DOROTA:
ZBYT DUŻO SŁÓW
Ludzie
słyszą, ale nie słuchają. Są wypełnieni słowami. Słowa
zajmują każdą komórkę ich ciał. Kumulują się, by w końcu
wylewać niczym lawa. Ludzie spotykają się po to, by zalewać się
nawzajem strugami zdań. Zdania spadają prysznicem na człowieka, by
spłynąć po nim jak fala światła. A gdy słowa opłyną, zsuną
się ku ziemi i rozpryskują na wszystkie strony świata. Rzucane w
siebie nawzajem czasem zderzają się, niekiedy mijają, a
najczęściej wirują w powietrzu niczym pył. Nikt nie chce dostać
pylicy płuc. Ludzie nie chcą trzymać w sobie słów. Słowa to
zbędny element przemiany materii myśli. Trzeba się ich pozbyć.
Taki
świat widzi dookoła siebie Dorota. W taki wychodzi z domu. Wychodzi
zbierać ludzkie słowa.
To
nie była już ta sama knajpa, jak ta z czasów studenckich. Dorota
zamknęła za sobą drzwi i pierwsze, co ją uderzyło, to, że nic
ją nie uderzyło. Nie było mgły z dymu papierosowego, tym
różniącej się od naturalnej, że tamta nie skleja płuc. Uszy nie
wibrowały od rockowej muzyki. Teraz w tle snuło się radio z
playlistą podobną do playlist innych stacji muzycznych. Przy
stolikach siedziało kilka osób. Wszystko było czyste i
przejrzyste. Ich stolik z napisem „rezerwacja” był jeszcze
pusty. Kto by pomyślał, że dotrwają czasów, gdy ich stolik
będzie miał kartkę „rezerwacja”. Rezerwowali frajerzy, którzy
nie mieli czasu. Oni wtedy mieli czasu pod dostatkiem. Zawsze ktoś
urywał się w okolicach pierwszej przerwy w wykładzie, by zająć
krzesło. Reszta, rotacyjnie, dosiadała się w ciągu dnia.
Dorota
przyszła o 19:15. Na 19:00 miało być spotkanie. Wiadomo, że
rzadko, kto przychodzi równo na czas. Tak naprawdę to nikt nie
przychodzi. Jedynie Dorota. Zawsze powtarza sobie, że następnym
razem będzie godzinę później. Nie potrafi. O której by nie
wyszła z domu i tak jest równo na czas. Wreszcie powoli schodzi się
reszta ich dawnego roku.
—
Cześć Dorota. Nic się nie
zmieniłaś. Co tam u ciebie?
—
Kopę lat, kochani. Co
porabiacie?
Dorota
enigmatycznie rzuca:
—
Odpoczywam.
Albo:
—
Mam przerwę.
Przyjmowane
jest to ze zrozumieniem.
—
Też mam ochotę rzucić to
wszystko w cholerę. Jednak wiesz, Agnieszka jest w ciąży, drugie
dziecko.
—
Jak zmieniałem Bank
Ogólnopolski na Bank PB, to też zrobiłem sobie kilka tygodni
przerwy. Trzeba oczyścić się z poprzednich korporacyjnych nawyków.
Dorota
milczy. Powodem jej przerwy nie jest chęć odpoczynku. Nie jest
także chęć oczyszczenia się z jakichkolwiek biurowych,
pracowniczych nawyków. Powodem jej przerwy jest redukcja etatów w
jej, byłej już, firmie. Plus kilka nieudanych rozmów
rekrutacyjnych. Nawet nie kilka, a kilkanaście. Dobra, może więcej.
Pojawiają
się nowi ludzie. Tak naprawdę, autentycznie nowi wobec tych z
tamtych, studenckich czasów.
Tomek
– Dyrektor Departamentu Likwidacji Szkód w firmie ubezpieczeniowej
Adam
– Wydawca magazynu dla pasjonatów sportów wodnych oraz
dystrybutor sprzętu
Marta
– Dyrektorka Działu Komunikacji Zewnętrznej w pewnej instytucji
kulturalnej
Paweł
– Dyrektor na Region Mazowiecki Pionu Bankowości Detalicznej, w
banku oczywiste
Ewa
– Kierownik Zespołu Badawczego w jakimś centrum badań, nad
jakością ilości
Artur
– medialny ekspert od bliskiego wschodu, prezes fundacji MY-Oni
Bartosz
– redaktor naczelny portalu informacyjnego
Dorota
– ma przerwę w przerwie
Osób
jest coraz więcej. „Cotamuciebie”, czy „coporabiasz” coraz
bardziej się rozpływają pomiędzy falami rozmów na inne tematy.
Dorota
wymienia kilka zdań na temat wyborów z osobami siedzącymi obok.
Ludzi zbiera się coraz więcej. Zajmują cały długi stół. To, co
było początkowo dla Doroty atutem spotkania, miejsce siedzące w
połowie długości stołu, teraz zaczyna sprawiać trudność. Po
jej lewej stronie kilka osób rozprawia o pracy.
—
Aga, dlaczego wyglądasz na taką
zmęczoną?
—
Przenieśli moje całe biuro.
Mamy teraz open space.
