EPILOG:
TEN PARK POMIEŚCI NAS WSZYSTKICH
—
Gdybym mogła cofnąć czas,
przeżyłabym ten rok tak samo.
—
Nie można cofnąć czasu.
Magda
odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na siedzącą obok Agatę.
Pokręciła głową.
—
Jeśli nie można cofnąć
czasu, to skąd deja vu?
—
Historia się nie powtarza.
Kołem się toczy.
Agata
ze śmiechem pogłaskała się po wypukłym brzuchu. Brzuch, jak to
bywa w pierwszej ciąży, był ledwo widoczny. Ona, jak to bywa z
debiutującą matką, bardzo chciała, by już był widoczny.
Siedziały na ławce w parku. Lato po raz kolejny kończyło się.
Jesień po raz kolejny zaczynała się. Chyba punkt dla Agaty. Magda
miała chwilę, by rozejrzeć się dookoła. Świat zmieniał się
niczym migawki w fotoplastykonie. Jednego dnia wybiegała z pracy w
sypiącym śniegu, by innego zauważyć, ze zdziwieniem, że drzewa
już wypuszczają pąki liści. Przebiła się przez migawki lata,
krótkiego urlopu. Życie składało się z klikających obrazów.
Każdy następny mocno różnił się od poprzedniego. A ona z
zaskoczeniem pytała, jak to się stało, to już, tak mija?
Czuła
w powietrzu to „coś”. Zapach, aurę. Koniec lata. Dookoła w
parku nie widać było jeszcze nadchodzącej jesieni. W oddali toczył
wędrówkę robotnik z kosiarką. Niczym kosiarz sunący polem,
wchodził w wysoki gąszcz trawy, by zostawiać za sobą gładką
szczecinę zieleni. Dawała tło jednostajnym, ale na szczęście
cichym warkotem. Ta część parku, w której siedziały, miała już
przystrzyżoną trawę. Magda miała ochotę pogładzić ją i poczuć
na naskórku dłoni miłe łaskotanie. W powietrzu unosił się
zapach skoszonej łąki. Przypomniało to Magdzie lato spędzone
kiedyś na wsi.
Kilka
metrów od nich, spacerowała młoda dziewczyna z psem. W ręku
trzymała foliowy woreczek, przeczuwając, czym zaraz zajmie się jej
przyjaciel. Magda chciała się zerwać z ławki, podejść do
dziewczyny i pogratulować jej świadomego podejścia do
wyprowadzania własnego psa. W nawale psich kup na trawnikach, taki
widok wzbudzał nadzieję. Pomyślała zaraz, że tylko by dziewczynę
spłoszyła. I w sumie, w zdrowym społeczeństwie, to przecież jej
obowiązek, a nie wyczyn godny oklasków. Magda nie chwali nikogo za
to, że wyrzucił śmieć do kosza.
Nieco
dalej przejeżdżała alejką, trzymając się za ręce, para na
rolkach. Zatrzymali się przy jednej z ławek. Chłopak wyciągnął
z plecaczka wodę do picia. Dziewczyna nie czuła się chyba pewnie,
bo najpierw się go przytrzymała, a potem przysiadła na ławce.
Chłopak, śmiejąc się, podał jej butelkę. Ona trąciła go lekko
dłonią w ramię. Miała wyraz twarzy, jakby siadając oddała
kontrolę nad stopami czemuś innemu. Po chwili jednak przyjęło
dłoń towarzysza, dźwignęła się i ruszyła z nim wolnym szusem.
Samą
alejką zbliżała się inna para. Dwoje starszych państwa szło
powoli krok, za kroczkiem. On trzymał żonę pod rękę. Magda nie
wiedziała, czy to żona, ale wydawało jej się to takie oczywiste.
Oboje byli ubrani odświętnie. Pan miała na sobie marynarkę z
chusteczką w butonierce. Spod marynarki wystawała uprasowana
koszula. Na nogach miał sztuczkowe spodnie, a dłoni laskę, którą
co jakiś czas się podpierał. Magda nie miała pojęcia, jak mogą
wyglądać sztuczkowe spodnie, ale uznała, że jeśli jakoś
wyglądają, to właśnie tak. Włosy starszej pani były starannie
ułożone. Tak jak czarne kreski brwi. Twarzy dopełniała czerwona
szminka. Miała na sobie dobrze skrojoną sukienkę w kwiatki i
żakiet. Szli nie śpiesząc się, jak ludzie, którzy chcą
zatrzymać obraz tego parku w pamięci, bo może to być ich ostatnie
wspomnienie. Wspomnienie, które zabiorą ze sobą bardzo daleko.
Z
przeciwnej strony, nadciągały trzy nastolatki. Licealistki, może
gimnazjalistki. W dzisiejszych czasach trudno to ustalić wiek
dziewcząt. Na pewno były już w wieku pokwitania, ale jeszcze nie
weszły w pełnoletność. Pełnoletność, gdy to, co zakazane,
staje się powszednie. Ciężko też było ocenić, czy idą, czy
biegną. Ich ruch był radośnie poszarpany. Podskakiwały,
wymieniały się miejscami. Wymieniały się tez zapewne
wiadomościami, bo co chwila wybuchały śmiechem. W ich śmiech
wbiły się słowa Agaty:
—
Pytała się mnie nawet, jak
napisać CV. A przecież, to ona mi kiedyś pomagała przed laty
napisać moje. Ale co ona może tam wpisać? Wychowywała dzieci?
Zajmowała się domem? Prawnikiem nie może zostać.
—
Prawnikiem? – Magda próbowała
bezpiecznie ustalić, o kim właśnie rozmawiają.
—
Przecież Olka skończyła
prawo. Zawsze żartowała, że ma wykształcenie prawnicze, ale
prawnikiem nie jest. I proszę, nie jest.
—
Olga szuka pracy. – Magda
starała się ukryć znak zapytania na końcu swojej wypowiedzi
Kilkanaście
tygodni wcześniej, u progu lata, Olga poczuła, że o ile media,
dzienniki lekcyjne, biura turystyczne ogłosiły początek wakacji,
to jej wakacje właśnie się skończyły. Nastał czas śniadań
jadanych przez godzinę, przerywanych gonitwami. Czas „mamo nudzi
mi się, mamo poróbmy coś, mamo on zabrał moje samochodziki”.
Czas obiadów dziobanych widelcem, wymieszanych łyżką, na koniec
odsuwanych z niechęcią. Nastał czas dzieci w domu. Oczywiście,
mieli wykupione rodzinne wczasy. W gorącej Grecji. Gorącej tym
razem ze względu na klimat. Całe dwa tygodnie relaksu nad morzem, z
wykupionym animatorem dziecięcym. Całe dwa tygodnie, z czego Maciek
po tygodniu będzie musiał wracać do kraju. Jeden z ważniejszych
klientów nie robił sobie letniej przerwy, a łut szczęścia
sprawił, że grafik urlopów nie zdziesiątkował warszawskiej
palestry i żadna ze spraw nie spadła w wokandy. Te pierwsze dni
lata uświadomiły Oldze, że nie mieściła już się w tym domu. W
ciągu ostatnich ośmiu lat udoskonalała swoją wizytówkę. Była
Head Managerem rodziny Owczarków. Była dyspozytorem trzymających w
swoich dłoniach wszystkie sznurki przewleczone przez kuchnię,
łazienkę, pokoje, rozsnute po ogrodzie, rozgałęzione do różnego
rodzaju sklepów internetowych i stacjonarnych. Posiadła zdolność
żonglowania kilkoma piłeczkami równocześnie. W dodatku piłeczki
miały różną wielkość – największa, ta z rachunkami, ratami
kredytu hipotecznego, mniejsze związane z urzędami, wykonawcami
remontującymi różne rzeczy w rodzinie. Najmniejsze piłeczki, ale
wymagające najwięcej zręczności, poświęcone były działaniom
na rzecz szkoły, przedszkola – rady rodziców, wycieczki,
teatrzyki, festyny. Olga zostawiła mężowi stanowisko Dyrektora
Finansowego. Bez jej wiedzy i umiejętności finanse te skończyłyby
niczym konfetti.
