Przejdź do głównej zawartości

Drzazga, rozdział 15


DOROTA: ZBYT DUŻO SŁÓW



Ludzie słyszą, ale nie słuchają. Są wypełnieni słowami. Słowa zajmują każdą komórkę ich ciał. Kumulują się, by w końcu wylewać niczym lawa. Ludzie spotykają się po to, by zalewać się nawzajem strugami zdań. Zdania spadają prysznicem na człowieka, by spłynąć po nim jak fala światła. A gdy słowa opłyną, zsuną się ku ziemi i rozpryskują na wszystkie strony świata. Rzucane w siebie nawzajem czasem zderzają się, niekiedy mijają, a najczęściej wirują w powietrzu niczym pył. Nikt nie chce dostać pylicy płuc. Ludzie nie chcą trzymać w sobie słów. Słowa to zbędny element przemiany materii myśli. Trzeba się ich pozbyć.
Taki świat widzi dookoła siebie Dorota. W taki wychodzi z domu. Wychodzi zbierać ludzkie słowa.
To nie była już ta sama knajpa, jak ta z czasów studenckich. Dorota zamknęła za sobą drzwi i pierwsze, co ją uderzyło, to, że nic ją nie uderzyło. Nie było mgły z dymu papierosowego, tym różniącej się od naturalnej, że tamta nie skleja płuc. Uszy nie wibrowały od rockowej muzyki. Teraz w tle snuło się radio z playlistą podobną do playlist innych stacji muzycznych. Przy stolikach siedziało kilka osób. Wszystko było czyste i przejrzyste. Ich stolik z napisem „rezerwacja” był jeszcze pusty. Kto by pomyślał, że dotrwają czasów, gdy ich stolik będzie miał kartkę „rezerwacja”. Rezerwowali frajerzy, którzy nie mieli czasu. Oni wtedy mieli czasu pod dostatkiem. Zawsze ktoś urywał się w okolicach pierwszej przerwy w wykładzie, by zająć krzesło. Reszta, rotacyjnie, dosiadała się w ciągu dnia.
Dorota przyszła o 19:15. Na 19:00 miało być spotkanie. Wiadomo, że rzadko, kto przychodzi równo na czas. Tak naprawdę to nikt nie przychodzi. Jedynie Dorota. Zawsze powtarza sobie, że następnym razem będzie godzinę później. Nie potrafi. O której by nie wyszła z domu i tak jest równo na czas. Wreszcie powoli schodzi się reszta ich dawnego roku.
Cześć Dorota. Nic się nie zmieniłaś. Co tam u ciebie?
Kopę lat, kochani. Co porabiacie?
Dorota enigmatycznie rzuca:
Odpoczywam.
Albo:
Mam przerwę.
Przyjmowane jest to ze zrozumieniem.
Też mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Jednak wiesz, Agnieszka jest w ciąży, drugie dziecko.
Jak zmieniałem Bank Ogólnopolski na Bank PB, to też zrobiłem sobie kilka tygodni przerwy. Trzeba oczyścić się z poprzednich korporacyjnych nawyków.
Dorota milczy. Powodem jej przerwy nie jest chęć odpoczynku. Nie jest także chęć oczyszczenia się z jakichkolwiek biurowych, pracowniczych nawyków. Powodem jej przerwy jest redukcja etatów w jej, byłej już, firmie. Plus kilka nieudanych rozmów rekrutacyjnych. Nawet nie kilka, a kilkanaście. Dobra, może więcej.
Pojawiają się nowi ludzie. Tak naprawdę, autentycznie nowi wobec tych z tamtych, studenckich czasów.
Tomek – Dyrektor Departamentu Likwidacji Szkód w firmie ubezpieczeniowej
Adam – Wydawca magazynu dla pasjonatów sportów wodnych oraz dystrybutor sprzętu
Marta – Dyrektorka Działu Komunikacji Zewnętrznej w pewnej instytucji kulturalnej
Paweł – Dyrektor na Region Mazowiecki Pionu Bankowości Detalicznej, w banku oczywiste
Ewa – Kierownik Zespołu Badawczego w jakimś centrum badań, nad jakością ilości
Artur – medialny ekspert od bliskiego wschodu, prezes fundacji MY-Oni
Bartosz – redaktor naczelny portalu informacyjnego
Dorota – ma przerwę w przerwie
Osób jest coraz więcej. „Cotamuciebie”, czy „coporabiasz” coraz bardziej się rozpływają pomiędzy falami rozmów na inne tematy.
Dorota wymienia kilka zdań na temat wyborów z osobami siedzącymi obok. Ludzi zbiera się coraz więcej. Zajmują cały długi stół. To, co było początkowo dla Doroty atutem spotkania, miejsce siedzące w połowie długości stołu, teraz zaczyna sprawiać trudność. Po jej lewej stronie kilka osób rozprawia o pracy.
Aga, dlaczego wyglądasz na taką zmęczoną?
Przenieśli moje całe biuro. Mamy teraz open space.
Kobieto, to masakra.
W dodatku metraż jest mniejszy niż w poprzednim miejscu. Ponad dwadzieścia osób. Wszyscy się widzą, wszystko słychać.
