MAGDA:
JESIEŃ
— Te
raporty mogą być na poniedziałek.
Tomek
stanął przy biurku Magdy. Uśmiechał się. Ostatnio coraz częściej
się do niej uśmiechał.
—
Zrobiłam je już wczoraj. Są w
chmurze.
—
Tak…
Stał
jeszcze chwilę obok niej. Zawieszony pomiędzy zestawieniami
sprzedaży w rejonie północno-zachodnim miasta, a czymś jeszcze
nie do końca określonym. Magda wiedziała, że raport będzie
potrzebny dopiero na popołudniowym zebraniu w poniedziałek. Wolała
jednak zrobić to wcześniej. Tomka zawołały inne sprawy służbowe.
Rzuciła okiem za okno. Płatki śniegu wirowały w rytm wiatru. Okno
najczęściej było i tak zasłonięte żaluzjami. Widok za nim był
szary od innych biurowców. W połączeniu ze sztucznym światłem i
klimatyzacją pomieszczenia sprawiało to wrażenie, że jest się we
wnętrzu łodzi podwodnej. W drodze na głębokie dno. Daleko od
dawnego życia. W tle leciał Bing Crosby. Chwilę wcześniej Mariah
Carey obiecywała, że wszystko, czego pragnie od świąt to on. Za
plecami, Magda słyszała ustalenie dotyczące świątecznego
grafiku.
—
Nie przyjdę w Wigilię. Robię
wigilijna kolację. Teściowa przychodzi. Pierwszy raz będzie u nas
Wigilia.
— Ja
też robię kolację. Jak co roku. Stefan musi iść do pracy.
Wszystko na mojej głowie.
—
Musi, czy chce?
Magda
miała zamiar przyjść do pracy w Wigilię. Nigdzie się nie
śpieszyła. Jej pierwsze święta po rozstaniu z Igorem. Zamierzała
je spędzić przed telewizorem. Popijając ciepły barszcz czerwony
zakupiony w kartonie. Zamówiła już w sklepie porcję świątecznych
pierogów.
—
Dobra, wezmę Wigilię, ale
czwartek i piątek po świętach nie ma mnie. Nie ma mnie aż do
stycznia. Wyjeżdżamy z dziećmi w góry. Coś się człowiekowi od
życia należy.
— To
w Sylwestra też mam tu tkwić?
— Po
ślubie już jesteś. Przyzwyczajaj się.
—
Zabawne.
Bing
Crosby ustąpił miejsca Michealowi, który tym razem szukał
zagubionego serca. Serca zgubionego w czasie poprzednich świąt.
Zazwyczaj w ich kąciku grało radio. Każda stacja, nawet ta
niszowa, miała swoją play listę. Efekt był taki, że po tygodniu,
słysząc daną piosenkę można było ocenić, jaka jest pora dnia i
ile razy usłyszy się jeszcze dany przebój. Święta były dobrym
pretekstem by włączyć coś kompletnie innego.
—
Magda, weźmiesz za mnie
Sylwestra?
—
Przychodzę do pracy w
Sylwestra.
Dwoma
towarzyszkami jej niedoli w kąciku raportów, analiz i fakturowania
były Edyta i Edyta. Dziwnym trafem, kobieta, którą Magda
zastępowała nie miała na imię Edyta. Renata. Pracowała tu już
od pewnego czasu, ale nadal czuła się krzywo wklejona w to miejsce.
Panie miały swoje sprawy, swoje wspomnienia, swoje wspólne
doświadczenia. Co najważniejsze, obie miały domy, a pracę w tym
kąciku traktowały, jako uboczne doświadczenie życiowe. Taki
wniosek można było wysnuć przysłuchując się ich rozmowom.
Mężowie, dzieci, teściowe, co ugotować na obiad dzisiaj, czy
urlop w lipcu jest możliwy, czy może lepiej stawiać na sierpień.
Jeśli starsza z Edyt miała kłopoty z dziećmi, to druga – choć
bezdzietna – miała w zanadrzu kilka historii o dzieciach
znajomych. Gdy młodsza Edyta wychodziła za mąż, to pierwsza
zasypała ją radami i wspomnieniami. Obie zawsze posiadał historię
z życia kogoś tam, na każdy określony problem. Jeśli zasób
wypowiadanych we wszechświecie słów miał być dzielony równo, to
ściągnęły cały zapas od głuchoniemych.
Jesienne
spotkania w sprawie pracy zniechęciły Magdę. Dużo ich nie było.
Obsługa biura, prace asystenckie, to smakołyk ściągający całe
roje much. O tym, że nie potrzeba wielkiej filozofii by, w teorii,
siedzieć za biurkiem i odbierać telefony, odpisywać na maile, jest
przekonanych mnóstwo kobiet w wieku od osiemnastu do pięćdziesięciu
lat. Magda szybko przekonała się o tym patrząc na licznik
wysyłanych aplikacji na pewnym portalu rekrutacyjnym. 1320
aplikacji. Trzeci dzień życia ogłoszenia o pracę.
Z
kanału poszukiwań nowej pracy i brodzenia w jego dziwnej zawartości
wyciągnął ją Tomek.
—
Szukasz nowej pracy?
Miało
to zapewne brzmieć żartobliwie. Magda wróciła właśnie z dwóch
dni spędzonych w mieszkaniu Kingi. Czuła się wyssana. Wyssana
także z energii. Siedziała na kanapie, zbierając na twarzy
refleksy rzucane przez telewizor. Tomek dostał się do niej z
talerzem kanapek.
—
Dla ciebie też zrobiłem. Moje
popisowe. Z sosem.
