii. Piękna księżna zabrała ojca ze sobą do pałacu, a ciotkę – siostrę zmarłej matki – uczyniła ochmistrzynią dworu. Jeszcze przed ślubem Anna razem z córkami opuściły dom szewca i zamieszkały w innej części miasta.

***

W karczmie było tłoczno, wesoło i gwarno. Zabiegana dziewka postawiła szybko na stole zamówione przez mężczyzn kufle piwa. Wychylili spory łyk na rozpoczęcie wieczoru po ciężkim dniu pracy.
- Jeszcze kilka lat temu to był mały wyszynk. – starszy z mężczyzn obtarł pianę z ust – A teraz to karczma pełną gębą i pokoje gościnne.
- Wszystko idzie lepiej od kiedy nasz karczmarz ożenił się, a panna młoda wzięła do siebie matkę. – młodszy zlustrował wzrokiem szeroki i zastawiony kuflami i przekąskami bar
- Jędza z niej niespotykana, trzyma córkę i zięcia pod butem.
- A czy młoda karczmarka nie miała czasem starszej siostry?
- Tamta uciekła jeszcze przed ślubem młodej pary z jakimś obwoźnym sprzedawcą mikstur leczniczych. – pokiwał głową starszy – Stara wpadła we wściekłość, ale w końcu machnęła ręką.
Obaj rzucili okiem na energiczną kobietę w średnim wieku, która stała przy barze z niemowlęciem w ramionach i maluchem uczepionym spódnicy. Pod jej czujnym okiem młody karczmarz z żoną oraz dwie dziewki najęte do pomocy uwijali się pośród napełnianych kufli piwa, wynoszonych z kuchni potraw.
Kilka stołów dalej siedzieli ludzie z wędrownego teatru, zdąrzali z przedstawieniem do pałacu księcia Fryderyka.
- Wasz książę to wdowiec? – jeden z aktorów chwycił wpół dziewkę noszącą ciepłą kolację dla nich.
- Tak tylko głupio gadają. – ta żachnęła się – Księżna Cecylia nie martwa tylko siedzi w swojej wieży.
- Gadają też, że zamknęła się w wieży, kiedy ochmistrzyni dworu podsunęła księciu swoją córkę. – roześmiała się mocno umalowana aktoreczka – Teraz pałac ma nową panią.
- Co się dziwić. – odrzekła druga aktorka, starszawa, życie znająca – Księżna urodziła rok po roku trzech dorodnych synów, utyła i już nie mieści się w swoje atlasowe pantofelki.
- Co wy tam wiecie! Siedzi w wieży bo chce! – oburzona dziewka wróciła do kuchni.
Wieczór był już dość późny, ale w karczmie ruch nie ustawał. Anna patrzyła na ten gwar z przyjemnością. Malutka wnuczka zakwiliła w jej ramionach. Trzeba położyć maluchy spać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pudełko

PUDEŁKO Gdzieś w lesie dalekim W zagajniku po lewej Gdzie przystanek brzozowy Jednak nie ten już mchem Porośnięty Za płytko widocznie Zakopałam pudełko Owinięte stanowczo Korzeniami nazbyt Czułymi W pudełku schowałam Szal łzami nasiąknięty Pinezki wspomnień ostre Malowane smutkiem Doświadczenia Tak szybko uciekłam Byle dalej od lasu Bez postoju na myśli Nie patrząc za siebie Zlękniona Czasem tylko przypadkiem Podróżując bez związku Mijam las mi nieznany Słysząc dziwne echo Wołania

Drzazga, rozdział 16

EPILOG: TEN PARK POMIEŚCI NAS WSZYSTKICH — Gdybym mogła cofnąć czas, przeżyłabym ten rok tak samo. — Nie można cofnąć czasu. Magda odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na siedzącą obok Agatę. Pokręciła głową. — Jeśli nie można cofnąć czasu, to skąd deja vu? — Historia się nie powtarza. Kołem się toczy. Agata ze śmiechem pogłaskała się po wypukłym brzuchu. Brzuch, jak to bywa w pierwszej ciąży, był ledwo widoczny. Ona, jak to bywa z debiutującą matką, bardzo chciała, by już był widoczny. Siedziały na ławce w parku. Lato po raz kolejny kończyło się. Jesień po raz kolejny zaczynała się. Chyba punkt dla Agaty. Magda miała chwilę, by rozejrzeć się dookoła. Świat zmieniał się niczym migawki w fotoplastykonie. Jednego dnia wybiegała z pracy w sypiącym śniegu, by innego zauważyć, ze zdziwieniem, że drzewa już wypuszczają pąki liści. Przebiła się przez migawki lata, krótkiego urlopu. Życie składało się z klikających obrazów. Każdy następny mocno różnił się od poprzedniego

Drzazga, rozdział 15

DOROTA: ZBYT DUŻO SŁÓW Ludzie słyszą, ale nie słuchają. Są wypełnieni słowami. Słowa zajmują każdą komórkę ich ciał. Kumulują się, by w końcu wylewać niczym lawa. Ludzie spotykają się po to, by zalewać się nawzajem strugami zdań. Zdania spadają prysznicem na człowieka, by spłynąć po nim jak fala światła. A gdy słowa opłyną, zsuną się ku ziemi i rozpryskują na wszystkie strony świata. Rzucane w siebie nawzajem czasem zderzają się, niekiedy mijają, a najczęściej wirują w powietrzu niczym pył. Nikt nie chce dostać pylicy płuc. Ludzie nie chcą trzymać w sobie słów. Słowa to zbędny element przemiany materii myśli. Trzeba się ich pozbyć. Taki świat widzi dookoła siebie Dorota. W taki wychodzi z domu. Wychodzi zbierać ludzkie słowa. To nie była już ta sama knajpa, jak ta z czasów studenckich. Dorota zamknęła za sobą drzwi i pierwsze, co ją uderzyło, to, że nic ją nie uderzyło. Nie było mgły z dymu papierosowego, tym różniącej się od naturalnej, że tamta nie skleja płuc. Uszy