W
ostatnich miesiącach, tych piłek, sznurków było jakby mniej.
Część obowiązków scedowała na osoby, które opłacał Maciek.
Dzieci także powoli wchodziły w swój własny świat. Starszy miał
kolegów w sąsiedztwie, z którymi odwiedzali się na przemian.
Młodszy okazał się być egzemplarze bardziej uspołecznionym niż
starszy brat. Odbierany wcześniej z przedszkola buntował się.
Lubił zostawać tam dłużej. Ten ostatni rok szkolny pokazał
Oldze, że ma coraz więcej czasu dla siebie, a dom niemal prowadzi
się sam. A gdy dzieci zajęły całą przestrzeń ponownie, nie
chciała się w tym odnaleźć. Maciej był jak najbardziej za tym,
by zajęła się też czymś zawodowo. Zaproponował nawet, że
zatrudni ją do pomocy w swojej kancelarii. Olga najpierw chciała
sama czegoś poszukać.
— Ja
mam przynajmniej szansę, że gdzieś wrócę po urodzeniu dziecka.
Coś mi się uda znaleźć. – Agata podsumowała poszukiwania pracy
przez przyjaciółkę.
—
Właśnie, jak z twoją pracą?
– Magda z chęcią zmieniła temat
Agata
wzruszyła ramionami. Od kilkunastu tygodni była już a zwolnieniu
lekarskim. Dopiero z końcem wakacji, lekarz zdjął z niej nakaz
leżenia i pozwolił na spokojne spacery do parku. Nadal jednak
musiała prowadzić oszczędny tryb życia.
—
Przedłużyli mi umowę o pracę
do dnia porodu. Potem mam chyba jakiś macierzyński, ale już nie z
zakładu pracy. Olka ma mi pomóc rozeznać się w papierach. Nie
będę się martwić na zapach, byle mały był zdrowy.
— A
jednak Olka szuka pracy.
Magda
nie miała kontaktu z dawną przyjaciółką od pół roku.
Informacje z jej życia czerpała z opowieści Agaty. Nie odczuwała
już potrzeby spotkania. Rozminęły się gdzieś trajektoriami
życia. Agata próbowała przez pewien czas mediować pomiędzy nimi,
ale nawet ona dała w końcu za wygraną.
Znowu
obie milczały. Agata wystawiła twarz do słońca. Zaszła w ciążę
z rozpędu. Niczym pionek sunący po planszy. Pozytywny test –
idziesz dwa pola do przodu, krwawienie – czekasz jedną kolejkę.
Wyrzuciłaś sześć oczek – zachodzisz szybko w kolejną ciążę,
krwawienie – tym razem tracisz dwie kolejki. Badania to plansza w
środku planszy. Tu, jeśli wyrzucisz nieparzystą liczbę oczek
przesuwasz się o jedno pole. Jeśli wypadną parzyste – wybacz,
stoisz i czekasz na kolejny rzut. Kręcąca się po planszy,
niepamiętająca już nawet, co jest metą, Agata wysuwała swoje
teorie u lekarza.
—
Czy to przez to, że brałam
pigułki antykoncepcyjne?
Jej
ginekolog był już w wieku, w którym poznało się wszystkie metody
antykoncepcyjne, nawet te niekonwencjonalne, ale też należał do
grupy, która nie żałowała, że je poznała.
—
Pani Agato, gdyby pigułki
uszkadzały trwale płodność, to byłyby używane zamiast
sterylizacji. Nie ma tak prosto.
Na
koniec dodał.
—
Gdy zaczynałem praktykę,
kobiety które nie mogły zajść w ciążę, albo te ciąże
traciły, były oskarżane, że to przez wcześniejsze aborcje.
Nieważne, czy kiedykolwiek usuwały ciążę. Są ludzie, dla
których to zawsze wina stylu życia kobiety.
Gry
Agata zobaczyła ponownie pozytywny test, przez pierwsze trzy
miesiące kręciła się jeszcze na starej planszy. Wyrzucisz jeden
idziesz jedno pole do przodu, wyrzucisz dwa labo trzy albo cztery
albo pięć albo sześć – krwawisz, jak zwykle. Dopiero, gdy minął
pierwszy trymestr, poczuła, że jest w zupełnie nowej grze. W
dodatku, miała za sobą już jedną trzecią nowej planszy.
Magda
nie rozglądała się już po parku. Zatrzymała się tu i teraz. W
tej chwili, w tym danym momencie. Kalejdoskop się zatrzymał.
Dookoła szalała zmęczona zieleń, która lada moment zacznie
żółknąć. Słońce nie świeciło już tak wysoko, ale właśnie
dochodziło do momentu, za którym jednak uzmysławiasz sobie ze
smutkiem, że dzień naprawdę skraca się od dłuższego czasu. Lato
podaje dłoń jesieni. Dzień patrzy głęboko w oczy nocy.
Dotknięcie tego, po miesiącach spędzonych w klimatyzowanym burze,
wydało się Magdzie niezwykłe. Jakby nagle ktoś posadził ją w
Sali kinowej i pokazał film przyrodniczy. Historię, na którą
trzeba specjalnie kupić bilet. Alejki opustoszały, wiatr ustał.
Czas zatrzymał się w miejscu. Czas rozciągnął się po pas
krzewów na horyzoncie po prawej stronie, po kępę drzew na lewo.
Roztoczył krąg od fontanny, obejmując kolejnymi falami siedzących
na ławeczkach, klomby kwiatów, trawniki. Rozlał się po
samozwańczych kwiatkach, za nic mających plany ładu
przestrzennego, wynurzających się trawy. A potem ta chwila uniosła
się tymi kręgami nad źdźbła, płatki kwiatów, gałązki
krzewów, dalej wyżej przesunęła się po pniach drzew, gałęziach,
rozkołysała senne liście. Przez moment, to Magda była tą chwilą,
która rozpływa się, wnika w to tu i teraz. Wdychając i wydychając
tę chwilę poczuła, że takie trwanie też może być dobre.
—
Jak ci się teraz dojeżdża do
pracy?
Pytanie
Agaty rozbiło moment. Magda pogłaskała boki swojego nowego
płaszcza. W kremowym kolorze, z paskiem, niedawno zakupiony w czasie
jednego z wielu spacerów po Galerii Mokotów. Prawie każdy z nich
Magda kończyła wyjściem na zewnątrz z jakąś torbą. Bluzki,
spódnice, spodnie, buty, bielizna nawet. Teraz te płaszcz w kolorze
podkreślającym jesienność jej urody. Tak Magda, w ciągu prawie
roku wymieniła całą swoją garderobę. Nie miała w szafie nic na
padło spojrzenie Igora, czego mógł choć raz dotknąć. Wymieniła
się na nową siebie. Płaszcz był świetny na pierwsze chłody
schyłkowego lata. Zbyt cienki by ogrzewać w pierwsze przymrozki,
wystarczająco ciepły, gdy liście żółkną.