—
Szukam ciągle pracy. Coś masz?
— U
mnie w firmie potrzebują kogoś do działu administracyjnego. Od
zaraz. Dziewczyna zaszła w ciążę i drugiego dnia uciekła na
zwolnienie lekarskie.
—
Tak? W którym tygodniu jest?
Dopiero,
gdy to pytanie padło, do Magdy dotarł absurd tych dociekań. Jakie
znaczenie ma dla jej historii zaawansowanie ciąży tej kobiety.
—
Nie wiem. Jak ją znam, to
wczoraj dopiero zrobili tego dzieciaka. To będzie umowa na
zastępstwo. Nie martw się, rok posiedzisz na jej miejscu. Potem się
coś wymyśli.
Rzuciła
okiem na stos kanapek. Rozgryzła już dawno tajemnicę sosu Tomka.
Pierwsza warstwa na chlebie z majonezu, druga na wędlinie z keczupu,
a na szczycie wkładu warzywnego – pomidor i ogórek – kropla
musztardy. Prosto i po męsku. Doszłaby do tego i bez zaglądania
ukradkiem do kuchni. Tomek także widział, że konstrukcja dania to
żadna filozofia kuchenna. To była taka gra. Agaty nie było z nimi
w salonie. Ból głowy położył ją wcześniej spać. Ostatnio
coraz częściej bolała ją głowa.
—
Podesłać ci CV?
—
Daj spokój. Mówiłem już o
tobie. Wpadnij jutro w południe do działu personalnego.
Magda
wzięła jedną z kanapek. Majonez. Jej ciało nie wiedziało
jeszcze, że nie jest już w ciąży. Poczuła falę mdłości. Kinga
mówiła, że za kilka dni to minie. Organizm musi się oczyścić do
końca. Ze wspomnień też. Zatopiła zęby w piramidzie składników.
W tym tandemie to ona dyryguje ciałem.
—
Wreszcie będę mogła wynieść
się od was.
— Co
ty! Jest bardzo przyjemnie.
Roześmieli
się oboje. Trójka trzydziestolatków, na sześćdziesięciu metrach
kwadratowych. Magda, jako niepracująca ustępowała zawsze
pierwszeństwa w kolejce do prysznica. Tomek żartował czasem, że
mogliby wszyscy kąpać się razem. Zaczęła jeść drugą kanapkę.
Majonez oblepił jej krtań.
— Co
miałabym tam robić?
—
Nic specjalnego. Jakieś
raporty, zestawienia, trochę obsługi klienta. Excell znasz?
Tomek
zjadł już trzy kanapki. Na jeden kęs Magdy, kęs z wyczuciem
badający wnętrze żołądka, jego usta zaliczały trzy kawałki
posiłku. Jadł tak, jakby zaraz ktoś miał mu wyrwać talerz i
wyrzucić z zawartością przez balkon. Przeżuwał w pospiechu i
przełykał zgarniając smak tylko dla siebie. Była w tym jakaś
zachłanność na życie. Cały Tomek był zachłannością na życie.
Zaczynając od niedbale rozłożonego na kanapie ciała. Kończąc na
powietrzu, które wciągał do nosa i rozpychał nim swoją klatkę
piersiową, brzuch. W tym głodzie życia zostawiał Magdzie róg
kanapy, tuż przy oparciu. Może to ona tam się bezwiednie
przesunęła?
Dotąd
Tomek nie był Tomkiem. Był dla Magdy częścią pewnego bytu
zwanego AgatoTomkiem. Mężczyzna, partner, wreszcie mąż jej bardzo
dobrej koleżanki. Kobiety, którą znała od dzieciństwa. Tamtego
wieczoru, w rogu kanapy, Magda zobaczyła po prostu mężczyznę.
Fakt bez większego znaczenia. Facet, jakich wielu. Jednak mężczyzna,
jako oddzielny człowiek, oddzielne ciało. Nie udało jej się
dokończyć drugiej kanapki. Smak majonezu wirował jej w ustach.
—
Jesteś zmęczona? Mów śmiało,
bo ja mogę tu siedzieć do północy.
— To
ja pierwsza pójdę do łazienki.
Magda
rzuciła szybko te słowa i starając się nie biec dotarła na brzeg
muszli. Wyrzuciła z siebie majonez. Z ust. Z krtani. Z żołądka.
Za nim podążyła reszta kanapki. Głupie, nieświadome ciało. Mózg
Magdy, jej pamięć są szybsze. Zmuszą w końcu ciało do
zaakceptowania braku ciąży. Poczuła falę wilgoci pomiędzy
nogami. Dobrze, że zajęła łazienkę pierwsza.
Tamtego,
jednego z pierwszych, wieczorów jesieni uznała, że to najlepszy
moment by opuścić mieszkanie Agaty i Tomka. Kinga proponowała jej
pokój u siebie. Był to spory apartament. Pomieściłyby się obie,
jeszcze jeden dodatkowy gość i nadal byłaby szansa, że nie uda im
się spotkać w ciągu dnia. Dla Magdy jeszcze długo to miejsce
będzie się kojarzyć z bólem brzucha, gorączką i krwawieniem. Są
tajemnice łączące ludzi i oddalające ich od siebie jednocześnie.
Rzadko
udaje się wynająć pierwsze oglądane mieszkanie. Magdzie wyszło
to, dlatego, że więcej nie szukała. Zdecydowała się na pierwsze
z miejsc. Tak naprawdę był to jeden z pokojów w dwupokojowy
mieszkaniu. Drzwi otworzyła jej młoda dziewczyna. Miała włosy
kruka opadające równo na ramiona, ciemne oczy. W kontrapunkcie do
tego spowijała ją tęcza kolorów – od zielonych rajstop, przez
czerwoną bluzkę, po niebieską spódnicę. Spódnica kręciła
wzrokiem kółkami na wzorze, a bluzka drażniła ukośnymi pasami.