A ja kiedyś… – Dorota wsuwa się w rozmowę, ale Adam wchodzi jej w słowo
Pamiętacie ideę panoptykonu, którą opisywał Foucault? „Nadzorować i?
— „karać”. Właśnie, nadzorować. I to jest na różnych płaszczyznach. Moja przełożona patrzy jak pracuję. Szefowie innych działów też. Nad wszystkim jest gabinet prezesa. Jedyny z drzwiami. Sami także patrzymy sobie na ręce.
Bo dzisiaj współczesną formą więzienia, są eleganckie korporacje. Wtedy strażnik siedząc w centralnej wieżyczce widział wszystkie cele, wszystkich więźniów. Teraz robi to samo menadżer.
Lepiej, to już nie tylko kontrola menadżera. Kontrolują się pracownicy nawzajem. Czy czasem nie przeglądasz prywatnych stron w internecie, czy nie plotkujesz, czy nie prowadzisz prywatnych rozmów telefonicznych.
Mówię wam, teraz w pracy robię jedną trzecią tego, co wcześniej. Nie mogę się skupić. Ciągle ktoś mnie rozprasza. Nie mogę się wyłączyć z tych rozmów dookoła mnie, szumu laptopów.
A ja kiedyś… - Dorota próbuje dynamiczniej.
Właśnie, co jest ważniejsze – kontrola, czy efektywność.
Dla nich kontrola. Targety do wyrobienia, słupki idące w górę, wykresy pokazujące, że firma idzie do przodu. Pracownik skupiony tylko na pracy.
Dorota milczy.
A ja kiedyś pracowałam w open space. Miło to wspominam. Wszystkie działy razem. Po kilku dniach pracy znasz już wszystkich. Kiedy chcesz coś na szybko ustalić, to masz dwa kroki, a nie stukasz długą wypowiedź w intranecie. Dobry żart obiega zespół w sekundę, a nie cały dzień. Czuć, że jest się z ludźmi. A kiedy trzeba skupić się na pracy, to po prostu to robię.
Cały czas słyszę tylko szum rozmów. Mówię wam, to nie jest praca dla ekstrawertyka.
No tak. – Dorota rzuca w przestrzeń, ale jej słowa odbijają się od stołu i pryskają spod kufli piwa gdzieś pod nogi obecnych.
No tak, coś w tym musi być. Introwertyk ma zdolność zamykania się w swoim świecie, odcinania od bodźców zewnętrznych. To taka, jak ja to nazywam, emigracja wewnętrzna. To chyba jedyny plus bycia introwertykiem.
Słyszałam, że za to open space daje ogromną oszczędność przestrzeni. Można wstawić więcej biurek, zatrudnić więcej osób. Nawet chyba o 20% więcej osób.
To taki biurowy odpowiednik taśmy samochodowej Forda. Oszczędność może i tak, ale kosztem człowieka, który jest trybikiem.
Taśma jest dobra do pracy produkcyjnej. W biurach produkuje się pomysły, ideę, kreację. Nie można tego odnosić jeden do jednego.
Dorota kieruję się w prawą stronę stołu. Tam też rozgorzała dyskusja.
Jako obywatel prawie najstarszego państwa świata, chciałem wznieść toast.
Gdzie ty Piotrek mieszkasz? To Artur jest ekspertem od Azji.
O Polskę mi chodzi. Jesteśmy najstarszym państwem świata, zaraz po Stanach Zjednoczonych.
Teraz to pojechałeś.
Słuchajcie. Rok 1793. Konstytucja 3-go Maja. Zbiór praw nadających życiu społecznemu. Stworzona przez delegatów tego społeczeństwa. Nieco wcześniej powstaje Deklaracja Niepodległości. Tak się zaczyna państwowość.
Przecież elementy państwa były już wcześniej.
Właśnie. Król, jako władza, parlament.
To były struktury plemienne pod rządami wodza z wasalami. To nie była państwowość.
Dorota próbuje się włączyć:
To całkiem ciekawa teoria. Nigdy nie patrzyłam tak na konstytucję…
Powiedz to Jagielle, kiedy jechał pod Grunwald. Za co chciał pobić Krzyżaków? Za strukturę plemienną?
Takie teorie są dobre dla Amerykanów. Mogą się pocieszać, że ich krótka historia coś znaczy.
To całkiem ciekawa teoria. Nigdy nie patrzyłam tak na konstytucję. Przecież, w skali świata byliśmy jedynymi z pierwszych, którzy stworzyli tak skomplikowany akt prawny. Akt nadający ważne prawa także innym obywatelom.
Ludzie, rozmawiamy o państwie, z jego strukturami i ideą. Ze swojego terytorium wroga może wygonić każde plemię. Plemię nie jest państwem.
To w takim razie trzeba się przenieść do wieku XIX z jego początkiem ruchów narodowościowych.
Adam, ta konstytucja to był łabędzi śpiew I Rzeczypospolitej. Czytałeś „Fantomowe ciało króla” Sowy? Władca był ucieleśnieniem państwa, wspólnoty, był nieśmiertelny. Poszczególni królowie wcielali się w to ciało. Na zachodzie dokonano mordu rytualnego na królu – choćby Ludwiku XVII. To dało podwaliny do zbudowania nowej, narodowej wspólnoty. To Polska zatrzymała się na etapie plemienia i konstytucja nic tu nie pomogła.