—
Kobieto, to masakra.
— W
dodatku metraż jest mniejszy niż w poprzednim miejscu. Ponad
dwadzieścia osób. Wszyscy się widzą, wszystko słychać.
— A
ja kiedyś… – Dorota wsuwa się w rozmowę, ale Adam wchodzi jej
w słowo
—
Pamiętacie ideę panoptykonu,
którą opisywał Foucault? „Nadzorować i?
—
„karać”. Właśnie,
nadzorować. I to jest na różnych płaszczyznach. Moja przełożona
patrzy jak pracuję. Szefowie innych działów też. Nad wszystkim
jest gabinet prezesa. Jedyny z drzwiami. Sami także patrzymy sobie
na ręce.
— Bo
dzisiaj współczesną formą więzienia, są eleganckie korporacje.
Wtedy strażnik siedząc w centralnej wieżyczce widział wszystkie
cele, wszystkich więźniów. Teraz robi to samo menadżer.
—
Lepiej, to już nie tylko
kontrola menadżera. Kontrolują się pracownicy nawzajem. Czy czasem
nie przeglądasz prywatnych stron w internecie, czy nie plotkujesz,
czy nie prowadzisz prywatnych rozmów telefonicznych.
—
Mówię wam, teraz w pracy robię
jedną trzecią tego, co wcześniej. Nie mogę się skupić. Ciągle
ktoś mnie rozprasza. Nie mogę się wyłączyć z tych rozmów
dookoła mnie, szumu laptopów.
— A
ja kiedyś… - Dorota próbuje dynamiczniej.
—
Właśnie, co jest ważniejsze –
kontrola, czy efektywność.
—
Dla nich kontrola. Targety do
wyrobienia, słupki idące w górę, wykresy pokazujące, że firma
idzie do przodu. Pracownik skupiony tylko na pracy.
Dorota
milczy.
A
ja kiedyś pracowałam w open space. Miło to wspominam. Wszystkie
działy razem. Po kilku dniach pracy znasz już wszystkich. Kiedy
chcesz coś na szybko ustalić, to masz dwa kroki, a nie stukasz
długą wypowiedź w intranecie. Dobry żart obiega zespół w
sekundę, a nie cały dzień. Czuć, że jest się z ludźmi. A kiedy
trzeba skupić się na pracy, to po prostu to robię.
—
Cały czas słyszę tylko szum
rozmów. Mówię wam, to nie jest praca dla ekstrawertyka.
— No
tak. – Dorota rzuca w przestrzeń, ale jej słowa odbijają się od
stołu i pryskają spod kufli piwa gdzieś pod nogi obecnych.
No
tak, coś w tym musi być. Introwertyk ma zdolność zamykania się w
swoim świecie, odcinania od bodźców zewnętrznych. To taka, jak ja
to nazywam, emigracja wewnętrzna. To chyba jedyny plus bycia
introwertykiem.
—
Słyszałam, że za to open
space daje ogromną oszczędność przestrzeni. Można wstawić
więcej biurek, zatrudnić więcej osób. Nawet chyba o 20% więcej
osób.
— To
taki biurowy odpowiednik taśmy samochodowej Forda. Oszczędność
może i tak, ale kosztem człowieka, który jest trybikiem.
—
Taśma jest dobra do pracy
produkcyjnej. W biurach produkuje się pomysły, ideę, kreację. Nie
można tego odnosić jeden do jednego.
Dorota
kieruję się w prawą stronę stołu. Tam też rozgorzała dyskusja.
—
Jako obywatel prawie
najstarszego państwa świata, chciałem wznieść toast.
—
Gdzie ty Piotrek mieszkasz? To
Artur jest ekspertem od Azji.
— O
Polskę mi chodzi. Jesteśmy najstarszym państwem świata, zaraz po
Stanach Zjednoczonych.
—
Teraz to pojechałeś.
—
Słuchajcie. Rok 1793.
Konstytucja 3-go Maja. Zbiór praw nadających życiu społecznemu.
Stworzona przez delegatów tego społeczeństwa. Nieco wcześniej
powstaje Deklaracja Niepodległości. Tak się zaczyna państwowość.
—
Przecież elementy państwa były
już wcześniej.
—
Właśnie. Król, jako władza,
parlament.
— To
były struktury plemienne pod rządami wodza z wasalami. To nie była
państwowość.
Dorota
próbuje się włączyć:
— To
całkiem ciekawa teoria. Nigdy nie patrzyłam tak na konstytucję…
—
Powiedz to Jagielle, kiedy
jechał pod Grunwald. Za co chciał pobić Krzyżaków? Za strukturę
plemienną?
—
Takie teorie są dobre dla
Amerykanów. Mogą się pocieszać, że ich krótka historia coś
znaczy.
To
całkiem ciekawa teoria. Nigdy nie patrzyłam tak na konstytucję.
Przecież, w skali świata byliśmy jedynymi z pierwszych, którzy
stworzyli tak skomplikowany akt prawny. Akt nadający ważne prawa
także innym obywatelom.
—
Ludzie, rozmawiamy o państwie,
z jego strukturami i ideą. Ze swojego terytorium wroga może wygonić
każde plemię. Plemię nie jest państwem.