Magda uznała, że właścicielka mieszkania leżała naga w łóżku
i na dzwonek domofonu szybko wyskoczyła nakładając na siebie
cokolwiek.
—
Dzień dobry. Ja w sprawie
mieszkania.
Kruczowłosa
wpuściła Magdę bez słowa do środka i zaprowadziła do mniejszego
z pokoi, na lewo od wejścia. Nawet, jak na kilka metrów
kwadratowych nie było tam dużo sprzętów. Stara, rozkładana
wersalka i nieco młodsza szafa. Okno było nieokryte żadną
firanką, czy zasłonką. Widok wychodził na klatki schodowe tego i
dwóch sąsiednich bloków.
—
Mogę jeszcze zobaczyć łazienkę
i kuchnię?
Znajomi
uczulili Magdę, że powinna obejrzeć także inne pomieszczenia.
Kruczyca nadal bez słowa pokazała jej resztę mieszkania. Urządzone
były tak, jak mogli to zrobić pierwsi mieszkańcy tego budynku, w
latach rozkwitu gospodarki towarzysza Gierka. W łazience lamperia
zamiast kafelków i niezabudowana wanna. W kuchni kilka, luźno
zestawionych ze sobą szafek. Chyba jedna z nich znalazła się w
łazience.
—
Ile za ten pokój?
—
Pięćset złotych. Razem z
rachunkami.
Pierwsze
słowa gospodyni. Miała głos młodszy od ciała. Odległość do
nowego miejsca pracy – dwa przystanki tramwajem, pół godziny
piechotą – oszczędność w słowach kruczowłosej i korzystana
cena sprawiły, że Magda zdecydowała się od razu. Ani milczenie
przyszłej współlokatorki, ani zbyt korzystna cena nie wzbudziły
jej niepokoju.
—
Jestem zdecydowana. Pokazuje
pani ten pokój jeszcze komuś?
—
Już nie. Pani była pierwsza.
—
Jestem Magda Piłat.
—
Biały.
—
Co?
—
Biały. Tak mam na nazwisko.
Przy
podpisywaniu umowy najmu, Magda upewniła się, że rzeczywiście jej
gospodyni nazywa się Dorota Biały i jest jej rówieśnicą.
Nadeszła
kolej na rodzime przeboje świąteczne.
Skąd
wiesz, czy za rogiem
Nie
czeka anioł z Bogiem?
Biurko
Magdy oplecione było radosnymi dźwiękami zapowiadającymi
nadzieję. Nadzieję, nie w narodzinach syna bożego, ale w
odnalezieniu miłości. Dziś to miłość zbawia świat. Czasami też
przez ukrzyżowanie. Magda wyciągnęła z szuflady drugie śniadanie.
Sałatka jarzynowa. Kupowała ją na wagę w niedalekim sklepiku. Jak
wiadomo, majonez odgrywa ważną rolę w tej potrawie. W wersji
zakupywanej w sklepie czasami gra główną rolę. Nie tylko, jako
spoiwo pomiędzy warzywnymi składnikami. Nie tylko, jako tłuszcz,
nośnik smaku. Głównie, jako pierwszy wypełniacz zajmujący ponad
połowę objętości dania. Magda otworzyła wieczko i zanurzyła
widelec w zawartości. Majonezowa breja rozlała się po kubkach
smakowych, wzbudzając ich irytację. Połaskotała krtań
przebudzoną w uśpienia. Magda przełknęła tylko jedną łyżkę.
Odsunęła pojemnik.
—
Nie jedz tego świństwa. Po
świętach przyniosę ci moją sałatkę.
—
Magda, idziesz po pracy na
przyjęcie świąteczne?
—
Jeszcze nie wiem.
Rzeczywiście.
Był grudniowy piątek, przed świętami. Po dniu pracy, zapowiadano
uroczystość świąteczną dla pracowników. Magda jeszcze nie
zastanawiała się nad swoją obecnością. W całości, te święta,
pierwsze dla niej święta, chciała poświęcić tylko sobie.
Pierwsze po rozstaniu z Igorem. Pierwsze po byciu niematką. Pierwsze
z reszty świąt jej życia.
— Ja
zajrzę na chwilę. Sąsiadka ma odebrać mi dzieci ze szkoły i
posiedzieć z nimi do 19:00.
— Po
mnie koło 19:00 ma przyjechać Jacek. Możemy cię podwieźć.
—
Super.
Kobiety
ponownie spojrzały na Magdę.
—
Jak to nie wiesz, czy będziesz?
—
Idź, ty nie musisz się
śpieszyć do domu.
Pracowała
z tymi kobietami już ponad dwa miesiące. Ciągle nie mogła pozbyć
się uczucia bycia kimś przeklejonym z innej kliszy. Jej filmem było
te osiem lat przepracowanych w agencji reklamowej Igora. Tamto
miejsce było jak ciepłe kapcie wsuwane, co ranek na stopy. Tutaj od
laptopa wiało chłodem. Ludzie mieli swoje, od dawna, dograne
sprawy. Swój wewnętrzy kod biurowy. Te dwie kobiety, z którymi
Magda dzieliła niewielką część open-space, także przyjęły ją
z rezerwą. Była rocznym plastrem naklejonym na miejsce ich
koleżanki. Zauważyła zbliżającego się w jej stronę Tomka.