W ucho Doroty wpadają strzępki rozmowy z lewej strony. Nie wie już, czy bierze udział w dyskusji na temat open space, czy na temat konstytucji i państwowości.
O czym ty gadasz? Jaki mord rytualny?
Powoli nadchodzą czasy, gdy zaczyna się doceniać efektywność. Ostatnio…
A Freud, horda pierwotna, mord na dominującym samcu…
—… i takie badania powinno się przedstawiać zarządowi…
Ja myślałem, że my tu poważnie rozmawiamy, a ty mi tu z Freudem wyjeżdżasz. Konstytucja 3-go maja była jedynym możliwym sposobem na to by kraj mógł wtedy wyjść z impasu. Wprowadziła ponownie monarchię dziedziczną, ograniczyła demokrację szlachecką, liberum veto. Wracaliśmy w wielkim stylu do Europy.
Nowe formy kontroli. Czasami…
— … Europa nigdy…
— … statystyki zwolnień lekarskich…
— …naród to trucizna dla…
— …pracowałam jakiś czas w HR… to lewackie komunały… to nie wygląda wcale tak prosto… najłatwiej nazwać to lewactwem…
Dorota widzi, że siedząca obok Ewa wyciąga z torebki paczkę papierosów. Zakaz palenia w klubach i kawiarniach sprawił, że życie towarzyskie ponownie nabrało szkolnych rumieńców. Nikt już nie odpalał jednego papierosa za drugim, dyskutując zawzięcie nad kuflem piwa. Teraz była to aktywność wymagająca ruchu, przemieszczenia się. Oddalenie się od grupy, by zapalić było rytuałem scalającym nowo powstałą podgrupę. Dorota pośpiesznie przejrzała swoją torebkę. Zaskakująco szybko wygrzebała z dna pomiętą paczkę cienkich mentoli. Paczka była w połowie zapełniona, choć kilka sztuk papierosów nadłamało zbyteczne czekanie. Wyszła za Ewą.
Masz ogień?
Proszę. Palisz Dorota? Rzadko pamiętam cię z papierosem.
Bo głównie dołączałam do was towarzysko. Nie chciałam siedzieć w przerwie zajęć sama. Do dziś palę okazjonalnie. Moja paczka papierosów właśnie się rozleciała. Taka towarzyska jestem.
Dorota zaciąga się miętą tuszującą tytoń. Ewa kiwa głową i rzuca konwencjonalne pytanie.
A co u ciebie?
Wszystko w porządku. Rozstałam się z poprzednią pracą. Szukam czegoś nowego. Wprowadziłam się do mojej ciotki. Jest chora na raka. Została kilka lat temu sama. Jej rodzina zginęła w wypadku. Szukam nowej pracy, ale chyba wolę zaopiekować się chorą.
Zostawi ci mieszkanie?
Nie zastanawiałam się nad tym.
Dorota, musisz się tym zająć. Ciotka umrze, a ciebie wyrzucą jacyś dalecy krewni.
Dorota spojrzała na swojego papierosa. Zapomniała się zaciągnąć i trochę nadpalił się sam. Nie chce dalej prowadzić rozmowy sępów nad dogorywającymi zwłokami. Ciotka przepisała na nią mieszkanie w rok po stracie męża i córki. Dorota odbija piłeczkę.
A co tam u ciebie?
Ach, ja też jestem w trakcie zmieniania pracy i szukania nowej. Zostało mi jeszcze dwa miesiące wypowiedzenia z trzech.
Potwierdziła się teoria, że podgrupie papierosowej ma się dojście do informacji poufnych. Dojście do informacji niedystrybuowanych oficjalnie.
Masz coś nowego na oku?
Ewa zgasiła niedopałek i wyciągnęła kolejnego papierosa.
Byłam głupia, bo powiedziałam szefowi o ciąży zaraz na samym początku. Po tygodniu poroniłam. Jak tylko wróciłam ze szpitala, czekało na mnie wypowiedzenie. Pięć lat dla nich pracowałam. Bez ani dnia zwolnienia lekarskiego.
Bardzo mi przykro, Ewka. Zapewne boją się, że zaraz zajdziesz w następną ciążę i znikniesz z firmy. A potem dziwią się, że kobiety nie chcą rodzić dzieci. Jak teraz się czujesz?
Z pubu wyszła Iwona. Dorota pamiętała ją z ćwiczeń z metodologii. W czasie studiów urodziła dwoje dzieci, wysłała do przeszkolą i zaraz po obronie zatrudniła się w firmie teścia. Dorota zapamiętała ją także dzięki jednej rzeczy. Żartowała, że Dorota głównie milczy i zawiesza się jak komputer. A kto milczy, ten donosi opiekunowi roku.
Dziewczyny, kończycie już? Postójcie jeszcze chwilę. Szybko wypalę jednego.
Co tam u ciebie Iwona? – Dorota rozsmarowała na twarzy społeczny uśmiech.