— To
w takim razie trzeba się przenieść do wieku XIX z jego początkiem
ruchów narodowościowych.
—
Adam, ta konstytucja to był
łabędzi śpiew I Rzeczypospolitej. Czytałeś „Fantomowe ciało
króla” Sowy? Władca był ucieleśnieniem państwa, wspólnoty,
był nieśmiertelny. Poszczególni królowie wcielali się w to
ciało. Na zachodzie dokonano mordu rytualnego na królu – choćby
Ludwiku XVII. To dało podwaliny do zbudowania nowej, narodowej
wspólnoty. To Polska zatrzymała się na etapie plemienia i
konstytucja nic tu nie pomogła.
W
ucho Doroty wpadają strzępki rozmowy z lewej strony. Nie wie już,
czy bierze udział w dyskusji na temat open space, czy na temat
konstytucji i państwowości.
— O
czym ty gadasz? Jaki mord rytualny?
—
Powoli nadchodzą czasy, gdy
zaczyna się doceniać efektywność. Ostatnio…
— A
Freud, horda pierwotna, mord na dominującym samcu…
—…
i takie badania powinno się
przedstawiać zarządowi…
— Ja
myślałem, że my tu poważnie rozmawiamy, a ty mi tu z Freudem
wyjeżdżasz. Konstytucja 3-go maja była jedynym możliwym sposobem
na to by kraj mógł wtedy wyjść z impasu. Wprowadziła ponownie
monarchię dziedziczną, ograniczyła demokrację szlachecką,
liberum veto. Wracaliśmy w wielkim stylu do Europy.
—
Nowe formy kontroli. Czasami…
— …
Europa nigdy…
— …
statystyki zwolnień lekarskich…
—
…naród to trucizna dla…
—
…pracowałam jakiś czas w HR…
to lewackie komunały… to nie wygląda wcale tak prosto…
najłatwiej nazwać to lewactwem…
Dorota
widzi, że siedząca obok Ewa wyciąga z torebki paczkę papierosów.
Zakaz palenia w klubach i kawiarniach sprawił, że życie
towarzyskie ponownie nabrało szkolnych rumieńców. Nikt już nie
odpalał jednego papierosa za drugim, dyskutując zawzięcie nad
kuflem piwa. Teraz była to aktywność wymagająca ruchu,
przemieszczenia się. Oddalenie się od grupy, by zapalić było
rytuałem scalającym nowo powstałą podgrupę. Dorota pośpiesznie
przejrzała swoją torebkę. Zaskakująco szybko wygrzebała z dna
pomiętą paczkę cienkich mentoli. Paczka była w połowie
zapełniona, choć kilka sztuk papierosów nadłamało zbyteczne
czekanie. Wyszła za Ewą.
—
Masz ogień?
—
Proszę. Palisz Dorota? Rzadko
pamiętam cię z papierosem.
— Bo
głównie dołączałam do was towarzysko. Nie chciałam siedzieć w
przerwie zajęć sama. Do dziś palę okazjonalnie. Moja paczka
papierosów właśnie się rozleciała. Taka towarzyska jestem.
Dorota
zaciąga się miętą tuszującą tytoń. Ewa kiwa głową i rzuca
konwencjonalne pytanie.
— A
co u ciebie?
—
Wszystko w porządku. Rozstałam
się z poprzednią pracą. Szukam czegoś nowego. Wprowadziłam się
do mojej ciotki. Jest chora na raka. Została kilka lat temu sama.
Jej rodzina zginęła w wypadku. Szukam nowej pracy, ale chyba wolę
zaopiekować się chorą.
—
Zostawi ci mieszkanie?
—
Nie zastanawiałam się nad tym.
—
Dorota, musisz się tym zająć.
Ciotka umrze, a ciebie wyrzucą jacyś dalecy krewni.
Dorota
spojrzała na swojego papierosa. Zapomniała się zaciągnąć i
trochę nadpalił się sam. Nie chce dalej prowadzić rozmowy sępów
nad dogorywającymi zwłokami. Ciotka przepisała na nią mieszkanie
w rok po stracie męża i córki. Dorota odbija piłeczkę.
— A
co tam u ciebie?
—
Ach, ja też jestem w trakcie
zmieniania pracy i szukania nowej. Zostało mi jeszcze dwa miesiące
wypowiedzenia z trzech.
Potwierdziła
się teoria, że podgrupie papierosowej ma się dojście do
informacji poufnych. Dojście do informacji niedystrybuowanych
oficjalnie.
—
Masz coś nowego na oku?
Ewa
zgasiła niedopałek i wyciągnęła kolejnego papierosa.
—
Byłam głupia, bo powiedziałam
szefowi o ciąży zaraz na samym początku. Po tygodniu poroniłam.
Jak tylko wróciłam ze szpitala, czekało na mnie wypowiedzenie.
Pięć lat dla nich pracowałam. Bez ani dnia zwolnienia lekarskiego.
—
Bardzo mi przykro, Ewka. Zapewne
boją się, że zaraz zajdziesz w następną ciążę i znikniesz z
firmy. A potem dziwią się, że kobiety nie chcą rodzić dzieci.