Nawet
idąc przez otwartą część firmy, wyglądał jak człowiek, który
bierze życie, nie pytając je o zgodę. Ponownie patrzyła na niego
w inny sposób. Agata była jej bardzo dobrą koleżanką. Jeszcze z
czasów dzieciństwa. Z Tomkiem związała się zaraz po maturze i
trwała w tym konsekwentnie od lat. Od dłuższego czasu, jako
małżonka. Spotykały się głównie we dwie, albo w większym,
babskim gronie. Panowie, Igor, czy Tomek, byli dodatkami z okazji
przyjęć imieninowych, czy weekendowych wyjazdów. Do tej jesieni,
nie wiedziała nawet, czym konkretnie zajmuje się Tomek. Ich
wzajemne kontakty opływały w sosie „small-talku” oraz lekkich
żarcików. Tak jak to bywa z mężami dobrych koleżanek. Są tylko
tłem. Lub typem mężczyzny równie seksualnym, co duchowny.
Dopiero
ten wrzesień, koniec lata wsuwający się w jesień, zmienił
sytuację. Magda zamieszkała na kilka tygodni na kanapie w salonie
Agaty i Tomka. Nie muskała opuszkami palców ich życia, jak gość
na wystawie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Przez pewien czas stała się
częścią ich życia.
—
Będziesz dziś na świątecznym
przyjęciu?
Tomek
stanął ponownie obok biurka Magdy. Drugi raz tego dnia, a nie było
jeszcze południa. Dyrektor działu handlowego mocno zaangażował
się we współpracę z działem wsparcia sprzedaży. Chyba tak to z
boku wyglądało.
—
Właśnie przed chwilą mówiłam
dziewczynom, że jeszcze nie wiem.
—
Jak to nie wiesz? Idziesz i już.
Roześmieli
się oboje. Kolejna świąteczna melodia dobiegła końca.
Potrzebowali kilku przystanków by dojść do tego etapu.
Pierwszym
przystankiem była przeprowadzka Magdy. To Tomek zaoferował pomoc w
przewiezieniu rzeczy. Prawie całą drogę przejechali w milczeniu
przetykanym drobnymi spostrzeżeniami.
—
Ciepła jesień.
—
Tak, wyjątkowo ciepła. Podobno
ma być mroźna zima.
—
Byle nie trwała za długo.
Radio
podawało wiadomości. Wreszcie ktoś mówił do nich. Za nich. Potem
popłynął jeden z przebojów. Magda zasłuchana w muzykę
przyglądała się widokom za oknem. Jechali wzdłuż torów
tramwajowych, czyli mogła stąd gdzieś dojechać. Tomek miał w
ustach kolejne wygładzone zdanie. Trzymał je chyba o sekundę za
długo, bo usłyszała tylko:
—
Lato
—
Lato?
— I
już dojechaliśmy.
Ich
następny przystanek sponsorowała jesienna ulewa. Promocyjne, ciepłe
dni złotej, polskiej jesieni, ustąpiły chłodnym deszczom. Po
pracy, Magda zazwyczaj wracała spacerując do domu. Tego dnia, chłód
wbijał się szpilkami w ciała nawet najcieplej ubranych osób. Ona
miała na sobie lekką marynarkę. Tomek kończył pracę o podobnej
porze. Zaoferował, że podwiezie Magdę do domu.
— Co
za jesień.
—
Beznadziejna pogoda. Dziewczyny
dobrze cię przyjęły?
—
Rzadko rozmawiamy. Mam sporo
pracy.
—
Nie przejmuj się. Gadają
głównie o dzieciach i o tym, co ugotować na obiad.
—
Pracuję dopiero dwa tygodnie.
Ciężko o nowe znajomości.
—
Gdybyś chciała pogadać, to
zapukaj w przerwie na lunch.
W
samochodzie było ciepło. Wycieraczki rytmicznie zmiatały z szyby
fale wody. Fale nieprzerwanie spadające z nieba. Krople na bocznych
szybach, rytm wycieraczek i głaszczące skórę ciepło sprawiały,
że Magda miała ochotę jeszcze wygodniej ułożyć się w fotelu.
Kiedy ostatnio mogła tak się czuć? W łonie matki? Łono matki nie
jest bezpiecznym miejscem. Usiadła prosto. W radiu leciała kolejna
ballada o miłości i przemijaniu. Albo o przemijaniu i miłości. To
zależy, w jakim jest się wieku. Melodia usiadła pomiędzy nimi.
—
Wiesz, że zaczynałem w tej
firmie od prawie telemarketera? Byłem pierwszy. Musiałem zbudować
bazę klientów od podstaw.
Piosenkę
zastąpiły wiadomości. Otaczało ich teraz zbyt dużo zbędnych
słów. Tomek parkował już pod blokiem Magdy.
—
Pracujesz już tam tak długo?
—
Szybko zacząłem jeździć do
klientów.
W
samochodzie tańczył kolejny przebój z play listy, a Tomek
opowiadał. Mówił o wędrówce od dołka drabinki, pierwszego
szczebelka wkopanego niemal w ziemię. O jazdach, rozjazdach,
delegacjach. O stanowisku, na które się wspiął. O stanowisku,
które okazało się być ostatnim szczebelkiem. Szczebelkiem
balansującego cyrkowca.
—
Tkwię w tym gabinecie od
jakiegoś czasu. Ściskam rękę prezesowi, ale wiem, że jego nie
zastąpię. Moja rękę ściskają koledzy z handlowego. Czekają by
wejść na moje miejsce.
Wycieraczki
zatrzymały się, układając do chwilowego odpoczynku. Deszcze
rozpadał się na dobre. Fale wody pokryły zasłona okna samochodu.
