Przejdź do głównej zawartości

Drzazga, rozdział 1


W powietrzu czuć było lepkość, roztopionej na dnie torebki landrynki. Wata powietrza wsuwała się do gardła. Sukienka zlepia się ze zmęczonym ciałem. Przebijające się przez upał tramwaje z mozołem stukają o tory. Temperatura silników autobusów zrównała się z temperaturą powietrza. Jednak nie tutaj. Nie tylko, dlatego, że kula słońca zniknęła za drzewami, zostawiając czerwone smugi na niebie. Nawet one powoli wsączały się w, rozbielony jeszcze, granat nocy. Ostatnie skrawki betonu miasta zostały kilkaset metrów dalej, zagarniając dla siebie kłęby upału. Tu powietrze zostało wzięte we władanie przez drzewa. Ich liście zamiast przesyłać słoneczne ciepło dalej, zagarniały je dla siebie, serwując w zamian przyjemny cień. Świeżo zroszona trawa pachnie ziołową kąpielą. Powietrze jest niczym bawełniana sukienka. Chcesz się owinąć tylko w nie.
Na stoliku stoją trzy szklane naczynia. W pierwszym z nich, szklance, kołysze się ospale brązowy, przetykany kostkami lodu, płyn. Szklance towarzyszą dwa smukłe kieliszki. Tylko z pozoru wypełnione są tym samym. Brzegiem szklanki sunie opalony na brązowo palec. Po zatoczeniu jednego okręgu, zawahał się na chwilę. Jakby rozpoczęcie kolejnego wymagało ponownego zamknięcia koła. Do palca dołączyły cztery kolejne, chwytając szklankę. Ospałość płynu wpadła w kulisty ruch.
Nie rozumiem, jak w taki upał możesz pić whisky? Przecież temperatura twojego krwiobiegu nie robi się chłodniejsza.
Moja droga, nie ma złej pogody na picie whisky. Jest tylko nieodpowiednie towarzystwo.
Właścicielka opalonych palców upiła drobny łyk alkoholu, uniosła szklankę do góry, by spojrzeć przez szkło. Był to odruch osoby lubiącej przepuszczać promień światła przez właśnie pitą whisky. Przejrzystość płynu lubi tańczyć w jasnych refleksach. W tym momencie alkohol bronił się zapachem i smakiem. Szklanka chybotała się pomiędzy palcami. Paznokcie pomalowane były na jasno wrzosowy kolor, który przy opaleniźnie wybijał się niczym kostki lodu.
Ja mogłabym spróbować whisky dopiero w takiej temperaturze, w której nawet niedźwiedź polarny poprosiłby o sweter.
Ręka innej osoby wzięła butelkę białego wina i napełniła dwa strzeliste kieliszki. Przy drugim z nich, dłoń się na chwilę zawahała, jakby wymieniała z kimś uwagi. W jasnym kolorze cery wyróżniały się czerwone kwadraty paznokci. Paznokcie nie przejmowały się, czy lepiej prezentują się w opalonym świetle słońca, czy mroku wczesnej nocy. Nie potrzebowały pomocy fleszy by czuć się atrakcyjne. Razem z palcami pewnie trzymały nóżkę kieliszka. Drugi z kieliszków został dopełniony wodą sodową.
Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego rozcieńczasz alkohol wodą?
Mogę wtedy wypić więcej wina, później się upijam. To idealne rozwiązanie na takie upały.
Kielich trzeciego kieliszka trafił smukłe palce zakończone paznokciami o równie wąskiej płytce. Nie musiały być długie by sprawiać wrażenie pociągłych. Dłoń nie potrzebowała lakieru. Przyciągała wzrok i bez pomocy ozdób.
Ile mam wam powtarzać, że whisky to nie alkohol do schładzania w upały. Whisky to styl życia.
Nie wiem ile razy. My po prostu pijemy alkohol, Pani Mój Styl Życia.