Jak teraz się czujesz?
Z
pubu wyszła Iwona. Dorota pamiętała ją z ćwiczeń z metodologii.
W czasie studiów urodziła dwoje dzieci, wysłała do przeszkolą i
zaraz po obronie zatrudniła się w firmie teścia. Dorota
zapamiętała ją także dzięki jednej rzeczy. Żartowała, że
Dorota głównie milczy i zawiesza się jak komputer. A kto milczy,
ten donosi opiekunowi roku.
—
Dziewczyny, kończycie już?
Postójcie jeszcze chwilę. Szybko wypalę jednego.
— Co
tam u ciebie Iwona? – Dorota rozsmarowała na twarzy społeczny
uśmiech.
—
Ubranka coraz lepiej się
sprzedają. Dziewczyny idą niedługo do gimnazjum.
—
Sprzedajesz ubrania? Wcześniej
zajmowałaś się chyba księgowością. Pamiętam, że ze statystyki
byłaś najlepsza na roku, królowa cyfr. – Dorota wysnuwała
dalsze taśmy słów,
— To
było jakiś czas temu. Robert, mój mąż, przejął sprawy firmy.
Zatrudniliśmy nowych pracowników. Zajęłam się tym, co lubię
najbardziej. Projektuję ubranka dla psów. Myślę też o jakiejś
linii dla kotów.
Iwona
zaciągnęła się papierosem. Dorota z sukcesem wstrzeliła się w
jej wypowiedź.
—
Ciekawe. Jest zainteresowanie
ubrankami dla kotów? Nie wyobrażam sobie…
—
Dorota, jest produkt, będzie
popyt. Trzeba tylko podkręcić potrzebę.
—
Znane mi koty nie przepadają za
ubraniami, ale być może ich właściciele tak. – Dorota spojrzała
na swój wygasły papieros. Nawet koncerny tytoniowe były przeciw
okazjonalnym palaczom.
—
Ewa, co tam u ciebie? – Iwona
trąciła ramieniem milczącą dotąd koleżankę – Gdzie dziecko?
Ja prawie babcią już mogę zostać. Odpukać.
— W
planach. – Ewa spojrzała na drzwi pubu.
— To
przestań planować, tylko działaj. Zauważyłam, że ludziom z
naszego roku dopiero zaczynają rodzić się dzieci. Łącznie jest
może z pięcioro maluchów i to jeszcze nie przedszkolaki. Na prawie
setkę osób z roku. Ludzie, my już przekroczyliśmy trzydziestkę.
—
Życie różnie się układa.
Nasze pokolenie decyduje się na dzieci później. – Dorota wzięła
Ewę w obronę.
— Na
razie zmieniam pracę. Jak ułożę sobie sprawy w nowej, to ruszam
ze staraniami. – ta zamknęła temat.
— A
czego szukasz? Może popytam znajomych? – Iwona połknęła haczyk.
—
Prześlę ci CV jutro i
zobaczysz, w czym jestem dobra.
—
Zaraz podam ci adres mailowy. –
Iwona skończyła wreszcie palić – Wracajmy, zimno strasznie.
Wszystkie
trzy były już przy drzwiach, gdy Iwona poklepała Ewę po ramieniu
pokazując na Dorotę.
— A
nasza Dorotka jak zwykle, cicha i milcząca.
Dorota
zwolniła kroku. Przepuściła koleżanki w drzwiach. Odprowadziła
je wzrokiem, gdy szły do stolika.
Gdybyś,
choć przez chwilę zatrzymała się i przestała upajać własnym
głosem. Gdybyś na chwilę powstrzymała potok słów i zobaczyła,
że obok jest inny człowiek. Gdybyś wysiliła się by poznać
lepiej człowieka. Lata temu uznałaś, że jestem osobą małomówną
i nawet gdybym teraz wygłosiła monolog długi niczym monodram Sarah
Kane, to ty byś tego nie zauważyła. Bo jesteś zbyt wypełniona
słowami, by do twojego mózgu docierały nowe, zbyteczne informacje.
Na przykład takie, że ludzie się zmieniają.
Dorota
nie chce wracać od razu do stolika. Przemyka się do toalety. Jak
część okazjonalnych palaczy lubi mieć nikotynę w płucach, a nie
na rękach. Skoro już musi umyć dłonie, to skorzysta też z
ubikacji. Toaleta drażni czystością i elegancją. Brązowe kafelki
złamane na dole szarymi kamieniami. Na stoliku sztuczny kwiatek.
Klub zmieniał się razem z nimi. Nie mogła sobie przypomnieć, jak
toaleta mogła wyglądać za czasów studenckich. Nie przypominała
na pewno tej. Była jak reszta knajpy, zadymiona. I nie posiadała w
ofercie papieru toaletowego i ręczników papierowych.
Siadając
na muszli klozetowej Dorota ma panoramę na baner reklamowy. „Ta
reklama oglądana jest przez 6 sekund*. Ta reklama może być Twoja”.