Magda
wsunęła dłoń do kieszeni. Chłodna chropowatość prześlizgnęła
się pomiędzy jej palcami. Na początku września, Piotr zaprosił
ją na spacer. Trzy miesiące wcześniej, ponownie zaczęli się
spotykać. Spacer był krótki, bo prowadził nad brzeg Wisły.
Zeszli schodkami w stronę wody i usiedli. Obok znajomo stukał most
linii średnicowej. Nocując u Piotra, Magda lubiła nasłuchiwać
tego taktu. Jak przemykające obok, bijące serce. Nabrzeże lewego
brzegu przypominało widownie antycznego teatru. Schodki, siedzenia
zbiegały się w dół. Sceną była rzeka. Sunący nieśpiesznie
kajakarze, sprawiający wrażenie, że nie wkładają w swoją podróż
żadnego wysiłku, mniejsze łódki, czasem jakiś statek
wycieczkowy. W tle zaś niesforna, gęsta zasłona roślinności
prawego brzegu. Prawie nie było widać żadnych zabudowań tamtej
części Warszawy. Jedynie z prawej wynurzało się nakrapiane na
biało i czerwono ogromne gniazdo Stadionu Narodowego, a po lewej
dwie szpice wież kościoła św. Floriana. Sport i Bóg – te dwie
rzeczy wybiły się z Pragi. „Jesteśmy warszawiakami od kilku
pokoleń. Na Pragę nie jeździmy. Raz w 65tym pojechał tam na mój
kuzyn, Wysocki, na Brzeską i wbili w niego nóż”. Magda często
słyszała tę historię od swojej babki. Nie dopytywała się, czy
kuzyn Wysocki przeżył. Może to, że nigdy go nie poznała, było
odpowiedzią. Magda nagle zapragnęła pospacerować po Pradze.
Właśnie chciała to zaproponować Piotrowi. W tym momencie, on
wyciągnął w jej kierunku pudełeczko. Uśmiechał się tajemniczo.
W pierwszej chwili, Magda zwróciła uwagę na to, że pudełeczko
nie jest wcale małe, nie ma kształtu serca i poczuła pewną ulgę.
Mina Piotra wskazywała na to, że bardziej czekał na radosną
reakcję. Pudełeczko było podłużne. Chyba po jakimś piórze,
albo zestawie typu długopis i ołówek.
—
Pomyślałem, że może ci się
przydać.
Jednak
pióro? Magda otworzyła pudełeczko. Ze środka wyjęto miękką
wyściółkę, by zrobić więcej miejsca. Na dnie leżały – jeden
na drugim, spięte kółkiem – dwa podłużne klucze. Kółko
zwieńczone było czerwoną wstążką, na której wykaligrafowano
drobnymi literami „Magdomek”. Magda spojrzała na Piotra
zaskoczona.
—
Zamieszkaj ze mną. Nie jesteśmy
studentami.
Piotr
przerwał na sekundę i zaczął machać ze śmiechem rękoma.
—
Nie. Nie chodzi mi to, że
jesteśmy starzy. Magda, mam trzydzieści pięć lat. Za sobą mam
dziesięcioletni związek, który miał być rozważny. Każdy etap
przemyślany, czy aby na pewno jesteśmy już na to gotowi i do tego
dojrzali. Aż ona w końcu powiedziała, że się dusi. Rozumiesz?
Żyjemy ze sobą od lat, ja myślę o rodzinie, dzieciach, a ona
mówi, że się dusi. Postanowiłem, że teraz nie będę tracił
czasu. Chcę się obok ciebie budzić i robić ci rano kanapki do
pracy.
Piotr
przez ostatni rok, czuł się jakby jego życie było bankietem.
Piotr nienawidził bankietów. Kolczatki kołnierzyka koszuli,
wyprasowanej struny pleców, czujnego uśmiechu społecznego wybitego
na twarzy niczym tatuaż, zdawkowej wymiany zdań sondującej, czy
towarzyszka rozmowy jest kompatybilna intelektualnie i emocjonalnie.
To wszystko, postrzegane przez, wielu, jako doznawanie życia,
smakowanie nowości, a później – docieranie, dla niego było męką
ścierania. Tęsknił za tym etapem związku, gdy relacja z drugą
osobą jest jak miękki szlafrok, ciepłe kapcie i kubek gorącej
herbaty w dłoniach. Chciał wracać do domu, w którym ktoś na
niego czeka. Niezależnie, czy wracał z zakupów, spotkania z
klientem, czy z podróży na inny kontynent. Chciał budzić się
rano obok kobiety z przeświadczeniem, że zaśnie obok niej tego
samego dnia wieczorem. Za tydzień. Za miesiąc. Za rok. Za kilka
lat.
Magda
trzymała pomiędzy palcami klucze. Może były długie, ale były
też lekkie. Nie przypominały rozłożystego pęku, jaki obciążał
jen torebkę, gdy była razem z Igorem. Dwa klucze do pierwszych
drzwi, dwa klucze od drugich drzwi, jeden do furtki, awaryjny do
bramy garażowej i samego garażu, do sauny, którą postawiono w
ogrodzie. Ta garścią kluczy można było spokojnie zabić, rzucając
nią we włamywacza. Inaczej było z kluczem do mieszkania Doroty. A
raczej z jednym, jedynym, maluchem. Taki drobny, kilkucentymetrowy.
Jakby nie było istotne, czy to mieszkanie ma być zamknięte, czy
nie. Magda dostała go bez żadnego breloczka i ciągle obawiała
się, że go zgubi.
Te
klucze były w sam raz – nie wyrywają kieszeni i ma się poczucie,
że dom jest dostatecznie chroniony.
—
Nie jadam śniadam. – wyrwało
się Magdzie.
Rzeczywiście,
nie jadała posiłków zaraz po przebudzeniu. Poranki to stan
zaciśniętej krtani i żołądka zwiniętego w ciastko francuskie.
Przechodziła jedynie kawa z mlekiem. Bez cukru, bo na myśl o czymś
słodkim, ciastko francuskie w brzuchu się rozwijało i to także
nie było przyjemnym doznaniem. Tak było od lat. Gdziekolwiek Magda
by nie pracowała. Choć teraz krtań i żołądek miały dodatkowy
powód do ściśnięcia. Wpadała do biura, ogarniała najpilniejsze
sprawozdania i dopiero wtedy jej ciało się rozluźniało. Piotr
wręcz przeciwnie, w nowy dzień wchodził jak małe dziecko w dzień
Bożego Narodzenia. Otwierał oczy, podnosił się natychmiast z
łóżka i krążył po dwudziestu pięciu metrach swojego królestwa.