Słuchali kolejnej piosenki. Milczenie teraz usiadło pomiędzy nimi,
jak krępujący gość.
—
Przemokniesz idąc do domu.
— To
tylko kilka metrów. Przeżyję.
Roześmiała
się. Czuła, że po takiej deklaracji, powinna wysiąść. Może o
to chodziło Tomkowi? Pożegnała i wyszła z samochodu w deszcz.
Wycieraczki skoczyły do ponownej pracy.
Potem
jeszcze wiele razy Tomek podwoził Magdę do domu. Deszczowy i
chłodny listopad nie sprzyjał spacerom. Do trzeciego przystanku
dotarli tunelem. A tym tunelem był kolejny krok Agaty ku powiększeni
rodziny.
Agata
podzieliła się planami z Magdą w czasie jednego z ich kobiecych
wieczorów. Siedziały w małym pokoju mieszkanka, gdzie po drugiej
stronie korytarza Dorota Biały robiła tło z ciszy.
—
Mało kłopotliwa ta twoja
gospodyni.
Agata
trzymała w dłoniach szklankę w uszkiem. Popijała powoli białe
wino. Lato minęło z pozoru bezpowrotnie. Kolorowa jesień ustąpiła
miejsca cmentarnej szarości. A one nadal lubiły sączyć białe,
wytrwane wino. Na czerwone przyjdzie czas wraz z zimowymi mrozami.
—
Mieszkam tu już prawie dwa
miesiące, z zamieniłyśmy chyba z dziesięć zdań. Nawet nie miała
okazji zajrzeć do jej pokoju. Nie żeby specjalnie. Nigdy nie
zostawia otworzonych drzwi.
—
Jak jeszcze powiesz, że
wychodzi z niego tylko w nocy, a w dzień śpi, to zacznę się o
ciebie bać.
— A
wiesz, że tak jest!
Zaczęły
chichotać. Magda rzuciła okiem na drzwi swojego pokoju. Naprzeciw
nich było wejście do pieczary Doroty. Dorota mniej więcej o tej
porze zaczynała być aktywna. Zbliżała się godzina 22:00. Agata
też spojrzała na drzwi.
—
Tomek nie chce zbadać nasienia.
Magda
prawie zakrztusiła się winem. Tak nagła zmiana tematu mogła być
zaskoczeniem. Jednak czuła, że był to główny powód, który
przywiódł tu jej przyjaciółkę. Przywiódł godzinę temu wraz z
butelką białego wina. Butelka stała już pusta na podłodze.
Opróżniały teraz ta z zapasów Magdy. Temat tkwił w Agacie od
początku wieczoru. Drgał w jej mięśniach twarzy. Wypełniał jej,
z pozoru niedbale, usadzone na wersalce ciało. Był poważny skoro
potrzebowała tyle czasu, by pozwolić mu ulecieć.
—
Badanie nasienia? Po co to wam?
— No
właśnie! Wszyscy uważają, że skoro trzy razy poroniłam, to
tylko moja wina.
Agata
rozpłakała się. Razem z tematem trzymała w sobie łzy.
—
Nie to chciałam powiedzieć,
Agata.
—
Ale to prawda. Jestem do
niczego. Lekarz powiedział, że zbadanie mężczyzny jest szybsze i
tańsze. Od niego się to wszystko zaczyna.
— Co
wszystko?
Magda
miała gęsią skórkę. Listopad. Miesiąc, gdy jest za ciepło by
włączyć ogrzewanie i za chłodno by się z tym tak do końca
pogodzić.
— Te
wszystkie badania. Chcę się dowiedzieć, dlaczego straciłam moje
dzieci. Chcę urodzić zdrowe dziecko.
—
Dzieci? Przestań.
— To
ty przestań.
—
Agata, który to był tydzień?
To były tylko zarodki. Nic szczególnego. Za wcześnie na
rozważania.
—
Dla ciebie to były może
zarodki. Dla mnie to były moje dzieci.
—
Przecież to się zdarza.
Lekarze was zbadają, dadzą ci jakieś lekarstwo i będziesz miała
nowe dzieci.
Magda
osiągnęła przynajmniej jeden sukces. Agata przestała płakać.
Teraz wyglądała tak, jakby napędzała ją złość. Magda
próbowała załagodzić sytuację.
—
Czytałam, że to wina głównie
wad genetycznych. Urodziłabyś chore dziecko.
—
Teraz to już przesadziłaś!
Woda
mająca ugasić gniew Agaty okazała się być benzyną. Ta zerwała
się z wersalki przewracając szklankę z winem. Wybiegła na
korytarz i zaczęła się ubierać. Nie robiła tego cicho, ale w
pokoju Doroty już słychać było jakiś ruch. Zarzuciła na siebie
szybko płaszcz i zaczęła szukać butów. Nie pamiętała, że
weszła z nich do pokoju Magdy i tam zdjęła, by wygodniej usadzić
się na wersalce.
—
Agata, poczekaj. Zamówię ci
taksówkę.
Agata
wróciła się po buty, nałożyła je, chwyciła czapkę i już bez
słowa wyszła. Trzasnęły drzwi wyjściowe. Ze swojego pokoju
wychyliła się Dorota. Krucze pióra spięte miała na czubku głowy
w wystrzępiony kok. Miała na sobie ciepły szlafrok, który w
zastępstwie paska przewiązany był cienkim szalem. Omiotła
przedpokój wzrokiem i bez słowa wróciła do pokoju.
A
Magda próbowała sobie przypomnieć zdjęcie, jakie obejrzała w
internecie. Obejrzała je kilka dni po tym, jak wywołała poronienie
w mieszkaniu Kingi. Tak, wywołała. Nie głosem, nie myślami.