Gwiazdka odnosi się do badań agencji marketingowej. O tym informuje
drobny druczek na dole banneru. Nie do rozróżnienia dla sikających
bez kontaktu fizycznego z deską. Nie zauważą nawet głównego
tekstu. Cenne sześć sekund poświęcą na próbę utrzymania się w
pionie. Dorota obejrzała kiedyś program popularnonaukowy, w którym
spryskano łazienkę jakimś płynem, spuszczono wodę w toalecie i
pokazano, gdzie osadziły się resztki wypryśnięte z muszli.
Osadziły się wszędzie. Dorota uznała, że kontakt kawałka jej ud
z deską, to najmniej groźna rzecz, jaka ją może spotkać w
publicznej toalecie. Zmyła z dłonie i ubikację, i papierosy.
Dorota
wraca do domu. Zamyka za sobą drzwi i ma przed sobą przestrzeń
ciszy. To ta cisza sprawia, że czterdzieści parę metrów
kwadratowych mieszkania rozciąga się do rozmiarów apartamentu.
Ludzkie głosy i słowa są jak zestawy mebli złożone ze zbyt wielu
elementów, które pięknie wyglądają na stronach katalogu, by
wstawione do mieszkania z zawstydzeniem przyznać, że fotografowano
je w większej hali. Jak bibeloty – szklane zwierzątka,
porcelanowe baletnice, drewniane domeczki ludowe, metalowe ptaszyska,
plastikowe matkiboskie, zapełniające półki, półeczki,
stoliczki. Jak drobiazgi na pierwszy rzut oka niezwykle przydatne –
czasopisma z ostatnich lat, notatki ze studiów, zestaw koralików z
rozerwanego naszyjnika, pamięć usb zbierana po konferencjach i
spotkaniach biznesowych, doniczki wypatroszone z wyrośniętego
kwiatka, czekające na młody przychówek. Czynią przestrzeń
bardziej klaustrofobiczną.
Dorota
ma przed sobą prostokąt korytarza zajętego przez zamkniętą
szafką na buty i pusty w tej chwili wieszak na płaszcze. Wisi na
nim zawsze jedno okrycie. Wiosenne udające jesienne, gdy nadejdzie
odpowiednia pora, letnie lub zimowe. Zawsze wisi tylko jedna z tych
rzeczy. Reszta czeka w szafie na dzień swojej służby. Dorota ma po
jednym egzemplarzu okrycia i butów na każdą porę roku. Więcej
nie potrzebuje. W przedpokoju wisiało także lustro. Takie duże,
dające możliwość obejrzenia całej sylwetki. Idealne dla osoby,
która przed wyjściem w świat musi sprawdzić, jak ten świat
będzie ją oceniał. Dorota nie lubi luster. Wierzy, że w nich jest
rzeczywistość alternatywna. Jej życie biegnące innym, dawno nie
równoległym torem. Zakręcone, zawinięte, może zawrócone. Jeśli
chcesz je zobaczyć, to prześwituje przez tafle lustra nocami. Ona
nie chce poznać swojego alternatywnego życia. Boi się, że ono
samo jej się ukaże, a może nawet chwyci i wciągnie. Schowała
lustro.
Po
prawej stronie od wejścia są drzwi do serca domu. To kuchnia. Jeśli
nagle znajdziesz się w nieznanym miejscu, w obcym towarzystwie.
Jeśli czujesz się niepewnie – idź do kuchni. Natkniesz się tam
na dyrygenta domu. Nawet, jeśli nie będzie to gospodarz. Poznasz
tam osoby łączące się swoimi nićmi z innymi na tej imprezie.
Jeśli kuchnia jest pusta. Jeśli jest zimna od nieprzygotowywanych w
niej potraw. Opuść ten dom. Nawet, jeśli dom Doroty jest domem
zamkniętym dla innych, to kuchnia nadal jest jego sercem. Bije
syczeniem gotującej się zupy w garnku, mruczy mechanizmem
piekarnika, tętni wrzącą wodą w czajniku. Kuchnię zamieszkują
żywe istoty. Dorota nie przepada za ludźmi, bo ci wypowiadają zbyt
dużo słów. Za to kocha rośliny, a one kochają ją. Rozkładając
liście wysyłają w przestrzeń energię. Krwiobieg tlenu. W kuchni
stoją doniczki z ziołami. Rukola to pękata czupryna zielonych
listków falująca orzechowym, ciepłym zapachem słonecznego
popołudnia, gdy nic już nie trzeba. Bazylia stojąca na baczność,
niczym Marianna biegnąca na barykady, pachnie niczym rozgrzany
słońcem, ale jednak poranek. Dalej swojscy panowie znad Wisły.
Lubczyk prosty niczym wiecheć jakiegoś warzywa, ale gdy w nos
zawędruje, to zostaje tam na długo aromatem mocnym i ciężkim
niczym rodzinny obiad. Tymianek, fircyk w zalotach, rozbawiający
towarzystwo gęstwiną listków i zapachem drażniącym jak żart.
Może,
dlatego, ona tak lubi stać w kuchni przy tym parapecie. W tym
rzadkich momentach, kiedy wpada niczym mały, rozkręcony bączek.
— Co
tam nowego? – rzuca piłeczkę w stronę Doroty.
—
Opowiem ci zabawną historię.
