ODA DO JEGO OCZU
Zazwyczaj jego oczy są koloru herbaty, przez którą ktoś przepuścił promień słońca. Jednak czasami. Brąz intensywnieje jakby nasączony krwią. Czuję pełzające ku mnie spojrzenie. Jego wzrok hipnotyzuje mnie.
Dwa promienie wplątują się w moje włosy. Bawią się przeczesując je, muskają skórę głowy. Za chwilę jego wzrok, jak mile łaskoczący sznur korali, oplata moją szyję, drażni płatki uszu. Przymykam oczy. Odnalazł mój kark, jak pan swojemu ukochanemu kotu, gładzi plecy wzdłuż kręgosłupa. A ja, rozkapryszona kotka, wyprężam się i poddaję temu coraz bardziej łagodna, miękka, roztopiona. Ześlizguje się w dół. Sunie do dołu od bioder do kostek. Z powrotem do góry od kostek do bioder. Od bioder do kostek. Od kostek do bioder. Pogubiłam się. Wyprężam ciało w tym ciepłym blasku. Świat dookoła wiruje, ziemia dawno straciła kontakt ze stopami. Dotyka delikatnej skóry wewnętrznej strony ud. Bezwiednie rozchylam nogi. Miękki jedwabny szal przesuwa się leniwie pomiędzy nimi. Nagle świat rozbłysnął pomarańczową barwą. A ja modlę się, żeby on nie zamknął oczu.
Komentarze
Prześlij komentarz