Dzięki wolnemu zawodowi najczęściej pracował w domu. Miał
wszelkie dogodne warunki ku temu, by spać do południa, a prace
zlecone wykonywać po północy. Tak wygląda stereotypowy profil
osoby, która nie musi zrywać się świtem by stawić się do pracy
na ósmą rano. W te ranki, gdy Magda nocowała u Piotra, budził się
zazwyczaj tuż po niej. Ona w łazience próbowała przywrócić
równowagę ściśniętemu ciału, on przygotowywał w kuchni kawę i
coś do zjedzenia. Gdy był weekend, wstawał wcześniej i robił
cicho jakieś zlecenia na komputerze. Minusem wolnego zawodu często
bywa to, że weekendy i godziny o pacy nie istnieją. Powtarzał, że
szkoda życia, by zostawiać pracę na potem. Dla Magdy szkoda było
życia, by wygrzebywać się z pościeli o siódmej, gdy można spać
do dziewiątej.
W
każdym razie obietnica codziennych śniadań wydawała się całkiem
realna.
—
Jasne, że z tobą zamieszkam.
Magda
dodała szybko. Spędzali ze sobą coraz więcej czasu. Nocowali u
siebie na zmianę. Gdy Piotr niedawno musiał wyjechać na kilka dni,
Magda sama poczuła, że brakuje jej czegoś. Ręki, albo nogi.
Tęskniła. Zaskoczyła ją za to reakcja Doroty.
—
Tak cicho będzie teraz w tym
domu.
Magda
mogłaby siebie, jako współlokatorkę określić różnymi
terminami, ale nie byłoby na pewno wśród nich „głośna”. Z
natury, nie określała siebie, jako osobę, która odczuwa dogłębną
potrzebę – przy pomocy basowych głośników – dzielenia się ze
światem swoją pasją muzyczną. Z telewizora także nie korzystała.
Przebywanie z osobą tak skąpą dozującą słowa, jaką była
Dorota, mogło skutkować tylko dwoma rozwiązaniami – ucieczką
lub adaptacją. Magda wybrała to drugie. Dlatego zdziwiły ją
słowa Doroty. Widocznie jej cisza, nie była prawdziwą ciszą.
Zrobiła w niej gdzieś bańkę ze swoimi dźwiękami.
Pakowanie,
przewożenie rzeczy do Piotra nie zajęła dużo czasu. Wszystko szło
sprawnie także dzięki pomocy Doroty, która tego dnia położyła
się później. Gdy za Magdą i Piotrem zamknęły się drzwi, nie
tyle po raz kolejny tego dnia, ale już ostatecznie, Dorota omiotła
spojrzeniem korytarz. W małym pokoju, cisza ponownie nie była ciszą
oswojoną, skafandrem bez dźwięków naciągniętym na
rzeczywistość. Ta cisza dźwięczała, pulsowała z niedomiaru
dźwięków. W tę ciszę wleciały dwa, trzy tony. Jeden wysoki, dwa
opadające. Gdy Dorota pierwszy raz, kilka miesięcy wcześniej,
usłyszała ten dźwięk, odniosła wrażenie jakby intruz wdarł się
do jej domu. Zagadkę intruza rozwiązało wkrótce pojawienie się
Magdy wracającej z pracy. Sam intruz okazał się być wbijanym
kodem domofonu.. Mieszkając sama, Dorota nie miała okazji go
poznać. W późniejszych miesiącach, domofonowy hejnał
wybrzmiewał, co jakiś czas ogłaszając powrót Magdy. Był jak
trzeci domownik. Dlatego teraz Dorota, w pierwszej sekundzie przyjęła
go naturalnie, by w kolejnej złapać się na tym, że przecież nikt
tu już więcej nie wejdzie. Kod domofonu miał ponownie stać się
intruzem. Zadzwonił jej telefon komórkowy. To była Magda.
—
Wyjdź na korytarz. Ktoś
chciałby z tobą zamieszkać.
Dorota
otworzyła drzwi. Na wycieraczce stało średniej wielki pudełko, z
bocznymi napisami sugerującym, że żywot rozpoczęło przenosząc
papier do ksero. Pudełko było zamknięte, ale pokrywa miała na
sobie kilka dziurek wielkości monety. Leżała na nim ozdobna
kartka, z gatunku tych, jakie daje się z uroczystej okazji, ale
niepodpadająca pod kategorię: ślub, urodziny, chrzest. W środku
kartki, w sąsiedztwie trzech główek czerwonych róż ktoś napisał
odręcznie: „Cześć. Jestem Mańka”. Dorota podniosła pokrywkę.
Na dnie pudełka leżał mały kotek. Nie znała się na kotach, ale
gołym okiem było widać, że to jeszcze maluch. Gdy tylko otworzyła
się możliwość wyjścia, wstał i spróbował sforsować ścianki.
Dorota zaniosła Mańkę do małego pokoju i pomogła wydrapać się
na wolność.
— To
witaj w domu, Mańka.
O
tym, że powoli rozrastać będzie się jesień mówiło chociażby
coraz niżej schodzące słońce. Magda powoli zapinała guziki
płaszcza. Chciała jeszcze odprowadzić Agatę na przystanek
tramwajowy. Tę czekała długa podróż na jej przedmieścia.
—
Cieszę się, że zamieszkałam
z Piotrem. Ten rok był też trudny. Druga osoba jest po to, by
kłopoty dzielić na pół.
—
Magda, dlaczego wybrałaś
właśnie ten park?
—
Sama nie wiem. Może, dlatego,
że jest taki rozległy? Wszystko może się w nim pomieścić.
Powoli
szły jedną z alejek. Czekała na nie jeszcze ta urocza część
jesieni, związana z kolorową paleta liści. Listopad był jeszcze w
zbyt dalekich planach. Magda zatrzymała się nagle zaskoczona:
—
Jutro skończę trzydzieści
trzy lata.
—
Jutro skończę trzydzieści
trzy lata.
Magda
westchnęła zaciągając do góry suwak polarowej bluzy. Nie pod
samą szyję. Zostawiła sobie kilkanaście centymetrów na oddech i
szyję. Wystarczyło na ten moment przejścia lata w zimę.
Wystarczająco chłodno na polar, jeszcze dostatecznie ciepło na nie
do końca zapięty suwak.
— Ja
skończyłam kilka tygodni temu. – Olga machnęła ręką i dodała
zaskoczona – Urodziłaś się pierwszego dnia jesieni.
—
Przecież od dwudziestu lat
świętujesz ze mną urodziny. Dopiero teraz się połapałaś?
—
Jednak nigdy tak a to nie
patrzyłam. Zazdrościłam ci, że możesz jeszcze wyprawić
urodzinowe ognisko w ogrodzie. W czasie moich urodzin wszyscy byli na
koloniach, obozach.
By
podkreślić te słowa, Olka objęła się ramionami i wzdrygnęła.
Nie mogła teraz narzekać na pogodę. Słońce nie dawało za
wygraną. Przypomniało jej się coś jeszcze.
— W
dodatku jutro jest równonoc. Zrównanie dnia z nocą.
—
Równonoc to ja mam od czterech
miesięcy.
Magda
spojrzała na śpiące w wózku dziecko. Od kilkunastu tygodni, od
dnia porodu, jej rytm dobowy przypominał szachownicę. Bardzo drobną
szachownicę. Dziecko budziło się z płaczem. Karmiła je,
przewijała, przytulała. Dziecko zasypiało. Albo dziecko nie
zasypiało, by po jakimś czasie jednak zapaść w sen. Potem dziecko
budziło się z płaczem. Karmiła je, przewijała, przytulała.