Pigułką. Samo upłynęło. Zdjęcie przedstawiało zarodek na
etapie szóstego tygodnia ciąży. Taki, który Magda wywołała do
upłynięcia. Kilkumilimetrowy kształt z oczami na bokach obłej
głowy zajmującej większość ciała. Trochę kosmita. Trochę
glut. Trochę stworzenie zatopione w głębinach oceanu. Nie ma rysów
matki. Nie ma rysów ojca. Nie ma rysów sąsiada. Obcy. Został na
zawsze, gdzieś w tych głębinach. Dla dobra Agaty, próbowała
przekonać ją by zostawiła swoim zarodkom ich obłość i obcość.
By zostawiła je w ich głębinach. Gdy zaczynasz robić sweter na
drutach i po kilku rzędach plątań, supłów wywalasz całość do
kosza, to nie wywalasz tam swetra. Wywalasz tam poplątany kłębek
wełny.
Agata
nie odezwała się już tego wieczoru. Nie napisała nawet
wiadomości, że bezpiecznie dotarła do domu. Nie odpisywała na
sms-y, ani maile. To w kilka dni po tym wieczorze, Tomek znowu
odwoził Magdę do domu. Za oknem prószył już śnieg. Konfetti
grudnia. Grudzień. Jesień przeminęła jak pospiesznie przeczytany
rozdział książki.
— Co
tam u Agaty?
Magda
nie chciała czekać do końca podróży z tym pytaniem.
—
Pokłóciłyście się?
—
Dlaczego tak myślisz?
— Ze
mną też nie rozmawia.
Potrzeba
dużo czasu, by ten śnieżek zakrył czapą samochód. Wycieraczki
tym razem także pracowały. Pracowały jednak inaczej, zgarniając
śnieg niczym zapas puchu. Dzięki ciepłu spod maski samochodu, ten
zaraz rozpływał się w strumyczki wody. Utknęli w korku. W radiu
snuło się „Don’t cry” Guns’nRoses. Magda zastanawiała się,
na ile może nawiązać do tematu rozmowy z Agatą. Na ile powinna
ujawniać, jak jest wprowadzona w proces badań. Biały puch za
oknem, unieruchomiony pomiędzy innymi samochód. Zakleszczona w
sytuacji. Zaczęła żałować, że nie poruszyła tego tematu pod
blokiem. Problem rozwiązał Tomek.
—
Wiem, że o tym rozmawiałyście.
— O
czym?
—
Jej poronienia, badania, ten
cham Tomasz.
—
Nie jesteś chamem.
— Co
mam jej powiedzieć? To jej ciało. Ona nosi ciążę. Ona je traci.
Niech zacznie badania od siebie. Tego wszystkiego akurat nie mogę
powiedzieć.
—
Podobno to nie zawsze wina
kobiety.
Samochody
poruszały się powoli. Niemal każde załamanie pogody świętowane
było stłuczkami na ulicach. Załamaniem pogody mógł być na
przykład śnieg na ulicach na początku grudnia. Nie na ulicach
Malagi. Na ulicach Warszawy. Tomek poluzował węzeł krawata.
Ciekawe, czy teraz Tomek także czuł się zakleszczony?
—
Chcesz znać prawdę?
—
Prawdę?
—
Agata o tym nie wie, ale
przejrzałem kilka stron w internecie. Jak to będzie wyglądać?
Dyrektor sprzedaży. Dobra fura. Mieszkanie w kredycie. I uszkodzone
plemniki.
Jeżdżąc
z Tomkiem Magda polubiła jego testosteronową aurę. Tak jak wtedy,
tam na późno wrześniowej kanapie. W samochodzie unosił się
zapach. Zapach nie wyczuwalny otwarcie dla nosa. Nie woda toaletowa.
Nie mydło. Nie zapachowa choinka. Zapach bardziej skondensowany niż
w mieszkaniu. To on sprawiał, że kiedyś czuła się w obecności
Tomka nieswojo. To on potem powoli owijał się dookoła Magdy.
Zapach mężczyzny, który zjada życie. Ten aromat stał się jednym
ze składników tlenu, jaki go otaczał. On także zdawała sobie z
tego sprawę. Świadomie lub nie. Uszkodzone plemniki nie wydzielały
zapachu.
— Na
pewno wszystko jest ok. Masz zdrowe plemniki.
Roześmieli
się. Magda dodała.
—
Nie nazywaj ich plemnikami.
Tylko na przykład… Tolkien, czy „Gwiezdne wojny”?
—
„Gwiezdne wojny”.
— To
nazywaj je Rycerzami Jedi.
—
Chyba!
Znowu
się roześmieli. Za oknem spokój. Zima rozsypała swój puch i na
chwilę zamarła. Skrzył się w świetle latarni. Spokój panował
nawet przed blokiem, pod który właśnie dojechali. Jedynymi
amatorami zdrowych, zimowych spacerów byli właściciele psów.
—
Skoro to nie ja, to wtedy Agata.
Tomek
przestał się uśmiechać. Gra zero-jedynkowa. Jedyna, w jakiej nie
miał ochoty uczestniczyć.
To
był odruch. Albo impuls. W zależności, czy miałaby się tłumaczyć
przed sądem, czy przed psychologiem. Magda wyciągnęła rękę i
dotknęła dłonią głowy Tomka. Pogłaskała. Słowa się urwały.