Ubranka coraz lepiej się sprzedają. Dziewczyny idą niedługo do gimnazjum.
Sprzedajesz ubrania? Wcześniej zajmowałaś się chyba księgowością. Pamiętam, że ze statystyki byłaś najlepsza na roku, królowa cyfr. – Dorota wysnuwała dalsze taśmy słów,
To było jakiś czas temu. Robert, mój mąż, przejął sprawy firmy. Zatrudniliśmy nowych pracowników. Zajęłam się tym, co lubię najbardziej. Projektuję ubranka dla psów. Myślę też o jakiejś linii dla kotów.
Iwona zaciągnęła się papierosem. Dorota z sukcesem wstrzeliła się w jej wypowiedź.
Ciekawe. Jest zainteresowanie ubrankami dla kotów? Nie wyobrażam sobie…
Dorota, jest produkt, będzie popyt. Trzeba tylko podkręcić potrzebę.
Znane mi koty nie przepadają za ubraniami, ale być może ich właściciele tak. – Dorota spojrzała na swój wygasły papieros. Nawet koncerny tytoniowe były przeciw okazjonalnym palaczom.
Ewa, co tam u ciebie? – Iwona trąciła ramieniem milczącą dotąd koleżankę – Gdzie dziecko? Ja prawie babcią już mogę zostać. Odpukać.
W planach. – Ewa spojrzała na drzwi pubu.
To przestań planować, tylko działaj. Zauważyłam, że ludziom z naszego roku dopiero zaczynają rodzić się dzieci. Łącznie jest może z pięcioro maluchów i to jeszcze nie przedszkolaki. Na prawie setkę osób z roku. Ludzie, my już przekroczyliśmy trzydziestkę.
Życie różnie się układa. Nasze pokolenie decyduje się na dzieci później. – Dorota wzięła Ewę w obronę.
Na razie zmieniam pracę. Jak ułożę sobie sprawy w nowej, to ruszam ze staraniami. – ta zamknęła temat.
A czego szukasz? Może popytam znajomych? – Iwona połknęła haczyk.
Prześlę ci CV jutro i zobaczysz, w czym jestem dobra.
Zaraz podam ci adres mailowy. – Iwona skończyła wreszcie palić – Wracajmy, zimno strasznie.
Wszystkie trzy były już przy drzwiach, gdy Iwona poklepała Ewę po ramieniu pokazując na Dorotę.
A nasza Dorotka jak zwykle, cicha i milcząca.
Dorota zwolniła kroku. Przepuściła koleżanki w drzwiach. Odprowadziła je wzrokiem, gdy szły do stolika.
Gdybyś, choć przez chwilę zatrzymała się i przestała upajać własnym głosem. Gdybyś na chwilę powstrzymała potok słów i zobaczyła, że obok jest inny człowiek. Gdybyś wysiliła się by poznać lepiej człowieka. Lata temu uznałaś, że jestem osobą małomówną i nawet gdybym teraz wygłosiła monolog długi niczym monodram Sarah Kane, to ty byś tego nie zauważyła. Bo jesteś zbyt wypełniona słowami, by do twojego mózgu docierały nowe, zbyteczne informacje. Na przykład takie, że ludzie się zmieniają.
Dorota nie chce wracać od razu do stolika. Przemyka się do toalety. Jak część okazjonalnych palaczy lubi mieć nikotynę w płucach, a nie na rękach. Skoro już musi umyć dłonie, to skorzysta też z ubikacji. Toaleta drażni czystością i elegancją. Brązowe kafelki złamane na dole szarymi kamieniami. Na stoliku sztuczny kwiatek. Klub zmieniał się razem z nimi. Nie mogła sobie przypomnieć, jak toaleta mogła wyglądać za czasów studenckich. Nie przypominała na pewno tej. Była jak reszta knajpy, zadymiona. I nie posiadała w ofercie papieru toaletowego i ręczników papierowych.
Siadając na muszli klozetowej Dorota ma panoramę na baner reklamowy. „Ta reklama oglądana jest przez 6 sekund*. Ta reklama może być Twoja”. Gwiazdka odnosi się do badań agencji marketingowej. O tym informuje drobny druczek na dole banneru. Nie do rozróżnienia dla sikających bez kontaktu fizycznego z deską. Nie zauważą nawet głównego tekstu. Cenne sześć sekund poświęcą na próbę utrzymania się w pionie. Dorota obejrzała kiedyś program popularnonaukowy, w którym spryskano łazienkę jakimś płynem, spuszczono wodę w toalecie i pokazano, gdzie osadziły się resztki wypryśnięte z muszli. Osadziły się wszędzie. Dorota uznała, że kontakt kawałka jej ud z deską, to najmniej groźna rzecz, jaka ją może spotkać w publicznej toalecie. Zmyła z dłonie i ubikację, i papierosy.
