W powietrzu czuć było lepkość,
roztopionej na dnie torebki landrynki. Wata powietrza wsuwała się
do gardła. Sukienka zlepia się ze zmęczonym ciałem. Przebijające
się przez upał tramwaje z mozołem stukają o tory. Temperatura
silników autobusów zrównała się z temperaturą powietrza. Jednak
nie tutaj. Nie tylko, dlatego, że kula słońca zniknęła za
drzewami, zostawiając czerwone smugi na niebie. Nawet one powoli
wsączały się w, rozbielony jeszcze, granat nocy. Ostatnie skrawki
betonu miasta zostały kilkaset metrów dalej, zagarniając dla
siebie kłęby upału. Tu powietrze zostało wzięte we władanie
przez drzewa. Ich liście zamiast przesyłać słoneczne ciepło
dalej, zagarniały je dla siebie, serwując w zamian przyjemny cień.
Świeżo zroszona trawa pachnie ziołową kąpielą. Powietrze jest
niczym bawełniana sukienka. Chcesz się owinąć tylko w nie.
Na
stoliku stoją trzy szklane naczynia. W pierwszym z nich, szklance,
kołysze się ospale brązowy, przetykany kostkami lodu, płyn.
Szklance towarzyszą dwa smukłe kieliszki. Tylko z pozoru wypełnione
są tym samym. Brzegiem szklanki sunie opalony na brązowo palec. Po
zatoczeniu jednego okręgu, zawahał się na chwilę. Jakby
rozpoczęcie kolejnego wymagało ponownego zamknięcia koła. Do
palca dołączyły cztery kolejne, chwytając szklankę. Ospałość
płynu wpadła w kulisty ruch.
—
Nie rozumiem, jak w taki upał
możesz pić whisky? Przecież temperatura twojego krwiobiegu nie
robi się chłodniejsza.
—
Moja droga, nie ma złej pogody
na picie whisky. Jest tylko nieodpowiednie towarzystwo.
Właścicielka
opalonych palców upiła drobny łyk alkoholu, uniosła szklankę do
góry, by spojrzeć przez szkło. Był to odruch osoby lubiącej
przepuszczać promień światła przez właśnie pitą whisky.
Przejrzystość płynu lubi tańczyć w jasnych refleksach. W tym
momencie alkohol bronił się zapachem i smakiem. Szklanka chybotała
się pomiędzy palcami. Paznokcie pomalowane były na jasno wrzosowy
kolor, który przy opaleniźnie wybijał się niczym kostki lodu.
—Ja
mogłabym spróbować whisky dopiero w takiej temperaturze, w której
nawet niedźwiedź polarny poprosiłby o sweter.
Ręka
innej osoby wzięła butelkę białego wina i napełniła dwa
strzeliste kieliszki. Przy drugim z nich, dłoń się na chwilę
zawahała, jakby wymieniała z kimś uwagi. W jasnym kolorze cery
wyróżniały się czerwone kwadraty paznokci. Paznokcie nie
przejmowały się, czy lepiej prezentują się w opalonym świetle
słońca, czy mroku wczesnej nocy. Nie potrzebowały pomocy fleszy by
czuć się atrakcyjne. Razem z palcami pewnie trzymały nóżkę
kieliszka. Drugi z kieliszków został dopełniony wodą sodową.
—
Czy możesz mi wytłumaczyć,
dlaczego rozcieńczasz alkohol wodą?
—
Mogę wtedy wypić więcej wina,
później się upijam. To idealne rozwiązanie na takie upały.
Kielich
trzeciego kieliszka trafił smukłe palce zakończone paznokciami o
równie wąskiej płytce. Nie musiały być długie
by sprawiać wrażenie
pociągłych. Dłoń nie potrzebowała lakieru. Przyciągała wzrok i
bez pomocy ozdób.
—
Ile mam wam powtarzać, że
whisky to nie alkohol do schładzania w upały. Whisky to styl życia.
—
Nie wiem ile razy. My po prostu
pijemy alkohol, Pani Mój Styl Życia.
Kieliszek
z czystym winem został odstawiony na stolik. Jedna z trzech kobiet
ułożyła się wygodnie na leżaku i odgarnęła dłonią do tyłu
włosy. Wplątane w nie czerwone paznokcie podkreślały ich rudawe
refleksy. Była to ta rudość, która potrafiła doskonale wybijać
się intensywnie, ale też zapadać w blond, gdy była taka potrzeba.
Na środku zaciemnionego ogrodu obok jej leżaka stały też dwa
inne. Mimo powoli zapadającego zmroku, ani obok kobiet, ani w innych
częściach ogrodu nie paliły się żadne światła. Nawet okna domu
były wygaszone. Brak światła nie sprawił, że ogród nie spał.