Mam taką znajomą z jogi, Ziutę, opowiadałam ci kiedyś o niej.
— A
tak, pamiętam. To ta od męża, który pracuje w banku i tak długo
zostaje w pracy, że czasem tam nocuje.
—
Właśnie. Ona też pracuje w
pewnej korporacji, koncern farmaceutyczny. Zostaje w pracy krócej,
tylko do dwudziestej. Rzadko widywała się z mężem, za to cały
czas robiła jakiś projekt z kolegą z działu. Z kolegą z pracy
widywała się więcej niż z własnym mężem. I zaczęła z nim
sypiać. Pracuje też z nimi inna kobieta. Jakaś Magda.
—
Czekaj, nadal masz kontakt z
Magdą? Tym agentem ubezpieczeniowym?
—
Mam.
—
Musisz mi dać do niej numer
telefonu. Opowiadałam ci, że siostra Radostów, tych z trzeciej
klatki, zerwała ścięgno w nodze? Pierwsza lekcja wychowania
fizycznego w nowej szkole, wrzesień. Dzieciaki były po dwóch
miesiącach wakacji.
Tylko
dokończę wątek. Ziuta w końcu pogodziła się z mężem.
Podchodzą nawet do in vitro. Też ciekawa historia. I teraz z tym
kolegą z pracy sypia tak koleżanka, Magda. Ziuta mówi, że nie
krępuje ją obecność byłego kochanka, nadal się lubią. Czuje
się dziwnie, gdy widzi swoją następczynie u jego boku. Obie siedzą
biurko w biurko. Zobacz, ludzie prawie nie bywają w domach. Praca
jest ich domem. Dosłownie. Nawet seks załatwiają w przerwie na
lunch. Zamiast siłowni.
— A
nauczycielka kazała im biegać przez całą lekcję. Trudno. Rodzice
nie będą robić awantury, to nowa szkoła, trzeba sobie wyrobić
pozycję. Młoda była miesiąc w domu, nie mogła chodzić. Wozili
ją na rehabilitację. Ma indywidualny tok nauki do końca miesiąca.
Nawet jej klasa ją odwiedziła. Super, prawda? Na szczęście, miała
już w szkole podpisane ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków.
Skontaktowała się z nimi agentka. Nie powiem, bardzo miła kobieta.
Specjalnie przyjechała do domu, z drugiego końca miasta. Pomogła
wypełnić formularz. Podobna do tej aktorki, no tej, co teraz gra w
tym serialu, tym
—
Pawelskiej?
—
Nie, nie do tej. Choć do tej w
sumie też podobna. Formularz pomogła wypełnić, zabrała. Jednak
coś ich tknęło. Dzwonią na infolinię firmy ubezpieczeniowej, a
tam mówią, że jakieś dokumenty ze szpitala będą jeszcze
potrzebne. Ta agentka twierdzi, żeby to zignorować. Muszą jeszcze
to z kimś skonsultować.
—
Magda chyba zajmuje się
ubezpieczeniami majątkowymi. Kiedyś, kiedy zaczynała…
— To
na pewno ma znajomych agentów. Oni się tam wszyscy znają. Jak
ubezpiecza majątek, to też od odpowiedzialności cywilnej?
—
Nie wiem, nie znam się na tym.
Od początku roku nie miałam z nią kontaktu. Wydaje mi się, że
miała kłopoty zdrowotne. Chodziła na badania i…
—
Muszę mieć ubezpieczenie od
odpowiedzialności cywilnej. Wyobraź sobie, że zalaliśmy sąsiadów
piętro niżej. Kilka dni temu.
Magda
starała się niedawno o przejście na wcześniejsza emeryturę. Jest
już zmęczona. Chce zaopiekować się wnuczką. Ma jednak dylemat.
Jeśli popracuje jeszcze rok dłużej, to jej emerytura wzrośnie.
Nie wiem, o ile, ale jest, na co poczekać. W jej biurze też by
woleliby już odeszła. Szykują się zwolnienia grupowe. Młodsi
chcą zostać, bo mają małe dzieci i kredyty na mieszkania. A ona
twardo czeka. Nie wiadomo, czy jeszcze pracuje, czy jest już na
emeryturze.
— Z
administracji do mnie dzwonili. Akurat byłam w pracy, zamknięcie
miesiąca, zawrót głowy. A sąsiedzi nie mieli do mnie numeru
telefonu. Ja się nie dziwię, że nie mieli, jak nie odpowiadają na
„dzień dobry” w windzie.
—
Mocno ich zalaliście?
—
Początkowo serce mi stanęło.
Dorotko, wiesz ile może kosztować remont łazienki? Jeszcze
dochodzi ustalanie, co u nas mogło się zepsuć. Pierwszy hydraulik
rozejrzał się, opukał wannę. Bo u nas było sucho. Jak na
pustyni. I ten hydraulik powiedział, że jakaś uszczelka pod wanną
przepuszcza. Trzeba wannę wymienić na nową. Rozkuwać kafelki.
Prawie się rozpłakałam. Podliczam Dorotka, wanna, kafelki,
robocizna. Chyba w misce się przyjdzie myć. Wezwałam jednak
drugiego fachowca. A ten drugi mówi, że wystarczy tylko coś pod
wanną podkleić. I po kłopocie.