Dorota wraca do domu. Zamyka za sobą drzwi i ma przed sobą przestrzeń ciszy. To ta cisza sprawia, że czterdzieści parę metrów kwadratowych mieszkania rozciąga się do rozmiarów apartamentu. Ludzkie głosy i słowa są jak zestawy mebli złożone ze zbyt wielu elementów, które pięknie wyglądają na stronach katalogu, by wstawione do mieszkania z zawstydzeniem przyznać, że fotografowano je w większej hali. Jak bibeloty – szklane zwierzątka, porcelanowe baletnice, drewniane domeczki ludowe, metalowe ptaszyska, plastikowe matkiboskie, zapełniające półki, półeczki, stoliczki. Jak drobiazgi na pierwszy rzut oka niezwykle przydatne – czasopisma z ostatnich lat, notatki ze studiów, zestaw koralików z rozerwanego naszyjnika, pamięć usb zbierana po konferencjach i spotkaniach biznesowych, doniczki wypatroszone z wyrośniętego kwiatka, czekające na młody przychówek. Czynią przestrzeń bardziej klaustrofobiczną.
Dorota ma przed sobą prostokąt korytarza zajętego przez zamkniętą szafką na buty i pusty w tej chwili wieszak na płaszcze. Wisi na nim zawsze jedno okrycie. Wiosenne udające jesienne, gdy nadejdzie odpowiednia pora, letnie lub zimowe. Zawsze wisi tylko jedna z tych rzeczy. Reszta czeka w szafie na dzień swojej służby. Dorota ma po jednym egzemplarzu okrycia i butów na każdą porę roku. Więcej nie potrzebuje. W przedpokoju wisiało także lustro. Takie duże, dające możliwość obejrzenia całej sylwetki. Idealne dla osoby, która przed wyjściem w świat musi sprawdzić, jak ten świat będzie ją oceniał. Dorota nie lubi luster. Wierzy, że w nich jest rzeczywistość alternatywna. Jej życie biegnące innym, dawno nie równoległym torem. Zakręcone, zawinięte, może zawrócone. Jeśli chcesz je zobaczyć, to prześwituje przez tafle lustra nocami. Ona nie chce poznać swojego alternatywnego życia. Boi się, że ono samo jej się ukaże, a może nawet chwyci i wciągnie. Schowała lustro.
Po prawej stronie od wejścia są drzwi do serca domu. To kuchnia. Jeśli nagle znajdziesz się w nieznanym miejscu, w obcym towarzystwie. Jeśli czujesz się niepewnie – idź do kuchni. Natkniesz się tam na dyrygenta domu. Nawet, jeśli nie będzie to gospodarz. Poznasz tam osoby łączące się swoimi nićmi z innymi na tej imprezie. Jeśli kuchnia jest pusta. Jeśli jest zimna od nieprzygotowywanych w niej potraw. Opuść ten dom. Nawet, jeśli dom Doroty jest domem zamkniętym dla innych, to kuchnia nadal jest jego sercem. Bije syczeniem gotującej się zupy w garnku, mruczy mechanizmem piekarnika, tętni wrzącą wodą w czajniku. Kuchnię zamieszkują żywe istoty. Dorota nie przepada za ludźmi, bo ci wypowiadają zbyt dużo słów. Za to kocha rośliny, a one kochają ją. Rozkładając liście wysyłają w przestrzeń energię. Krwiobieg tlenu. W kuchni stoją doniczki z ziołami. Rukola to pękata czupryna zielonych listków falująca orzechowym, ciepłym zapachem słonecznego popołudnia, gdy nic już nie trzeba. Bazylia stojąca na baczność, niczym Marianna biegnąca na barykady, pachnie niczym rozgrzany słońcem, ale jednak poranek. Dalej swojscy panowie znad Wisły. Lubczyk prosty niczym wiecheć jakiegoś warzywa, ale gdy w nos zawędruje, to zostaje tam na długo aromatem mocnym i ciężkim niczym rodzinny obiad. Tymianek, fircyk w zalotach, rozbawiający towarzystwo gęstwiną listków i zapachem drażniącym jak żart.
Może, dlatego, ona tak lubi stać w kuchni przy tym parapecie. W tym rzadkich momentach, kiedy wpada niczym mały, rozkręcony bączek.
Co tam nowego? – rzuca piłeczkę w stronę Doroty.
Opowiem ci zabawną historię. Mam taką znajomą z jogi, Ziutę, opowiadałam ci kiedyś o niej.
A tak, pamiętam. To ta od męża, który pracuje w banku i tak długo zostaje w pracy, że czasem tam nocuje.
Właśnie. Ona też pracuje w pewnej korporacji, koncern farmaceutyczny. Zostaje w pracy krócej, tylko do dwudziestej. Rzadko widywała się z mężem, za to cały czas robiła jakiś projekt z kolegą z działu. Z kolegą z pracy widywała się więcej niż z własnym mężem. I zaczęła z nim sypiać. Pracuje też z nimi inna kobieta. Jakaś Magda.
Czekaj, nadal masz kontakt z Magdą? Tym agentem ubezpieczeniowym?
Mam.
Musisz mi dać do niej numer telefonu. Opowiadałam ci, że siostra Radostów, tych z trzeciej klatki, zerwała ścięgno w nodze? Pierwsza lekcja wychowania fizycznego w nowej szkole, wrzesień. Dzieciaki były po dwóch miesiącach wakacji.