Kieliszek z czystym winem został odstawiony na stolik. Jedna z trzech kobiet ułożyła się wygodnie na leżaku i odgarnęła dłonią do tyłu włosy. Wplątane w nie czerwone paznokcie podkreślały ich rudawe refleksy. Była to ta rudość, która potrafiła doskonale wybijać się intensywnie, ale też zapadać w blond, gdy była taka potrzeba. Na środku zaciemnionego ogrodu obok jej leżaka stały też dwa inne. Mimo powoli zapadającego zmroku, ani obok kobiet, ani w innych częściach ogrodu nie paliły się żadne światła. Nawet okna domu były wygaszone. Brak światła nie sprawił, że ogród nie spał. Kobiety zamilkły i dały dojść do głosu rozplotkowanym świerszczom. Ich cykanie przypominało news room w czasie zamieszek, albo kampanii wyborczej. Tak to przynajmniej kojarzyło się rudowłosej. Zatopiła się w tym cykaniu. Nie mogła sobie przypomnieć, co stało się ze świerszczami w jej ogrodzie? Tam też nigdy nie panuje cisza. Jej partner natychmiast po pojawieniu się w domu włącza muzykę. Fale dźwięków rozlewały się po ogromnym domu, ogrodzie, docierając niekiedy do poirytowanych uszu sąsiadów. Gdy była w domu sama, także grało choćby radio. Dzięki temu miała wrażenie, że nie jest sama.
Siedząca obok niej opalona brunetka nie przysłuchiwała się niespokojnym cykaniom. Za bardzo przypominały jej rodzinny poranek, gdy po kuchni biegały jej dzieci i mąż. Obejrzała się i spojrzała na dom, gdzie w kuchennym oknie zapaliło się światło. Zasłonięte rolety nie pozwalały dokładnie dostrzec tego, co się dzieje w środku. Widać było tylko zarys sylwetki. Zapalone oko domu pokryte było bielmem. Światło po chwili zgasło. Rozświetliło się niebieskawym blaskiem to na piętrze. Trzecie oko. Brunetka przyglądała się temu bez zaciekawienia. W jej spojrzeniu była raczej czujność zwierzęcia, które robi przegląd swojego terytorium. W tej chwili panował tam spokój i ład. Wszystko toczyło się przewidywalnym rytmem. Brunetka mogła wrócić do wpatrywania się w gwiazdy.
Trzecia z kobiet miała zamknięte oczy. Drobnym ciałem zatopiła się w leżak, tak, że prawie w nim zniknęła. Trudno było ocenić, czy koncert świerszczy robił na niej wrażenie. Wzięła głębszy oddech w płuca, a wraz z nim maciejkę sierpniowej nocy. Wspomnienie chwil dzieciństwa, która spędziła w podobnym ogrodzie. Jak szal matki znaleziony na dnie szafy. Z resztkami dawnego zapachu. Otulasz się w niego i otwierają się okienka z pamięcią. Kobieta zastanawiała się nawet, czy nie posadzić maciejki w doniczce, na parapecie swojego mieszkania. Kilkadziesiąt centymetrów ogrodu bez haraczu dopłacanemu deweloperowi. Maciejka należała do dawnych czasów. Blondynka miała teraz własną rodzinę, własny dom, własny zalążek ogrodu. Potrzebowała odnaleźć swój własny zapach.
Jest. Widzę! Tam! – czerwony paznokieć wyplątał się włosów i skierował w stronę nieba.
Mańka, gdybym miała urządzać wieczór przy drinkach z okazji każdej pierwszej gwiazdy na niebie, to nie wyszłabym z alkoholizmu. Pierwsza gwiazdka to w grudniu.
Tym razem to brunetka wplotła dłonie we włosy.
Myślałam, że o to chodziło. O gwiazdy.
O spadające gwiazdy. Dziś Noc Perseid. Masz szukać spadających gwiazd.
Ta gwiazda się chyba porusza.
Mańka, już wiem, dlaczego nie dasz rady pić whisky, jak ci się po kilku lampkach wina pierwsza gwiazdka porusza.
Nie sprzeczajcie się dziewczyny. Może zaraz rzeczywiście spadnie.
Drobna blondynka usiadła wygodniej na leżaku. Teraz ona objęła go w posiadanie swoim ciałem, rozkładając ręce na boki. Spojrzała pojednawczo na przyjaciółki. Trzy kobiety zamilkły i patrzyły w niebo. Niebo powoli zaburzyło się w nie. Mrok ogrodu zlał się z ciemnością nieboskłonu. Wynurzyły się z niego świecące łebki najbliższych gwiazd, pomiędzy nimi widać było bardziej przytłumione punkty tych z dalszych galaktyk. Gdy przyjrzeć się dłużej, na kolejnym planie, pojawiały się gwiazdy tak dalekie, że szansa na kontakt z nimi była tylko w takich ciemnościach. Powiedzieć, że niebo było rozgwieżdżone to zbyt mało. Niebo było niczym kilka, nałożonych na siebie, iskrzących od cekinów fałd tiulu. Codziennie we wszechświecie umiera jakaś planetoida, czy kometa. Jej okruchy wędrują w nieskończoności by czasem przeciąć trajektorię Ziemi i w niej spłonąć. Jednak tylko kilka razy w roku planeta zdarza się to w takim punkcie, że deszcz okruchów jest większy. W sierpniu jest ciepło, najczęściej pogodnie. Rozgrzane słońcem ciało pragnie czegoś więcej niż jest w zasięgu ręki na Ziemi. Ludzie wylegają z domów i łapią spadające Perseidy.