— A
co z sąsiadami?
—
Sąsiadami?
—
Tymi zalanymi.
—
Ubezpieczyli mieszkanie. Dostali
odszkodowanie. Będą je sprzedawać niedługo, więc nie naciskali
na większy remont. Ja jednak sama teraz wolę się ubezpieczyć.
Zaraz będą nowi sąsiedzi. Wiadomo, ile ta nasza wanna wytrzyma.
— Z
remontem łazienki, to mój znajomy miał kiedyś przejścia z
robotnikiem. Kupił kafelki. Do łazienki i do ubikacji, bo ma
oddzielnie. Kafelki takie prostokątne. I tłumaczy fachowcowi…
—
Jakiej firmy te kafelki? Dużo
zapłacił?
—
Nie wiem. Nie interesowałam
się. Dla tej historii ważne jest, że były prostokątne. Bo miały…
—
Pytam, bo może jednak zmienimy
wannę i kafelki w łazience. Od dwudziestu lat nic nie było
zmieniane. Aż wstyd trochę.
— I
te kafelki. U tego znajomego…
—
Szósta?! Już szósta!
Córeczko, muszę lecieć.
Te
kafelki w łazience i ubikacji miały być ułożone poziomo, na
dłuższym boku. Dzięki temu oba pomieszczenia miały sprawiać
wrażenie obszerniejszych. Koledze udało się przypilnować fachowca
na etapie łazienki. Następnego dnia poszedł do pracy. Wrócił
wieczorem, robotnika już nie było. Kolega sprawdził ubikację i
szlag go trafił. Cała wyłożona była płytkami z wąską
podstawą. Dzięki czemu pomieszczenie o wymiarach metr na metr
wyglądało na o połowę mniejsze, za to dwa razy wyższe. Widziałam
na zdjęciach. Kolega nie przesadził. Można dostać obłędu od
samego patrzenia. To jeszcze nie wszystko. Robotnik użył fug w
dwóch różnych odcieniach. Jeden materiał mu się skończył i nie
widział potrzeby spytać się, gdy otwierał nowe opakowanie w innym
odcieniu. To jak z filmów Barei.
—
Dorotka, fajnie się było
spotkać. Z tobą zawsze wspaniale się rozmawia. Musimy to
powtórzyć. Zadzwoń do mnie w następnym tygodniu.
—
Tak. Koniecznie musimy to
powtórzyć.
I
powtarzały te spotkania od lat. Powtarzały tak w odstępach, co
kilka tygodniowych.
Nieco
dalej, za kuchnią, także drzwi po prawej stronie wchodzi się do
centrum życiowego Doroty. Jej sypialnia. Jej gabinet. Jej salon.
Wszystko na niecałych dwudziestu metrach. W pokoju stoi jedynie
łóżko, szafka z szufladami i półkami za szybą oraz stół z
krzesłem. Jedynie krzesła i szafka zostały z czasów ciotki.
Resztę regału Dorota wymieniła w internecie na to jedno łóżko.
Mebel ma metalową ramę, za głową składającą się z
równoległych pręcików i półkola nad nimi zwieńczonego esami
floresami. U nóg rama jest podobna, tyle, że niższa. Dorota
pomalowała ją na niebiesko. Materac dokupiła, bo ten, który
przybył razem z łóżkiem, miał na sobie ślady intensywnej
bytności na nim różnych osób, niekoniecznie trzymających
kontrolę nad swoim życiem. Stół znalazła w czasie jednego z
wiosennych spacerów. Stał obok śmietnika kilka ulic dalej.
Towarzystwa dotrzymywały mu paki z książkami, kilka albumów
fotograficznych związanych sznurkiem, dwa fotele z rozerwanym
czerwonym obiciem oraz kilka kryształowych wazonów. Ktoś w bloku
obok pożegnał się z życiem, a razem z nim wypowiedziano umowę
najmu jego sprzętom. Dorota zapchała stół do swojego mieszkania.
Zziajana postawiła go przed drzwiami i nawet nie wepchnąwszy do
środka pognała z powrotem pod śmietnik. Na miejscu zostały już
tylko albumy ze zdjęciami. Samotne, skrapiane deszczem, który
przypomniał sobie o grafiku pogody na ten tydzień. Zrobiło jej się
ich szkoda. Dołączyły do stołu. Ten przetarty papierem ściernym
i pomalowany na niebiesko (łóżko nie zużyło całej farby) stał
teraz pod oknem zbierając na blacie promienie porannego słońca.
Więcej sprzętów Dorota nie potrzebuje. Jeśli ma gościa sadza go
na łóżku. Nie gościła jeszcze takiej liczby osób by zabrakło
miejsca do siedzenia. W zajętej przez tak małą liczbę mebli
przestrzeni cisza lepiej krąży.