Tylko dokończę wątek. Ziuta w końcu pogodziła się z mężem. Podchodzą nawet do in vitro. Też ciekawa historia. I teraz z tym kolegą z pracy sypia tak koleżanka, Magda. Ziuta mówi, że nie krępuje ją obecność byłego kochanka, nadal się lubią. Czuje się dziwnie, gdy widzi swoją następczynie u jego boku. Obie siedzą biurko w biurko. Zobacz, ludzie prawie nie bywają w domach. Praca jest ich domem. Dosłownie. Nawet seks załatwiają w przerwie na lunch. Zamiast siłowni.
A nauczycielka kazała im biegać przez całą lekcję. Trudno. Rodzice nie będą robić awantury, to nowa szkoła, trzeba sobie wyrobić pozycję. Młoda była miesiąc w domu, nie mogła chodzić. Wozili ją na rehabilitację. Ma indywidualny tok nauki do końca miesiąca. Nawet jej klasa ją odwiedziła. Super, prawda? Na szczęście, miała już w szkole podpisane ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków. Skontaktowała się z nimi agentka. Nie powiem, bardzo miła kobieta. Specjalnie przyjechała do domu, z drugiego końca miasta. Pomogła wypełnić formularz. Podobna do tej aktorki, no tej, co teraz gra w tym serialu, tym
Pawelskiej?
Nie, nie do tej. Choć do tej w sumie też podobna. Formularz pomogła wypełnić, zabrała. Jednak coś ich tknęło. Dzwonią na infolinię firmy ubezpieczeniowej, a tam mówią, że jakieś dokumenty ze szpitala będą jeszcze potrzebne. Ta agentka twierdzi, żeby to zignorować. Muszą jeszcze to z kimś skonsultować.
Magda chyba zajmuje się ubezpieczeniami majątkowymi. Kiedyś, kiedy zaczynała…
To na pewno ma znajomych agentów. Oni się tam wszyscy znają. Jak ubezpiecza majątek, to też od odpowiedzialności cywilnej?
Nie wiem, nie znam się na tym. Od początku roku nie miałam z nią kontaktu. Wydaje mi się, że miała kłopoty zdrowotne. Chodziła na badania i…
Muszę mieć ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej. Wyobraź sobie, że zalaliśmy sąsiadów piętro niżej. Kilka dni temu.
Magda starała się niedawno o przejście na wcześniejsza emeryturę. Jest już zmęczona. Chce zaopiekować się wnuczką. Ma jednak dylemat. Jeśli popracuje jeszcze rok dłużej, to jej emerytura wzrośnie. Nie wiem, o ile, ale jest, na co poczekać. W jej biurze też by woleliby już odeszła. Szykują się zwolnienia grupowe. Młodsi chcą zostać, bo mają małe dzieci i kredyty na mieszkania. A ona twardo czeka. Nie wiadomo, czy jeszcze pracuje, czy jest już na emeryturze.
Z administracji do mnie dzwonili. Akurat byłam w pracy, zamknięcie miesiąca, zawrót głowy. A sąsiedzi nie mieli do mnie numeru telefonu. Ja się nie dziwię, że nie mieli, jak nie odpowiadają na „dzień dobry” w windzie.
Mocno ich zalaliście?
Początkowo serce mi stanęło. Dorotko, wiesz ile może kosztować remont łazienki? Jeszcze dochodzi ustalanie, co u nas mogło się zepsuć. Pierwszy hydraulik rozejrzał się, opukał wannę. Bo u nas było sucho. Jak na pustyni. I ten hydraulik powiedział, że jakaś uszczelka pod wanną przepuszcza. Trzeba wannę wymienić na nową. Rozkuwać kafelki. Prawie się rozpłakałam. Podliczam Dorotka, wanna, kafelki, robocizna. Chyba w misce się przyjdzie myć. Wezwałam jednak drugiego fachowca. A ten drugi mówi, że wystarczy tylko coś pod wanną podkleić. I po kłopocie.
A co z sąsiadami?
Sąsiadami?
Tymi zalanymi.
Ubezpieczyli mieszkanie. Dostali odszkodowanie. Będą je sprzedawać niedługo, więc nie naciskali na większy remont. Ja jednak sama teraz wolę się ubezpieczyć. Zaraz będą nowi sąsiedzi. Wiadomo, ile ta nasza wanna wytrzyma.
Z remontem łazienki, to mój znajomy miał kiedyś przejścia z robotnikiem. Kupił kafelki. Do łazienki i do ubikacji, bo ma oddzielnie. Kafelki takie prostokątne. I tłumaczy fachowcowi…
Jakiej firmy te kafelki? Dużo zapłacił?
Nie wiem. Nie interesowałam się. Dla tej historii ważne jest, że były prostokątne. Bo miały…
Pytam, bo może jednak zmienimy wannę i kafelki w łazience. Od dwudziestu lat nic nie było zmieniane. Aż wstyd trochę.
I te kafelki. U tego znajomego…
Szósta?! Już szósta! Córeczko, muszę lecieć.