Dziecko zasypiało. Następnie dziecko budziło się z płaczem.
Karmiła je, przewijała, przytulała. Dziecko zasypiało. Gdy maluch
spał, a ciemność za oknem sygnalizowała, że w czasach „sprzed
daty ostatniej miesiączki” panowała wtedy noc, Magda także
zasypiała. Gdy za oknem było jasno, starała się robić z grubsza
to, co robiła także w tamtych czasach za dnia. Na przykład
prasowanie. Była to czynność udowadniająca, że w świecie chaosu
można szybko zaprowadzić ład. Lubiła patrzeć jak zbełtana,
zgnieciona masa po lewej, pod wpływem tańca żelazka, zamienia się
w równy, ciepły, pachnący rządek ubrań po prawej stronie. Razem
z Igorem mieli panią zajmującą się domem. Pani nie dotykała się
prasowania. To była chwila relaksu, domowego zen tylko dla Magdy.
Przed porodem wyprała i wyprasowała ubranka dla dziecka. Drobne
ruchy żelazka po fałdkach koszulek i śpioszków uspokajały ją.
Gdy dziecko się urodziło i akurat spało, Magda mogła zajmować
się swoją ukochaną czynnością. Jednak bardziej atrakcyjny
wydawał się być sen. Choć za oknem widniał dzień. Prasowanie
stało się jedną z czynności, które odbierały Magdzie szansę na
sen. Sterta po lewej powiększała się. Aż pewnego dnia, zaczęła
ubierać dziecko w niewyprasowane ubranka. Jak się okazało,
prasowanie było jedną z wielu rzeczy, które zabrało dziecko.
Dziecko
jadło i spało. Dzień zdarzał się nocą. Noc wydarzała się w
dzień. W tym akurat momencie maluch zasnął ukołysany szybkim
spacerem po parku.
—
Dopiero niedawno przestawiłam
się i widzę w nim chłopca. – Olga pokręciła głową.
—
Dlaczego? Przecież nie mówiłam,
że urodzę dziewczynkę.
Magda
roześmiała się rozbawiona.
—
Nazywałaś go przecież
ośmiornicą.
— Bo
trzeba go było zobaczyć na usg. Ręce, nogi, penis, pępowina. Może
nie osiem odnóży, ale też dużo.
—
Mamo, pić!
Podbiegł
do nich młodszy z synów Olgi. Wyjęła z torby małą butelkę
wody, pudełko domowo wypiekanych ciasteczek i opakowanie mokrych
chusteczek. Chłopiec upił kilka łyków wody, wytarł dłonie w
chusteczkę, wziął trzy małe ciasteczka i pobiegł z powrotem na
plac zabaw. A wszystko to mówiąc na jednym wydechu:
—
Wezmę też ciastko dla Kuby i
Kacpra poznałem ich przed chwilą, ale chodzą do innego przedszkola
takiego bez piaskownicy.
Jego
starszy brat jeździł dookoła placu zabaw na rolkach. Robił już
chyba setne okrążenie, nie zatrzymując się, ani nie interesując
okolicą.
Magda
z Olgą zajęły jedną z ławek obok miejsca, gdzie przychodzą
bawić się dzieci. Nie były jedyne. Niedaleko siedziało kilka
kobiet z wózkami. Niemowlęta nie mogły jeszcze korzystać z placu
zabaw, ale i tak ich matki uznały to za bardzo dobre miejsce na
przystanek w czasie spaceru. Sam plac zabaw przypominał rój owadów.
Ustawione w równej odległości od siebie huśtawki, kręciołki,
zjeżdżalnie, ścianki wspinaczkowe oblepione były dziećmi.
Piaskownica także wirowała. Ta jak rój nie jest milczący, ale też
nie wydaje hałasu, tak z placu zabaw unosił się niejednostajny
szum zlanych okrzyków. Wszystkie okoliczne ławeczki zajęte były
przez matki, babcie, opiekunki. Zaopatrzone w butelki z napojami,
wodą, torby chrupek, paluszków, ciasteczek wypieku własnego lub
cudzego. Jakby dzieci niczym gryzonie musiały coś podgryzać, co
kwadrans. A dzieciaki i tak wracając do domu, skręcały w stronę
sklepu po lody, lizaki, watę cukrową, popcorn, gofry. Jakby to, co
kupione z własnego wyboru, było smaczniejsze od tego wyciągniętego
z torby matki. Na placu widać było gdzie nigdzie męskie rodzynki
ojców. Ci uzbrojeni w książki, telefony, tablety pełnili milczącą
straż.
—
Mamo, pić!
Nataniel
znowu podbiegł do Olgi. Przełknął na sekundę usta do szyjki
butelki, porwał kilka ciastek o pobiegł. Jak widać, niekoniecznie
o picie mu chodziło. Machnęła butelką w stronę przejeżdżającego
Kuby, ale te pokręcił głową. Chłopca minęła roześmiana para
na rolkach. Jechali szybko trzymając się za ręce. Olka rozejrzała
się po okolicy.
—
Nigdy tu nie byłam. Jak
znalazłaś ten park?
—
Sama nie wiem. Może, dlatego,
że jest taki rozległy, tak go polubiłam.
Maria
nie do końca mówiła prawdę. Miała za sobą te dni pocięte jak
szachownica. Miała też za sobą dni, kiedy jej życie było niczym
gra w Tetris. Tyle, że od razu wrzucono ją na wyższy poziom. W
tradycyjnym Tetris dziecko płacze, bo jest głodne – matka je
karmi, klocek wskakuje w rządek, rządek znika. Dziecko płacze, bo
ma mokrą pieluchę – matka je przewija, klocek wskakuje w rządek,
rządek znika. Dziecko płacze, bo jest senne – matka je usypia,
klocek wskakuje w rządek, rządek znika. Rząd znika za rzędem.
Poziom się obniża. Matka dostaje punkty. W Tetris na poziomie
rozszerzonym, dziecko płacze pomimo nakarmienia, przewinięcia,
utulenia, ukołysania. Dziecko płacze, bo płacze. Dziecko płacze,
bo może. Klocki spadają szybko jeden za drugim. W rzędach robią
się dziury. Plansza robi się coraz bardziej zapełniona.
W
trakcie jednego z takich dni, gdy klocki wysypywały już się z
planszy, Maria w akcie desperacji, zapakowała dziecko do wózka.
Wyszła z wrzeszczącym pojazdem przed kamienicę. A potem poszła
przed siebie. Poszła w stronę przystanku tramwajowego. Wsiadła w
pierwszy, jaki nadjechał. Pojechała przed siebie. Co
najdziwniejsze, jazda spodobała się dziecku. Leżało spokojnie,
zerkając na matkę zza dyndającej grzechotki. Tamtego dnia jeździli
po mieście godzinę. Z dwoma przesiadkami. Maria odkryła, że poza
domem, w czasie tych podróży jej syn jest oazą łagodności. Do
tego parku trafili, przy okazji którejś z przejażdżek. Po trzech
przesiadkach. Maria miała ten komfort, że torbę z przekąskami
nosiła na klatce piersiowej. Nawet w dwóch egzemplarzach. Lato tego
roku było pogodne. Mogli znikać z domu na całe dnie.
Dziecko
spało. Marii i Oldze nie za bardzo chciało się rozmawiać. Szum
dochodzący z placu zabaw wystarczał za wszystkie odgłosy świata.