Dziewczyny, lato się jeszcze nie skończyło. – brunetka chwyciła za swoją szklankę – Wyjedźmy gdzieś razem. Bez mężów, dzieci. To znaczy, ja bez dzieci.
Olka, dopiero, co wróciłam z urlopu.
Blondynka założyła ręce na piersiach. Leżak ponownie owijał się dookoła niej.
Agata, naprawdę nie dasz rady? Nie wypuszczą cię z biura?
Pracuję, nie siedzę z dziećmi w domu.
Życzę ci byś wreszcie urodziła dwójkę dzieci i wtedy sama zobaczysz, czy można to nazwać siedzeniem w domu.
Agata podniosła się by dolać do swojego kieliszka. Przez chwilę zawahała się, ale napełniła naczynie winem, nie wodą gazowaną. Trudno było określić, czy życzenie przyjaciółki sprawiło jej radość, czy zraniło. Olga zwróciła się do drugiej z kobiet.
A ty Mańka? Nie musisz chyba prosić o urlop we własnej firmie.
Na początku września mamy targi. Jeśli teraz nie zaczniemy przygotowań, to zawalimy. Za to mogę ci pokazać film z naszego nurkowania na Teneryfie.
Nie dziękuję. W rewanżu mogę zaproponować nasz film z wczasów z dzieciakami na Krecie.
Nie dziękuję. Agata, chce obejrzeć nasze filmy?
Nie dziękuje. Dostałyście moje pocztówki z Międzyzdrojów?
Kobiety roześmiały się. I Mańka, i Olga dolały sobie alkoholu. Wszystkie trzy stuknęły się szkłem i upiły spory łyk. Rudowłosa spojrzała w niebo.
Tam! Spójrzcie.
Mario dwojga imion Magdaleno, nie chcę cię rozczarować, ale to samolot. – kostki palców Agaty pstryknęły ją w głowę.
Jak samolot? Świeci jak gwiazda i porusza się. – Maria nie dawała za wygraną.
Światełko miga rytmicznie. I spada za wolno. Gdy raz zobaczysz spadającą gwiazdę, nie pomylisz jej z niczym innym.
Olga klasnęła w ręce.
Zróbmy wyścigi, która zobaczy więcej spadających gwiazd.
Mnie wystarczyłaby jedna. Jedna, za to spełniająca na pewno jedno życzenie. – Agata umieściła swoje dłonie gdzieś pomiędzy udami, jakby robiło się już chłodniej.
Myślicie, że jak zobaczę ich kilka, to spełnią kilka życzeń?
Ledwo Maria wypowiedziała te słowa i zobaczyła to. Na prawo od siebie, wysoko w górze oderwały się trzy punkciki i pomknęły szaleńczo w dół. Działo się to z taką szybkością, że nawet gdyby natychmiast powiedziała o tym przyjaciółkom, to po Perseidach pozostało już tylko wspomnienie. Żadnego śladu. Coś istniało, a następnie w ułamku sekundy zniknęło. A wszechświat pozostał tak niewzruszony, jak był poprzednio. Jeśli chcesz wspólnie z kimś zobaczyć tę samą spadającą gwiazdę, musicie jednocześnie patrzeć w tym samym kierunku i milczeć. Zdarza się to rzadko. Mania zauważyłam, że Agata także na coś spojrzała, rozchyliła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Każdy myśli, że spadająca gwiazda robi to tylko dla niego. Tylko Olga pozostała niewzruszona, jakby zdążyła w życiu zebrać ich wystarczającą ilość.
Trzy kobiety wpatrywały się w niebo. Nie wiedziały jeszcze, że już nigdy nie spotkają się razem. Za chwilę tory och życia, zamiast toczyć się równolegle, rozrosną niczym liście paproci. Mańka uniosła swoje wino do góry.
Żebyśmy za rok znowu spotkały się na łowieniu spadających Perseid.
Olga i Agata stuknęły się z nią swoimi kieliszkami.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pudełko