Te kafelki w łazience i ubikacji miały być ułożone poziomo, na dłuższym boku. Dzięki temu oba pomieszczenia miały sprawiać wrażenie obszerniejszych. Koledze udało się przypilnować fachowca na etapie łazienki. Następnego dnia poszedł do pracy. Wrócił wieczorem, robotnika już nie było. Kolega sprawdził ubikację i szlag go trafił. Cała wyłożona była płytkami z wąską podstawą. Dzięki czemu pomieszczenie o wymiarach metr na metr wyglądało na o połowę mniejsze, za to dwa razy wyższe. Widziałam na zdjęciach. Kolega nie przesadził. Można dostać obłędu od samego patrzenia. To jeszcze nie wszystko. Robotnik użył fug w dwóch różnych odcieniach. Jeden materiał mu się skończył i nie widział potrzeby spytać się, gdy otwierał nowe opakowanie w innym odcieniu. To jak z filmów Barei.
Dorotka, fajnie się było spotkać. Z tobą zawsze wspaniale się rozmawia. Musimy to powtórzyć. Zadzwoń do mnie w następnym tygodniu.
Tak. Koniecznie musimy to powtórzyć.
I powtarzały te spotkania od lat. Powtarzały tak w odstępach, co kilka tygodniowych.
Nieco dalej, za kuchnią, także drzwi po prawej stronie wchodzi się do centrum życiowego Doroty. Jej sypialnia. Jej gabinet. Jej salon. Wszystko na niecałych dwudziestu metrach. W pokoju stoi jedynie łóżko, szafka z szufladami i półkami za szybą oraz stół z krzesłem. Jedynie krzesła i szafka zostały z czasów ciotki. Resztę regału Dorota wymieniła w internecie na to jedno łóżko. Mebel ma metalową ramę, za głową składającą się z równoległych pręcików i półkola nad nimi zwieńczonego esami floresami. U nóg rama jest podobna, tyle, że niższa. Dorota pomalowała ją na niebiesko. Materac dokupiła, bo ten, który przybył razem z łóżkiem, miał na sobie ślady intensywnej bytności na nim różnych osób, niekoniecznie trzymających kontrolę nad swoim życiem. Stół znalazła w czasie jednego z wiosennych spacerów. Stał obok śmietnika kilka ulic dalej. Towarzystwa dotrzymywały mu paki z książkami, kilka albumów fotograficznych związanych sznurkiem, dwa fotele z rozerwanym czerwonym obiciem oraz kilka kryształowych wazonów. Ktoś w bloku obok pożegnał się z życiem, a razem z nim wypowiedziano umowę najmu jego sprzętom. Dorota zapchała stół do swojego mieszkania. Zziajana postawiła go przed drzwiami i nawet nie wepchnąwszy do środka pognała z powrotem pod śmietnik. Na miejscu zostały już tylko albumy ze zdjęciami. Samotne, skrapiane deszczem, który przypomniał sobie o grafiku pogody na ten tydzień. Zrobiło jej się ich szkoda. Dołączyły do stołu. Ten przetarty papierem ściernym i pomalowany na niebiesko (łóżko nie zużyło całej farby) stał teraz pod oknem zbierając na blacie promienie porannego słońca. Więcej sprzętów Dorota nie potrzebuje. Jeśli ma gościa sadza go na łóżku. Nie gościła jeszcze takiej liczby osób by zabrakło miejsca do siedzenia. W zajętej przez tak małą liczbę mebli przestrzeni cisza lepiej krąży.
Pokój za to zaanektowały kwiaty doniczkowe. Skrzydłokwiat Dorota dostała do matki. Było to kilka lat wcześniej. Matka martwiła się, że będzie to krótkotrwały podarunek. Skrzydłokwiaty są wrażliwe i delikatne. Drobiazg wystarczy, żeby uschły. Pewna opinia głosi, że jako jedyne są wyczulone na intencje obdarowującego. Jeśli te nie są szczere, kwiat nigdy nie zakwitnie, albo zupełnie przestanie rosnąć. Od tamtej pory, skrzydłokwiat rozrasta się dobrymi wspomnieniami. Dorota wraca do domu i patrzy jak kwiat wypuszcza nowe liście. Dwa razy nawet zakwitł białym kwiatem. Słowa, które Dorota wchłonęła, oddaje roślinie. One lubią, gdy się do nich mówi.
Drugi z kwiatów doniczkowych, dracena deremeńska, wyczuwa niechętnych ludzi. Dorota podejrzewa, że ona w ogóle nie przepada za ludźmi. Gdy, w rzadkim przypadku, zdarzyło się, że ktoś odwiedził ich w jej mieszkaniu, następnego dnia powłóczyste skrzydła liści zaczynały żółknąć. Dracena rosła skokowo. Tygodniami, przyczajona, wyciągała się ku słońcu padającemu z podwórza. Aż pewnego dnia, Dorota notowała z zaskoczeniem, że liści jest więcej, roślina jest bliżej okna, a pień chwieje się już pod jej ciężarem.
W pokoju stoją jeszcze trzy siostry paprotki. Wyprysły swego czasu z jednej sadzonki. Bujnie rozpostarte, jedyne, czego oczekują, to widowni. Same potrafią zagadać się nawzajem. Dlatego Dorota rozstawia je czasem, w różne części pokoju. By złapały oddech.