Olga poczuła się senna. Patrząc niedawno na powiększający się
brzuch Marii, przypominała sobie swoje ciąże. Ruchy dziecka. To
uczucie bycia bytem wszechmocnym i kompletnym, bo potrafiącym
stworzyć od podstaw, od jednej komórki, coś tak złożonego, czym
jest człowiek. Mężczyźni próbowali dorównać temu tworząc
samochody, komputery, roboty, sztuczną inteligencję. Nigdy jeszcze
nie udało im się prześcignąć kobiet. Nie stworzyli bytu, który
byłby po pewnym czasie od nich kompletnie niezależny. Może tego
akurat nie chcieli, Olga pomyślała z rozbawieniem. Czuła ostatnio,
że czego brakuje w jej życiu. Kuba, tak kiedyś z nią związanych,
z trudem adaptujący się do nowych warunków, poszedł do szkoły i
zawarł nowe przyjaźnie. Wtopił się w świat rówieśników i
zaczął zawiązywać nitki swojego własnego, oddzielnego życia.
Nataniel nigdy nie był nieśmiałym, spokojnym dzieckiem. Olga
wcześnie odniosła wrażenie, że nie jest mu aż tak potrzebna. W
jej życiu pojawiło się dużo czasu i dużo pustego miejsca. Widząc
w brzuchu Marii małą dziewczynkę, sama zapragnęła mieć jeszcze
córkę. Maciek jak najbardziej poparł ten pomysł. Był jedynakiem,
zawsze chciał mieć dużą rodzinę. Olga zawsze uważała, że
fajnie byłoby być w ciąży razem z jedną z jej przyjaciółek.
Razem chodzić a spacery, razem przechodzić problemy z wychowaniem.
Gdy była w ciąży z każdym z chłopców, ani Agata, ani Maria nie
zamierzały dołączyć. Dlatego teraz Olga chciała chociaż urodzić
dziecko jeszcze w tym samym roku, co Maria. W wszystkie swoje ciąże
zachodziła od razu. Teraz widziała już kilka negatywnych testów.
Kilka godzin wcześnie, przed spotkaniem w tym parku, zobaczyła
wreszcie dwie kreski na teście. Nie chciała jeszcze o tym mówić,
ale czuła, że tym razem będzie dziewczynka.
Maria
milczała. Przymknęła oczy, tłumiąc senność. To była wyjątkowo
długa drzemka jej syna. Ostatnio ich dzień coraz bardziej
przypominał dzień. Dziecko spało rzadziej, za to dłużej. Tego
dnia miął też przyjechać Igor. Jak ty z nim bywało, nie można
było przewidzieć, o której to godzinie może nastąpić.
Mańka
pamiętała jego pierwsze odwiedziny u syna. O jego narodzinach
poinformowała go, jak tylko wróciła z noworodkiem ze szpitala. Nie
wiedziała jeszcze, jak rozwiązać kwestię nazwiska. Igor obiecał,
że przyjedzie, ale udało mu się to dopiero po miesiącu. W dodatku
pojawił się tuż po godzinie 22:00. Być może dla Marii nie miało
to znaczenia, bo maluchowi pora była obojętna na pobudki i posiłki.
O tej 22:00 akurat spał, świeżo nakarmiony i przewinięty. A ona
także zasnęła, wypełniona nadzieją na dłuższy wypoczynek.
Dłuższy niż dwie, trzy godziny. Babka Janina także już zasnęła.
Dlatego dźwięk domofonu wyrwał Marię z łóżka. Naciągnęła
pośpiesznie szlafrok, zlękniona, że dźwięk obudzi dziecko. Ono
było jednak wtedy na etapie, gdy budził je jedynie jego układ
pokarmowo-wydalniczy. Igor wkroczył do mieszkania zaskoczony, że
ktoś o tej porze może już spać, a dziecko nie czeka na niego
zniecierpliwione. Wyciągnął dla syna prezent… kolejkę
elektryczną. Zajrzał do łóżeczka.
— Do
Kalisza podobny.
Maria
dawniej być może uznałaby to za zabawny żart. W ówczesnej
sytuacji, problemem z zarejestrowanie dziecka w Urzędzie Stanu
Cywilnego, założeniem karty w przychodni, nie było jej do śmiechu.
Dziecko miało mieć nazwisko ojca. Zostało to ustalone w czasie tej
samej rozmowy, w czasie, której Maria wynegocjowała alimenty.
Igor
odwiedził niedawno kumpla. Kumpel miał kilkuletniego syna, który
to syn stał się przyczyną, dla której kumpel od pewnego czasu
stał się byłym. Jednak to po tej krótkiej wizycie, Igor uznał,
że podsiadanie potomka płci męskiej to ciekawa przygoda. Można z
nim kopać piłkę, nauczyć jeździć na rowerze, pokazać, co jest
pod maską samochodu, zawieźć na zajęcia z karate i siedzieć
dumnym na trybunie. Znalazł już w sklepie internetowym spodenki
moro i koszulki ze śmiesznymi napisami. Teraz spojrzał na dzieciaka
i uznał, że rozmiarowo mogą być za duże. Na razie czuł
satysfakcję z kawałka dobrze odwalonej roboty, gdy patrzył na
śpiącego malucha.
Marii
zajęło jeszcze kilka dni, zanim zaciągnęła Igora do Urzędu
Stanu Cywilnego. Bała się komplikacji, kar urzędowych, ale ojciec
jej syna przybył uzbrojony w kosze prezentowe dla każdej
urzędniczki. Dorzucił do tego zestaw uśmiechów, dzięki którym
zawsze załatwiał interesy. Od tamtej pory, Igor odwiedzał ich
nieregularnie, raz na kilkanaście dni. Zdarzało się, że
przychodził w środku dnia, oficjalnie będąc na wizycie u
kontrahenta. Zazwyczaj przynosił synowi praktyczne prezenty, jak
baton czekoladowy, szorty rozmiar dla dwulatka. Swojej narzeczonej
nie powiedział jeszcze o dziecku. Nie chciał jej psuć nastroju
przed ślubem, który miał się odbyć w październiku. Do
narzeczonej dochodziły w pracy plotki, że jej poprzedniczka
urodziła dziecko. Nie liczyła chyba wystarczająco dobrze, by te
fakt miał wytrząsnąć ją z przedślubnej gorączki. Same Marii
nie przyszło do głowy, by rozważać możliwość powroty do ojca
swojego dziecka. Powiedziała kiedyś Oldze:
—
Cieszę się, że jestem sama.
Ten rok był trudny. Druga osoba byłaby po to, by kłopoty mnożyć
razy dwa.
Dziecko
otworzyło oczy i zaczęło kręcić się niespokojnie. Świat
oglądany w pozycji leżącej był od jakiegoś czasu nudny. Wisząca
nad maluchem grzechotka wystarczała na minutę. Maria wzięła syna
na ręce.
—
Daj, ja go potrzymam.
Olga
usiadła z chłopcem na rękach, trzymając go ruchem wielokrotnie
przećwiczonym i niezapomniany niczym jazda na rowerze. Maluch
zwrócony twarzą do świata – z jednej strony wzięty pod bok, ze
zgiętą noga w kolanie z drugiej strony. Patrzył się zaciekawiony
na kłębiące się obrazy. Dyndał we wszechświecie przekonany, że
on i wszechświat to jedność. Miało minąć jeszcze kilkanaście
tygodni, zanim chłopiec zorientuje się, że jest odrębnym bytem i
świadomość ta początkowo doprowadzi go do fali pierwszych lęków.