Pokój
za to zaanektowały kwiaty doniczkowe. Skrzydłokwiat Dorota dostała
do matki. Było to kilka lat wcześniej. Matka martwiła się, że
będzie to krótkotrwały podarunek. Skrzydłokwiaty są wrażliwe i
delikatne. Drobiazg wystarczy, żeby uschły. Pewna opinia głosi, że
jako jedyne są wyczulone na intencje obdarowującego. Jeśli te nie
są szczere, kwiat nigdy nie zakwitnie, albo zupełnie przestanie
rosnąć. Od tamtej pory, skrzydłokwiat rozrasta się dobrymi
wspomnieniami. Dorota wraca do domu i patrzy jak kwiat wypuszcza nowe
liście. Dwa razy nawet zakwitł białym kwiatem. Słowa, które
Dorota wchłonęła, oddaje roślinie. One lubią, gdy się do nich
mówi.
Drugi
z kwiatów doniczkowych, dracena deremeńska, wyczuwa niechętnych
ludzi. Dorota podejrzewa, że ona w ogóle nie przepada za ludźmi.
Gdy, w rzadkim przypadku, zdarzyło się, że ktoś odwiedził ich w
jej mieszkaniu, następnego dnia powłóczyste skrzydła liści
zaczynały żółknąć. Dracena rosła skokowo. Tygodniami,
przyczajona, wyciągała się ku słońcu padającemu z podwórza. Aż
pewnego dnia, Dorota notowała z zaskoczeniem, że liści jest
więcej, roślina jest bliżej okna, a pień chwieje się już pod
jej ciężarem.
W
pokoju stoją jeszcze trzy siostry paprotki. Wyprysły swego czasu z
jednej sadzonki. Bujnie rozpostarte, jedyne, czego oczekują, to
widowni. Same potrafią zagadać się nawzajem. Dlatego Dorota
rozstawia je czasem, w różne części pokoju. By złapały oddech.
W
pokoju Doroty panuje cisza, w tradycyjnym tego słowa sensie. Jednak
dla niej wcale nie panuje tam spokój. Jej kwiaty sprzeczają się,
godzą, chichoczą, robią sobie nawzajem żarty, by na koniec
wspierać się nawzajem.
A
nawet pomiędzy dwojgiem ludzi, cisza może być jak przepaść.
Wrzucasz słowa kamyczki, a nawet słyszysz najcichszego echa. Tak
bywa, gdy nagle na ulicy widzisz kogoś dawno niewidzianego. Dawno
niewidzianego, ale tętno wzrasta gwałtownie jakbyście dotykali się
chwilę przedtem.
—
Cześć.
Tak
dawno cię nie widziałam. Chciałam zadzwonić, napisać, zrobić
cokolwiek. Byle nie czekać.
—
Cześć.
Wreszcie
możemy się zobaczyć. Ostatnie miesiące były okropne.
— Co
tam u ciebie?
Tyle
milczałeś. Bałam się, że nie dałeś rady. Stało się to
najgorsze. Twoje ostatnie wiadomości były smutne.
—
Wszystko w porządku. A co u
ciebie?
Przez
ostatnie miesiące głównie leżałem, nie mogłem oddychać. Kazali
mi brać się w garść i nie rozczulać nad sobą. W końcu zwlokłem
się z łóżka, poszedłem do specjalisty. Zastanawiałem się, jak
ty dawałaś sobie radę.
— U
mnie też wszystko w porządku.
Zredukowali
mnie w pracy. Wprowadziłam się do ciotki. Chorowała na raka.
Okrutna choroba. Ostatnie tygodnie były najgorsze. Pamiętasz kogoś,
jako żywą, energiczną osobę. A potem masz przed sobą kogoś
cienkiego jak papier. Niczym wcześniak w inkubatorze. Tyle, że on
rozwija się w życie, gdy ona zwijała się w śmierć.
Dwa
długie oddechy, po każdej ze stron.
—
Trochę się śpieszę.
Możemy
jeszcze postać i pomilczeć. Z nikim tak dobrze się nie milczy.
— Ja
też muszę już lecieć.
Nie
idź jeszcze. O co mogę cię jeszcze zapytać? O rodzinę? Pogodę?
— To
zadzwoń.
Zadzwoń.
Proszę.
—
Jasne. Pa.
W
mieszkaniu jest jeszcze drugi pokój. Umiejscowiony jest naprzeciwko
tego, który zajmuje Dorota. To pokój ciszy. To cisza po braku,
dziura po stracie. Stracie osoby. Tak naprawdę, to ciotka, która go
zajmowała, zmarła kilka tygodni wcześniej. Pozostała po niej
wersalka pamiętająca sukcesy gierkowskiej dekady. Duża szafa
wypełniona osieroconymi ubraniami, kompletami ręczników, bielizny
pościelowej, obrusami. Na parapecie milczy storczyk. Zdążył
zakwitnąć przed śmiercią ciotki. Gdy odeszła, uznał, że nie
warto dłużej trzymać fason. W kilka dni później, jego płatki
opadły. Dorota nie przestawia go jeszcze do swojego pokoju. Uznała,
że storczyk potrzebuje jeszcze samotności.
Cisza
wiruje, rozsnuwa się mgłą. Dorota zamyka oczy i zapada się w nią.
Włącza laptop. Ma w sobie zmagazynowanych mnóstwo słów innych
ludzi. Wlewa je w klawiaturę.
Komentarze
Prześlij komentarz