Kobiety zamilkły i dały dojść do głosu rozplotkowanym
świerszczom. Ich cykanie przypominało news room w czasie zamieszek,
albo kampanii wyborczej. Tak to przynajmniej kojarzyło się
rudowłosej. Zatopiła się w tym cykaniu. Nie mogła sobie
przypomnieć, co stało się ze świerszczami w jej ogrodzie? Tam też
nigdy nie panuje cisza. Jej partner natychmiast po pojawieniu się w
domu włącza muzykę. Fale dźwięków rozlewały się po ogromnym
domu, ogrodzie, docierając niekiedy do poirytowanych uszu sąsiadów.
Gdy była w domu sama, także grało choćby radio. Dzięki temu
miała wrażenie, że nie jest sama.
Siedząca obok niej opalona
brunetka nie przysłuchiwała się niespokojnym cykaniom. Za bardzo
przypominały jej rodzinny poranek, gdy po kuchni biegały jej dzieci
i mąż. Obejrzała się i spojrzała na dom, gdzie w kuchennym oknie
zapaliło się światło. Zasłonięte rolety nie pozwalały
dokładnie dostrzec tego, co się dzieje w środku. Widać było
tylko zarys sylwetki. Zapalone oko domu pokryte było bielmem.
Światło po chwili zgasło. Rozświetliło się niebieskawym
blaskiem to na piętrze. Trzecie oko. Brunetka przyglądała się
temu bez zaciekawienia. W jej spojrzeniu była raczej czujność
zwierzęcia, które robi przegląd swojego terytorium. W tej chwili
panował tam spokój i ład. Wszystko toczyło się przewidywalnym
rytmem. Brunetka mogła wrócić do wpatrywania się w gwiazdy.
Trzecia z kobiet miała
zamknięte oczy. Drobnym ciałem zatopiła się w leżak, tak, że
prawie w nim zniknęła. Trudno było ocenić, czy koncert świerszczy
robił na niej wrażenie. Wzięła głębszy oddech w płuca, a wraz
z nim maciejkę sierpniowej nocy. Wspomnienie chwil dzieciństwa,
która spędziła w podobnym ogrodzie. Jak szal matki znaleziony na
dnie szafy. Z resztkami dawnego zapachu. Otulasz się w niego i
otwierają się okienka z pamięcią. Kobieta zastanawiała się
nawet, czy nie posadzić maciejki w doniczce, na parapecie swojego
mieszkania. Kilkadziesiąt centymetrów ogrodu bez haraczu
dopłacanemu deweloperowi. Maciejka należała do dawnych czasów.
Blondynka miała teraz własną rodzinę, własny dom, własny
zalążek ogrodu. Potrzebowała odnaleźć swój własny zapach.
—
Jest. Widzę! Tam! – czerwony
paznokieć wyplątał się włosów i skierował w stronę nieba.
—Mańka,
gdybym miała urządzać wieczór przy drinkach z okazji każdej
pierwszej gwiazdy na niebie, to nie wyszłabym z alkoholizmu.
Pierwsza gwiazdka to w grudniu.
Tym
razem to brunetka wplotła dłonie we włosy.
—Myślałam,
że o to chodziło. O gwiazdy.
— O
spadające gwiazdy. Dziś Noc Perseid. Masz szukać spadających
gwiazd.
— Ta
gwiazda się chyba porusza.
—
Mańka, już wiem, dlaczego nie
dasz rady pić whisky, jak ci się po kilku lampkach wina pierwsza
gwiazdka porusza.
—
Nie sprzeczajcie się
dziewczyny. Może zaraz rzeczywiście spadnie.
Drobna
blondynka usiadła wygodniej na leżaku. Teraz ona objęła go w
posiadanie swoim ciałem, rozkładając ręce na boki. Spojrzała
pojednawczo na przyjaciółki. Trzy kobiety zamilkły i patrzyły w
niebo. Niebo powoli zaburzyło się w nie. Mrok ogrodu zlał się z
ciemnością nieboskłonu. Wynurzyły się z niego świecące łebki
najbliższych gwiazd, pomiędzy nimi widać było bardziej
przytłumione punkty tych z dalszych galaktyk. Gdy przyjrzeć się
dłużej, na kolejnym planie, pojawiały się gwiazdy tak dalekie, że
szansa na kontakt z nimi była tylko w takich ciemnościach.