Maria
już wiedziała, że jest za drobna by czuć jedność z
wszechświatem. Patrzyła na park, ten migotał i drgał. Falował od
kolorów, dźwięków, zapachów. Jak turlający się po zboczu
kalejdoskop.
Nataniel
znowu podbiegł do nich. Tym razem to Maria, już bez słowa, podała
mu wodę do picia i pojemnik, z którego poczęstował się
ciasteczkami. Mijający ich na rolkach Kuba odruchowo pokręcił
głową. Nie chciało mu się pić.
—
Nie wiesz, co nowego u Agaty?
Maria
zapięła z powrotem zamek w torbie Olgi. Ta wzruszyła ramionami,
nadal miarowo kołysząc chłopca.
—
Nie daje znaku życia od kilku
miesięcy. Odkąd rozstała się z Tomkiem, zapadła się pod ziemię.
Miałam nadzieję, że ty coś wiesz.
—
Chwilę sms-owałyśmy, ale od
porodu nie miałam do tego głowy. A Agata sama też się nie
odezwała.
Kilkanaście
kilometrów dalej, siedząc w ogrodzie rodziców, skubiąc kiście
winogron, Agata zastanawiała się, czy może już wrócić do
dawnego życia. Dawne życie było tak mocno splecione z osobą
Tomka, że gdziekolwiek by nie poszła, kogokolwiek by nie spotkała,
w scenografii tej sytuacji tkwiła wyrwa. Wyrwa po Tomku. W dodatku
ta wyrwa była wypełniona pytaniami o Tomka. O męża pytali Agatę
znajomi zapraszający na imprezy okolicznościowe. Pytali o niego
przyjaciele dzwoniący, piszący maile w różnych nie towarzyskich
już sprawach. Pytały panie w sklepie. Pytał agent ubezpieczeniowy
proponujący nowe, lepsze ubezpieczenie dla ich samochodu. Tomka
samochodu. Pytali sąsiedzi myjący ją na klatce schodowej. Mijający
w drodze do autobusu. Pytał ją o niego ginekolog.
To
Tomek się wyprowadził i pozostawił Agacie decyzję, co dalej z ich
mieszkaniem. Nie mogła przebywać pomiędzy ścianami wypełnionymi
jego zapachem, echem głosy, liniami papilarnymi. Nie miała na razie
siły na rozważania nad podziałem mieszkania. A tak a prawdę nad
podziałem kredytu hipotecznego. Mogła w nim zostać, ale był to
przewrotny prezent. Nie stać ją było nawet na raty kredytu.
Przecież najważniejsza była praca na etat, by móc zajść w ciążę
i urodzić dziecko. Wysokość pensji mogła być drugorzędna. Po
kilku dniach, spasowała najpotrzebniejsze rzeczy i przeniosła się
do rodziców. Z Marią nie utrzymywała kontaktu od kilku tygodni.
Odkąd dowiedziała się o jej ciąży. W dodatku, dowiedziała się
nie od samej Mańki, ale od zachwyconej Olgi. Jakby te wszystkie
lata, zwierzenia, przygarnięcie pod swój dach nic nie znaczyło.
Została odcięta od najbardziej intymnej wiadomości przyjaciółki.
Agata nie mogła się zdobyć nawet na najbardziej banalne
gratulacje. W brzuchu Marii, przez pomyłkę, ktoś umiejscowił jej,
Agaty, dziecko. A Agata nie mogła tak po prostu tego dziecka
odebrać. W tej chwili i tak nie miałoby to większego znaczenia.
Dziecko chciała mieć z Tomkiem. Tomek odszedł. Plan upadł.
Maria
czuła, że powinna wziąć małego z rąk Olgi i sama pokołysać go
na rękach. Wyglądał tak uroczo, w tym swoim zielonym dresiku z
naszywką muchomorka na piersi. Nie miał na głowie czapeczki.
Koniec lata był dość ciepły w tym roku. O te czapeczkę była już
pytana kilka razy przez życzliwych ludzi. O skarpetki także.
Mikroskopijne, zostawiały kawałek ciała pomiędzy nimi a brzegiem
dresiku. To te kawałek ciała mógł zostać zaatakowany przez
wiatr, zimne powietrze, przeciąg. I nieistotne było, że lato nie
odstawało temperaturami od temperatur charakterystycznych dla tej
pory roku w klimacie umiarkowanym. Początkowo, Maria nawet
przejmowałam się tymi uwagami. Założyła raz małemu bodziaka,
zawiązała czapeczkę. A następnie, wiozła w wózku dziecko
wrzeszczące tak, jakby przygotowywało się do castingu w remaku
„Dziecka Rosemary”. W domu wzięła je na ręce i zauważyła, że
ma wilgotne plecki. Było mu za gorąco. Od tamtej pory, wybierała
synowi takie ubrania, jakie sama uznała za stosowne.
Maria
ćwiczyła się także w uśmiechu społecznym, który mówił miej
więcej „dziękuję za uwagę, ale mam to gdzieś”, nie
wykorzystując środków werbalnych. Niezwykle usprawniało to
komunikację z otoczeniem. Jeszcze nie wiedziała, że posnęła się
o kilka oczek do przodu na planszy gry w „Matkę”.
—
Zajrzysz w ten weekend do ojca?
Olga
ponownie nie mogła podać Natanielowi picia. Chłopiec podbiegł tym
razem z jednym z nowo poznanych kolegów. Maria wyręczyła ją w
tym, częstując chłopców też ostatnimi ciasteczkami. Czuła, że
bycie matką kilkulatka jest ciekawsze. Kuba ponownie zrobił
okrążenie i ponownie pokręcił głową, odmawiając napicia się.
—
Powinnam przyjechać z małym i
babcią. Ojciec z Elżbietą zaprosili nas na obiad.
—
Całe lato gdzieś wyjeżdżaliśmy
i nie zaglądałam do rodziców. Też muszę wreszcie do nich
podjechać. Przekażę ci wtedy kolejne ubranka. Będziesz jak miała
je zawieźć do domu?
—
Tak, tata po nas przyjedzie i
odwiezie z powrotem. To ze względu na babcię. Choć ona twierdzi,
że jest w świetnej formie i może jechać autobusem. Mówimy jej,
że to ze względu na małego.
— A
jak czuje się Janinka?
—
Jak na kogoś, kto przekroczył
osiemdziesiątkę, zaskakująco dobrze. Jednak mieszkanie a trzecim
piętrze, bez windy robi swoje. Tata zastanawia się, by zabrać ją
do siebie.
—
Zostaniesz sama z dzieckiem w
domu?