Milczenie dwóch osób przestało być dwoma równoległymi do siebie
płaszczyznami. Stało się jedną płaszczyzną. Jeszcze wtedy była
zbyt krucha linia. Magda wysiadła z samochodu. Rozgrzane ciepłem
samochodu ciało z przyjemnością dało się zaplątać w mroźne
podmuchy. Skrzypieniem stóp ruszyła do drzwi na klatkę schodową.
Wbijając kod domofonu obejrzała się. Samochód Tomka ciągle
parkował przed jej blokiem. Po wejściu do mieszkania rzuciła okiem
przez kuchenne okno. Auto stało jeszcze kilka sekund, zasypywane
płatkami śniegu. Znowu śnieżyło. Włączyło światła i ruszyło
powoli zbierając na przedniej szybie drobny puch. Puch pod wpływem
pędu powietrza zsuwał się w noc. Zaraz potem wycieraczki zgoniły
zbyt opieszałe lub zbyt ciężkie płatki.
Piątek,
dzień firmowego przyjęcia świątecznego, był kilka dni potem.
Magda stała w grupie pracowników w Sali konferencyjnej. Ustawiono
tam już stoły z przekąskami i napojami. W tle rozbrzmiewała
instrumentalna wersja „Wśród nocnej ciszy”. Obok Magdy stały
obie Edyty.
—
Kto zamówił steki?
—
Słyszałaś, to świecka
świąteczna kolacja.
—
Świecka świąteczna. To, co tu
robią kolędy?
— To
może świąteczno-świecka.
Przemówienie
prezesa trwało już trzydzieści minut. Twardo konkurował z
opustoszałymi żołądkami załogi pracowniczej. Podsumował
dokonania ostatniego roku i gładko przeszedł do zarysu planu na rok
następny. Załoga wiele sobie obiecywała, słysząc termin „w
zarysie”. „Zarys” nie może zabrać wiele czasu. I
rzeczywiście. Zabrał dziesięć minut. Po świątecznym
przemówieniu można się było zabrać do świeckiej konsumpcji.
Magda
nie zintegrowała się jeszcze z resztą zespołu. Bo tak szumnie
określano teraz zbiór jednostek połączonych jedną listą płac i
jednym numerem rachunku, z którego przelewano pensję. Magda
wiedziała, że są tu gdzieś handlowcy, marketingowcy, dział
wdrożeń, serwisowania, być może prawnik i księgowa. Kobiety ze
swojego działu obsługi klienta już rozpoznawała. Za to prawdziwą
królową przyjęcia była recepcjonistka. Jak miała na imię?
Paulina? Patrycja? Petronela? Stała przy jednym z krańców stołu w
czapce Śnieżynki, spod której spadały na ramiona pasma jasnych
włosów. Czerwień czapki i naelektryzowane blond fale skutecznie
odwracały uwagę od reszty stroju, który wpisywał się w biurowy,
nie mikołajowy dress-code. Dziewczynę, niczym stadko reniferów,
okrążało kilku mężczyzn.
—
Ładna, nieprawdaż? – obok
Magdy stanął Tomek.
—
Podoba ci się?
—
Chłopaki robią już na nią
zapisy.
Do
Magdy dobiegł dźwięk dzwoneczek z szyi reniferów. A może było
to była część motywu muzycznego lecącego w tle?
W
sali, dookoła stołu, kłębił się tłumek. Część formułowała
odważne konstrukcje jedzenia na talerzykach, porywała kieliszek
wina lub – w miarę zręczności manualnej nawet dwa - i znikała w
korytarzu podążając do biurka. Inni powoli grupowali się w
dwu-cztero osobowe zespoły by spożywać świecko-świąteczny
posiłek okraszając go konwersacją. Może nawet świąteczno-świecką.
Kolędy w tle nie odpuszczały.
Magda
nadal stała w kącie sali, opierając się o ścianę. Postawiła na
sączenie wina. Ograniczona ilość rąk pozwalała albo na jedzenie,
albo na picie. Tomek został obok niej, zajadając się łososiem.
Milczeli przyglądając się świąteczno-świeckiemu zgromadzeniu,
które w miarę wypijanego alkoholu stanie się bardziej
świecko-świątecznym. Trzy lampki wina później, Magda postanowiła
wracać do domu.
—
Poczekaj. Miałem wracać
taksówką. Pojedziemy razem.
Tomek
dopił swój kieliszek i wyciągnął telefon komórkowy. Dobry
handlowiec, nawet dyrektor, jest zawsze w zasięgu linii
telefonicznej. Sytuacja dla nich niecodzienna. Pokonywali już tą
krótką trasę razem. Pokonywali razem siedząc obok siebie. Po raz
pierwszy Tomek nie był skupiony na jeździe. Cała trasa była tylko
dla nich. Trzymali, każde za swój koniec, wspólną płaszczyznę
milczenia. Pod blok Magdy dojechali szybciej niż się spodziewali.
Tomek przerwał milczenie.
—
Mogę na chwilę do ciebie
wejść?
Podobno
wino spowalnia reakcję. W przypadku Magdy nadało jej
przyśpieszenia.
—
Tak.
—
Mam czekać?
Taksówkarz
spojrzał na taksometr. Tomek wyciągnął pieniądze zamiast słów.
Powietrze było mroźne, choć zima zwinęła śnieg. Nie było
jeszcze późno. Mogli pójść na długi, zimowy spacer. Długimi,
zimowymi spacerami jest piekło wybrukowane. Po chwili, Magda
zapalała światło w przedpokoju.
—
Jesteś sama?
—
Współlokatorka wyjechała do
rodziny na święta. Chcesz herbaty? Kawy?
—
Nie, dziękuję.