Powiedzieć, że niebo było rozgwieżdżone to zbyt mało. Niebo
było niczym kilka, nałożonych na siebie, iskrzących od cekinów
fałd tiulu. Codziennie we wszechświecie umiera jakaś planetoida,
czy kometa. Jej okruchy wędrują w nieskończoności by czasem
przeciąć trajektorię Ziemi i w niej spłonąć. Jednak tylko kilka
razy w roku planeta zdarza się to w takim punkcie, że deszcz
okruchów jest większy. W sierpniu jest ciepło, najczęściej
pogodnie. Rozgrzane słońcem ciało pragnie czegoś więcej niż
jest w zasięgu ręki na Ziemi. Ludzie wylegają z domów i łapią
spadające Perseidy.
—
Dziewczyny, lato się jeszcze
nie skończyło. – brunetka chwyciła za swoją szklankę –
Wyjedźmy gdzieś razem. Bez mężów, dzieci. To znaczy, ja bez
dzieci.
—
Olka, dopiero, co wróciłam z
urlopu.
Blondynka
założyła ręce na piersiach. Leżak ponownie owijał się dookoła
niej.
—
Agata, naprawdę nie dasz rady?
Nie wypuszczą cię z biura?
—
Pracuję, nie siedzę z dziećmi
w domu.
—
Życzę ci byś wreszcie
urodziła dwójkę dzieci i wtedy sama zobaczysz, czy można to
nazwać siedzeniem w domu.
Agata
podniosła się by dolać do swojego kieliszka. Przez chwilę
zawahała się, ale napełniła naczynie winem, nie wodą gazowaną.
Trudno było określić, czy życzenie przyjaciółki sprawiło jej
radość, czy zraniło. Olga zwróciła się do drugiej z kobiet.
— A
ty Mańka? Nie musisz chyba prosić o urlop we własnej firmie.
— Na
początku września mamy targi. Jeśli teraz nie zaczniemy
przygotowań, to zawalimy. Za to mogę ci pokazać film z naszego
nurkowania na Teneryfie.
—
Nie dziękuję. W rewanżu mogę
zaproponować nasz film z wczasów z dzieciakami na Krecie.
—
Nie dziękuję. Agata, chce
obejrzeć nasze filmy?
—
Nie dziękuje. Dostałyście
moje pocztówki z Międzyzdrojów?
Kobiety
roześmiały się. I Mańka, i Olga dolały sobie alkoholu. Wszystkie
trzy stuknęły się szkłem i upiły spory łyk. Rudowłosa
spojrzała w niebo.
—
Tam! Spójrzcie.
—
Mario dwojga imion Magdaleno,
nie chcę cię rozczarować, ale to samolot. – kostki palców Agaty
pstryknęły ją w głowę.
—
Jak samolot? Świeci jak gwiazda
i porusza się. – Maria nie dawała za wygraną.
—
Światełko miga rytmicznie. I
spada za wolno. Gdy raz zobaczysz spadającą gwiazdę, nie pomylisz
jej z niczym innym.
Olga
klasnęła w ręce.
—
Zróbmy wyścigi, która zobaczy
więcej spadających gwiazd.
—
Mnie wystarczyłaby jedna.
Jedna, za to spełniająca na pewno jedno życzenie. – Agata
umieściła swoje dłonie gdzieś pomiędzy udami, jakby robiło się
już chłodniej.
—
Myślicie, że jak zobaczę ich
kilka, to spełnią kilka życzeń?
Ledwo
Maria wypowiedziała te słowa i zobaczyła to. Na prawo od siebie,
wysoko w górze oderwały się trzy punkciki i pomknęły szaleńczo
w dół. Działo się to z taką szybkością, że nawet gdyby
natychmiast powiedziała o tym przyjaciółkom, to po Perseidach
pozostało już tylko wspomnienie. Żadnego śladu. Coś istniało,
a następnie w ułamku sekundy zniknęło. A wszechświat pozostał
tak niewzruszony, jak był poprzednio. Jeśli chcesz wspólnie z kimś
zobaczyć tę samą spadającą gwiazdę, musicie jednocześnie
patrzeć w tym samym kierunku i milczeć. Zdarza się to rzadko.
Mania zauważyłam, że Agata także na coś spojrzała, rozchyliła
usta jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Każdy
myśli, że spadająca gwiazda robi to tylko dla niego. Tylko Olga
pozostała niewzruszona, jakby zdążyła w życiu zebrać ich
wystarczającą ilość.
Trzy
kobiety wpatrywały się w niebo. Nie wiedziały jeszcze, że już
nigdy nie spotkają się razem. Za chwilę tory och życia, zamiast
toczyć się równolegle, rozrosną niczym liście paproci. Mańka
uniosła swoje wino do góry.
—
Żebyśmy za rok znowu spotkały
się na łowieniu spadających Perseid.
Olga
i Agata stuknęły się z nią swoimi kieliszkami.
Komentarze
Prześlij komentarz