Samotność
z dzieckiem miała swoje dobre i złe strony. Podobno dziecko rodzi
się nie dla siebie, ale dla świata. Jednak świat, pod postacią
swoich przedstawicieli, dość szybko zaczyna się dzieckiem i jego
sprawami przejmować. Tak działo się z ludźmi napotykanymi w
drodze do parku. Sąsiadki spotkane pod kamienicą radziły by
dziecko karmić przed wieczorną kąpielą (ta z drugiego piętra)
lub po wieczornej kąpieli (ta z czwartej klatki). Pani z cukierni
miała pomysł, jak karmić dziecko wieczorem, by przespało całą
noc. Najlepiej mlekiem z butelki. Jadło z piersi przez trzy
miesiące, po co mu więcej? Nawet Igor nie szczędził swoich
złotych rad. Dlaczego dziecko nosi tanie pieluchy, skoro on płaci
tak wysokie alimenty? Jak on zabierze syna do rodziny i pokaże w
takim badziewiu z dyskontu? Tak, oto przy okazji, Maria dowiedziała
się, że Igor chce zabierać dziecko do siebie. Podobnie było w
czterech ścianach domu. Babcia Janina także miała swoje uwagi i
dobre rady. Dziecko należało dopajać. Z piersi leci przecież
mleko nie woda. W takich okolicznościach, zamknięcie się w pustym
mieszkaniu z dzieckiem, mogło być samą przyjemnością.
Szczególnie,
że rzeczywiście, istniała szansa, że babcia Janina pozostawi
swoje mieszkanie Marii. Pozakręcane życie i tak zatoczyło koło.
Maria znalazła się ponownie w grubych murach kamienicy, wśród
trzeszczących klepek i dzwoniącego zegara. Jak w dzieciństwie.
Zdążyła jeszcze zabrać wszystkie swoje rzeczy od Kingi. Nie miała
czasu na serfowanie po internecie. Gdy mały zasypiał wieczorem,
dylematem było, czy długa kąpiel w wannie, czy sprawdzenie poczty
mailowej. Dlatego wiadomość od King, Maria odczytała z ponad
miesięcznym opóźnieniem.
„Cześć,
Masz
jeszcze jakieś swoje rzeczy w moim mieszkaniu? Wiem, że gdy byłam
na nartach, gdzieś się wyprowadziłaś. Co z dzieckiem? Urodziło
się? Przepraszam, że się nie odzywałam od lutego. W górach, na
nartach, poznałam fajnego faceta. Belg. Trochę starszy,
rozwiedziony, z dorosłymi dziećmi. Pomyślałam, że to okazja –
trafia się egzemplarz od razu z dziećmi, więc nie muszę myśleć
o własnych. A bachorki samodzielne, to nie będą często zawracać
głowy. Od tamtej pory, kursujemy we dwoje pomiędzy Warszawą, a
Brukselą. Aż w końcu pomyślałam – nic mnie tu nie trzyma.
Rodziców widziałam ostatni raz w święte. I to nie te ostatnie
święta. Firma idzie dobrze, ale część rzeczy mogę robić
zdalnie albo rozkręcić w Belgii. W lipcu wyprowadzam się na stałe.
Moi rodzice mają zdecydować, czy łatwiej będzie mieszkanie
sprzedać, czy wynająć. Dlatego nie ręczę za rzeczy, które w nim
pozostaną. Ja do żadnej sentymentu nie mam. Jak się urządzę, to
zaproszę cię do siebie na kilka dni. Nawet z dzieciakiem.
Żartowałam.
Trzymaj
się
Kinga
Maria
miała odpisać Kingę jeszcze tego samego dnia, ale mały się
obudził. Przypomniała sobie o mailu następnego, ale gdy usiadła
przy komputerze, to same zamykały jej się oczy. Myśl o wiadomości
wróciła po kilku dniach, gdy ponownie włączyła komputer. Zdążyła
przejrzeć wiadomości, nie starczyło sił na odpisanie. Aż pewnego
dnia uznała, że Kinga zapewne na odpowiedź już nie czeka.
Wszystkie swoje rzeczy przeniosła. Zastanawiała się tylko, jak
babcia Janina zniesie przeprowadzkę. Podzieliła się ta obawą z
Olgą.
—
Elżbieta już przygotowuje dla
babci pokój na parterze. Nie do końca chyba zdaje sobie sprawę z
tego, co ją czeka.
—
Chyba dobrze się rozumieją?
—
Janina lubi robić dookoła
siebie sporo hałasu. Zostawi w starym mieszkaniu wszystkie swoje
przyjaciółki i sąsiadki. Z drugiej strony, babcia spędzała u
ojca sporo czasu. Gdy urodził się Stasiek, a potem Tośka, zamknęła
na dobre swój gabinet, przekazała wszystkie sprawy ojcu i zajęła
się wnukami.
—
Szkoda, że…
Olga
urwała zdanie. Nie tylko, dlatego, że Kuba zatrzymał się i napił
wreszcie małego łyka wody. Pomiędzy nimi dwiema zawisło zdanie o
babci, której syn Marii nie miał. O Elżbiecie trudno tak było
powiedzieć. Sama jeszcze nie przekroczyła czterdziestki i miała
dzieci w szkole podstawowej. W czasie jednego z popołudni spędzonych
w ogrodzie w towarzystwie pasierbicy i jej dziecka, zażartowała, że
jest najmłodszą „babcochą” w mieście. Tego lata, Maria dość
często jeździła z synem do swojego ojca. Ten był zachwycony
wnukiem. Częściej bywał w domu, ograniczył praktykę w swojej
klinice. Nawet dzieciaki Elżbiety cieszyły się z tych odwiedzin.
Perspektywa bycia tak młodymi wujkiem i ciocią wydawała im się
strasznie zabawna. Spacerowali z wózkiem, brali siostrzeńca na
ręce. Nawet zmiana pieluchy była przygodą.
Dla
Marii te chwile w ogrodzie ojca były wytchnieniem. Mogła posiedzieć
na leżaku i przez chwilę czuć się bytem odrębnym.
Mały
zaczął się wiercić na kolanach Olgi. Maria wzięła go od niej.
Trzymała go przed sobą, podtrzymując pod pachami. Chłopcu
podobała się taka zmiana. Wykopywał przed siebie energicznie
nóżki. Jakby chciał gdzieś pobiec. Zobaczył matkę i uśmiechnął
się. Pierwsza osoba, która ucieszyła się na widok Mańki,
dlatego, że ona po prostu jest.
— I
co tam, Pawełek? – uśmiechnęła się do niego.
Chłopiec
otworzył jeszcze szerzej buzię w uśmiechu i jeszcze energiczniej
zaczął wymachiwać kończynami. Chyba chciał powiedzieć, że jest
super. Przynajmniej taką Maria miała nadzieję. Gdzie w momencie
mijania się lata z jesienią, ona i jej syn zaczęli się dogadywać.
Posadziła
Pawełka na kolanach. Nataniel podbiegł do Olgi, napisał się kilka
łyków wody. Woda wydawała się nie kończyć w jej torbie. Nawet
Kuba, już drugi raz, podjechał, przyłożył usta na sekundę do
szyjki butelki i wrócił do swoich jednostajnych okrążeni na
rolkach. Maria czuła pod dłonią jak bije serce Pawła. Stukotało
rytmicznie, tak jak stukotało wszystko dookoła. Pokrzykiwania
Nataniela, roli Kuby, bieganina i paplanina dzieci na placu zabaw,
szmery rozmów ich mam, babć, ojców, opiekunek, oddech Olgi, a
wreszcie tętno samej Marii. W tym rytmicznym stukotaniu świata
wyrwało się jej:
—
Minął rok. Jeszcze raz
przeżyłabym go tak samo.
KONIEC
Komentarze
Prześlij komentarz