Płaszczyzna
milczenia zrobiła się bardzo krótka. Tak krótka, że Magda czuła,
że Tomek jest bardzo blisko niej. Fizycznie był metr dalej. Weszli
do jej pokoju. W pokoju było duszno. Kaloryfery były zakręcone,
ale budynek magazynował każdy haust ciepła, by zaraz ochoczo go
oddawać. Zazwyczaj od razu po wejściu, otwierała okno, by trochę
przewietrzyć. Teraz jednak jej wzrok padł na niepościelone łóżko.
Kompletnie o nim zapomniała. Tego nie ma na filmach. Tomek nic nie
mówił. Płaszczyzny milczenia nałożyły się na siebie i skleiły.
Magda poczuła, że jest obok niej, przed nią, za nią. Tomek jest
dookoła niej. Jak powietrze w tym bloku. Zakręciło jej się w
głowie. Usiadł na niepościelonej wersalce. Opadła na niego. Zdjął
z niej bluzkę. Zdjął z niej tak, jak rozpakowuje się świąteczny
prezent. Potem, powoli, ściągał z niej resztę ubrania. Magda
czuła się jak świąteczny upominek. Dotykany, obracany, puszczany
w ruch. Bardzo chciała znowu czuć każdym mięśniem ciała jakąś
drugą osobę. Mocno i głęboko. Tomek przekręcił ją na brzuch.
Zanurzyła twarz w poduszkę i rąbek zawiniętej kołdry. Gdy w nią
wchodził, jej ciało przez chwilę zawahało się. A potem
odpuściło. Mocno i głęboko.
Co
roku mama powtarzała, że choinkę należy ubierać w wigilijny
poranek. I co roku dawała się przebłagać prośbom Magdy. Drzewko
pojawiało się w dużym pokoju czasem i już na trzy tygodnie przed
świętami. Ubierały je we dwie. Najpierw trzeba było rozplątać
kłębowisko światełek. Nawet trzy komplety. Po zawieszeniu lampek,
przychodziła kolej na udekorowanie szczytu choinka. Gwiazda, czy
wymodelowany czubek z jednego z kompletów? Co roku toczyła się na
ten temat krótka dyskusja. Potem wieszały bombki. Największe na
dole, te mniejsze na górze. Na koniec szły łańcuchy. Jeden z
wieczorów poświęcany był na zlepianie nowego – drobne paseczki
wycięte z kolorowego papieru, zagięte w kółka i zaczepione o
siebie. Każdy wieczór coraz bardziej zbliżający ku świętom,
Magda spędzała przy rozświetlonej w kilku kolorach lampek,
choince. Puszczała na adapterze, a potem magnetofonie kolędy.
Odliczała dni do chwili, gdy po drzewkiem znajdzie prezenty. Za jej
plecami, w kuchni, odbywało się ucieranie, krojenie, pieczenie,
mieszanie, dyskusje. Nawet tata wracał wcześniej z pracy, a tuż
przed samą Wigilią, w apogeum przygotowań, brał dwa, trzy dni
wolnego. Janina była odpowiedzialna za kwestie porządków
świątecznych. Polegało to głównie na wynajęciu jakiejś miłej
i młodej dziewczyny.
Zadzwonił
telefon komórkowy Magdy. Znowu była dorosła.
—
Może jednak przyjdziesz na
kolację?
—
Nie tato. Zostanę w domu.
—
Elżbieta liczyła na to, że
będziesz.
—
Jestem zmęczona. Dużo pracuję.
Może, w któryś dzień po świętach.
— To
wesołych świąt, córeczko.
—
Nawzajem.
Magda
wiedziała, że nie przyjdzie do ojca, ani w pierwszy dzień świąt,
ani w drugi. Może wpadnie na kawę kiedyś w styczniu. Szybciej do
Janiny, wiedząc, że u babki będzie wtedy ojciec. Świąteczne
kolacje, obiady, czy śniadania przestały być świąteczne odkąd
zmarła mama. Pojawienie się Elżbiety i jej dobrych chęci,
niewiele tu mogło zmienić. Magda spojrzała na stolik przed sobą.
Stał na nim talerz pierogów zamówionych w sklepiku na rogu ulicy.
„Domowa robota”. Obok rozpakowała opakowanie śledzi w sosie
musztardowym. Tylko takie zostały na półce w supermarkecie. Karton
barszczu czerwonego. Dopiero, co podgrzany. Na kolanach laptop z
filmem.
To
pierwsza Wigilia reszty jej nowego życia. Poprzednie spędzała z
Igorem – we dwoje lub z jego rodziną. Nie musiała się
zastanawiać, czy święta są wystarczająco świętami. Dzwonek
telefonu. Na wyświetlaczu „Agata”. Magda zawahała się chwilę.
Odebrać? Wzięła głęboki oddech i nacisnęła przycisk:
—
Halo.
—
Magda, przepraszam, że
milczałam. Miałam trudny czas. Nie tylko ja.
—
Ok… Nie ma sprawy…
— To
kochana życzę ci radosnych, rodzinnych świąt Bożego Narodzenia.
I udanego Nowego Roku, bo w grudniu już się pewnie nie zobaczymy.
—
Tobie także wesołych świąt i
dobrego nowego roku.
—
Jasne, że będzie dobry! Tomek
zgodził się na badania. Idzie do kliniki. Zaraz po świętach,
pierwszego dnia. Czy to nie wspaniałe?
—
Tak Agata, wspaniałe.
Pożegnały
się w starym roku, z obietnicą na rok kolejny. Magda nałożyła na
talerz pierogów. Barszcz trzeba będzie chyba znowu podgrzać. To
potem. Teraz film.
Komentarze
Prześlij komentarz