PUDEŁKO Gdzieś w lesie dalekim W zagajniku po lewej Gdzie przystanek brzozowy Jednak nie ten już mchem Porośnięty Za płytko widocznie Zakopałam pudełko Owinięte stanowczo Korzeniami nazbyt Czułymi W pudełku schowałam Szal łzami nasiąknięty Pinezki wspomnień ostre Malowane smutkiem Doświadczenia Tak szybko uciekłam Byle dalej od lasu Bez postoju na myśli Nie patrząc za siebie Zlękniona Czasem tylko przypadkiem Podróżując bez związku Mijam las mi nieznany Słysząc dziwne echo Wołania

Drzazga, rozdział 16

EPILOG: TEN PARK POMIEŚCI NAS WSZYSTKICH — Gdybym mogła cofnąć czas, przeżyłabym ten rok tak samo. — Nie można cofnąć czasu. Magda odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na siedzącą obok Agatę. Pokręciła głową. — Jeśli nie można cofnąć czasu, to skąd deja vu? — Historia się nie powtarza. Kołem się toczy. Agata ze śmiechem pogłaskała się po wypukłym brzuchu. Brzuch, jak to bywa w pierwszej ciąży, był ledwo widoczny. Ona, jak to bywa z debiutującą matką, bardzo chciała, by już był widoczny. Siedziały na ławce w parku. Lato po raz kolejny kończyło się. Jesień po raz kolejny zaczynała się. Chyba punkt dla Agaty. Magda miała chwilę, by rozejrzeć się dookoła. Świat zmieniał się niczym migawki w fotoplastykonie. Jednego dnia wybiegała z pracy w sypiącym śniegu, by innego zauważyć, ze zdziwieniem, że drzewa już wypuszczają pąki liści. Przebiła się przez migawki lata, krótkiego urlopu. Życie składało się z klikających obrazów. Każdy następny mocno różnił się od poprzedniego

Drzazga, rozdział 15

DOROTA: ZBYT DUŻO SŁÓW Ludzie słyszą, ale nie słuchają. Są wypełnieni słowami. Słowa zajmują każdą komórkę ich ciał. Kumulują się, by w końcu wylewać niczym lawa. Ludzie spotykają się po to, by zalewać się nawzajem strugami zdań. Zdania spadają prysznicem na człowieka, by spłynąć po nim jak fala światła. A gdy słowa opłyną, zsuną się ku ziemi i rozpryskują na wszystkie strony świata. Rzucane w siebie nawzajem czasem zderzają się, niekiedy mijają, a najczęściej wirują w powietrzu niczym pył. Nikt nie chce dostać pylicy płuc. Ludzie nie chcą trzymać w sobie słów. Słowa to zbędny element przemiany materii myśli. Trzeba się ich pozbyć. Taki świat widzi dookoła siebie Dorota. W taki wychodzi z domu. Wychodzi zbierać ludzkie słowa. To nie była już ta sama knajpa, jak ta z czasów studenckich. Dorota zamknęła za sobą drzwi i pierwsze, co ją uderzyło, to, że nic ją nie uderzyło. Nie było mgły z dymu papierosowego, tym różniącej się od naturalnej, że tamta nie skleja płuc. Uszy