W pokoju Doroty panuje cisza, w tradycyjnym tego słowa sensie. Jednak dla niej wcale nie panuje tam spokój. Jej kwiaty sprzeczają się, godzą, chichoczą, robią sobie nawzajem żarty, by na koniec wspierać się nawzajem.
A nawet pomiędzy dwojgiem ludzi, cisza może być jak przepaść. Wrzucasz słowa kamyczki, a nawet słyszysz najcichszego echa. Tak bywa, gdy nagle na ulicy widzisz kogoś dawno niewidzianego. Dawno niewidzianego, ale tętno wzrasta gwałtownie jakbyście dotykali się chwilę przedtem.
Cześć.
Tak dawno cię nie widziałam. Chciałam zadzwonić, napisać, zrobić cokolwiek. Byle nie czekać.
Cześć.
Wreszcie możemy się zobaczyć. Ostatnie miesiące były okropne.
Co tam u ciebie?
Tyle milczałeś. Bałam się, że nie dałeś rady. Stało się to najgorsze. Twoje ostatnie wiadomości były smutne.
Wszystko w porządku. A co u ciebie?
Przez ostatnie miesiące głównie leżałem, nie mogłem oddychać. Kazali mi brać się w garść i nie rozczulać nad sobą. W końcu zwlokłem się z łóżka, poszedłem do specjalisty. Zastanawiałem się, jak ty dawałaś sobie radę.
U mnie też wszystko w porządku.
Zredukowali mnie w pracy. Wprowadziłam się do ciotki. Chorowała na raka. Okrutna choroba. Ostatnie tygodnie były najgorsze. Pamiętasz kogoś, jako żywą, energiczną osobę. A potem masz przed sobą kogoś cienkiego jak papier. Niczym wcześniak w inkubatorze. Tyle, że on rozwija się w życie, gdy ona zwijała się w śmierć.
Dwa długie oddechy, po każdej ze stron.
Trochę się śpieszę.
Możemy jeszcze postać i pomilczeć. Z nikim tak dobrze się nie milczy.
Ja też muszę już lecieć.
Nie idź jeszcze. O co mogę cię jeszcze zapytać? O rodzinę? Pogodę?
To zadzwoń.
Zadzwoń. Proszę.
Jasne. Pa.
W mieszkaniu jest jeszcze drugi pokój. Umiejscowiony jest naprzeciwko tego, który zajmuje Dorota. To pokój ciszy. To cisza po braku, dziura po stracie. Stracie osoby. Tak naprawdę, to ciotka, która go zajmowała, zmarła kilka tygodni wcześniej. Pozostała po niej wersalka pamiętająca sukcesy gierkowskiej dekady. Duża szafa wypełniona osieroconymi ubraniami, kompletami ręczników, bielizny pościelowej, obrusami. Na parapecie milczy storczyk. Zdążył zakwitnąć przed śmiercią ciotki. Gdy odeszła, uznał, że nie warto dłużej trzymać fason. W kilka dni później, jego płatki opadły. Dorota nie przestawia go jeszcze do swojego pokoju. Uznała, że storczyk potrzebuje jeszcze samotności.
Cisza wiruje, rozsnuwa się mgłą. Dorota zamyka oczy i zapada się w nią. Włącza laptop. Ma w sobie zmagazynowanych mnóstwo słów innych ludzi. Wlewa je w klawiaturę.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pudełko

PUDEŁKO Gdzieś w lesie dalekim W zagajniku po lewej Gdzie przystanek brzozowy Jednak nie ten już mchem Porośnięty Za płytko widocznie Zakopałam pudełko Owinięte stanowczo Korzeniami nazbyt Czułymi W pudełku schowałam Szal łzami nasiąknięty Pinezki wspomnień ostre Malowane smutkiem Doświadczenia Tak szybko uciekłam Byle dalej od lasu Bez postoju na myśli Nie patrząc za siebie Zlękniona Czasem tylko przypadkiem Podróżując bez związku Mijam las mi nieznany Słysząc dziwne echo Wołania

Drzazga, rozdział 16

EPILOG: TEN PARK POMIEŚCI NAS WSZYSTKICH — Gdybym mogła cofnąć czas, przeżyłabym ten rok tak samo. — Nie można cofnąć czasu. Magda odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na siedzącą obok Agatę. Pokręciła głową. — Jeśli nie można cofnąć czasu, to skąd deja vu? — Historia się nie powtarza. Kołem się toczy. Agata ze śmiechem pogłaskała się po wypukłym brzuchu. Brzuch, jak to bywa w pierwszej ciąży, był ledwo widoczny. Ona, jak to bywa z debiutującą matką, bardzo chciała, by już był widoczny. Siedziały na ławce w parku. Lato po raz kolejny kończyło się. Jesień po raz kolejny zaczynała się. Chyba punkt dla Agaty. Magda miała chwilę, by rozejrzeć się dookoła. Świat zmieniał się niczym migawki w fotoplastykonie. Jednego dnia wybiegała z pracy w sypiącym śniegu, by innego zauważyć, ze zdziwieniem, że drzewa już wypuszczają pąki liści. Przebiła się przez migawki lata, krótkiego urlopu. Życie składało się z klikających obrazów. Każdy następny mocno różnił się od poprzedniego