Przejdź do głównej zawartości

Drzazga, rozdział 16


EPILOG: TEN PARK POMIEŚCI NAS WSZYSTKICH



Gdybym mogła cofnąć czas, przeżyłabym ten rok tak samo.
Nie można cofnąć czasu.
Magda odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na siedzącą obok Agatę. Pokręciła głową.
Jeśli nie można cofnąć czasu, to skąd deja vu?
Historia się nie powtarza. Kołem się toczy.
Agata ze śmiechem pogłaskała się po wypukłym brzuchu. Brzuch, jak to bywa w pierwszej ciąży, był ledwo widoczny. Ona, jak to bywa z debiutującą matką, bardzo chciała, by już był widoczny. Siedziały na ławce w parku. Lato po raz kolejny kończyło się. Jesień po raz kolejny zaczynała się. Chyba punkt dla Agaty. Magda miała chwilę, by rozejrzeć się dookoła. Świat zmieniał się niczym migawki w fotoplastykonie. Jednego dnia wybiegała z pracy w sypiącym śniegu, by innego zauważyć, ze zdziwieniem, że drzewa już wypuszczają pąki liści. Przebiła się przez migawki lata, krótkiego urlopu. Życie składało się z klikających obrazów. Każdy następny mocno różnił się od poprzedniego. A ona z zaskoczeniem pytała, jak to się stało, to już, tak mija?
Czuła w powietrzu to „coś”. Zapach, aurę. Koniec lata. Dookoła w parku nie widać było jeszcze nadchodzącej jesieni. W oddali toczył wędrówkę robotnik z kosiarką. Niczym kosiarz sunący polem, wchodził w wysoki gąszcz trawy, by zostawiać za sobą gładką szczecinę zieleni. Dawała tło jednostajnym, ale na szczęście cichym warkotem. Ta część parku, w której siedziały, miała już przystrzyżoną trawę. Magda miała ochotę pogładzić ją i poczuć na naskórku dłoni miłe łaskotanie. W powietrzu unosił się zapach skoszonej łąki. Przypomniało to Magdzie lato spędzone kiedyś na wsi.
Kilka metrów od nich, spacerowała młoda dziewczyna z psem. W ręku trzymała foliowy woreczek, przeczuwając, czym zaraz zajmie się jej przyjaciel. Magda chciała się zerwać z ławki, podejść do dziewczyny i pogratulować jej świadomego podejścia do wyprowadzania własnego psa. W nawale psich kup na trawnikach, taki widok wzbudzał nadzieję. Pomyślała zaraz, że tylko by dziewczynę spłoszyła. I w sumie, w zdrowym społeczeństwie, to przecież jej obowiązek, a nie wyczyn godny oklasków. Magda nie chwali nikogo za to, że wyrzucił śmieć do kosza.
Nieco dalej przejeżdżała alejką, trzymając się za ręce, para na rolkach. Zatrzymali się przy jednej z ławek. Chłopak wyciągnął z plecaczka wodę do picia. Dziewczyna nie czuła się chyba pewnie, bo najpierw się go przytrzymała, a potem przysiadła na ławce. Chłopak, śmiejąc się, podał jej butelkę. Ona trąciła go lekko dłonią w ramię. Miała wyraz twarzy, jakby siadając oddała kontrolę nad stopami czemuś innemu. Po chwili jednak przyjęło dłoń towarzysza, dźwignęła się i ruszyła z nim wolnym szusem.
Samą alejką zbliżała się inna para. Dwoje starszych państwa szło powoli krok, za kroczkiem. On trzymał żonę pod rękę. Magda nie wiedziała, czy to żona, ale wydawało jej się to takie oczywiste. Oboje byli ubrani odświętnie. Pan miała na sobie marynarkę z chusteczką w butonierce. Spod marynarki wystawała uprasowana koszula. Na nogach miał sztuczkowe spodnie, a dłoni laskę, którą co jakiś czas się podpierał. Magda nie miała pojęcia, jak mogą wyglądać sztuczkowe spodnie, ale uznała, że jeśli jakoś wyglądają, to właśnie tak. Włosy starszej pani były starannie ułożone. Tak jak czarne kreski brwi. Twarzy dopełniała czerwona szminka. Miała na sobie dobrze skrojoną sukienkę w kwiatki i żakiet. Szli nie śpiesząc się, jak ludzie, którzy chcą zatrzymać obraz tego parku w pamięci, bo może to być ich ostatnie wspomnienie. Wspomnienie, które zabiorą ze sobą bardzo daleko.
Z przeciwnej strony, nadciągały trzy nastolatki. Licealistki, może gimnazjalistki. W dzisiejszych czasach trudno to ustalić wiek dziewcząt. Na pewno były już w wieku pokwitania, ale jeszcze nie weszły w pełnoletność. Pełnoletność, gdy to, co zakazane, staje się powszednie. Ciężko też było ocenić, czy idą, czy biegną. Ich ruch był radośnie poszarpany. Podskakiwały, wymieniały się miejscami. Wymieniały się tez zapewne wiadomościami, bo co chwila wybuchały śmiechem. W ich śmiech wbiły się słowa Agaty:
Pytała się mnie nawet, jak napisać CV. A przecież, to ona mi kiedyś pomagała przed laty napisać moje. Ale co ona może tam wpisać? Wychowywała dzieci? Zajmowała się domem? Prawnikiem nie może zostać.
Prawnikiem? – Magda próbowała bezpiecznie ustalić, o kim właśnie rozmawiają.
Przecież Olka skończyła prawo. Zawsze żartowała, że ma wykształcenie prawnicze, ale prawnikiem nie jest. I proszę, nie jest.
Olga szuka pracy. – Magda starała się ukryć znak zapytania na końcu swojej wypowiedzi
Kilkanaście tygodni wcześniej, u progu lata, Olga poczuła, że o ile media, dzienniki lekcyjne, biura turystyczne ogłosiły początek wakacji, to jej wakacje właśnie się skończyły. Nastał czas śniadań jadanych przez godzinę, przerywanych gonitwami. Czas „mamo nudzi mi się, mamo poróbmy coś, mamo on zabrał moje samochodziki”. Czas obiadów dziobanych widelcem, wymieszanych łyżką, na koniec odsuwanych z niechęcią. Nastał czas dzieci w domu. Oczywiście, mieli wykupione rodzinne wczasy. W gorącej Grecji. Gorącej tym razem ze względu na klimat. Całe dwa tygodnie relaksu nad morzem, z wykupionym animatorem dziecięcym. Całe dwa tygodnie, z czego Maciek po tygodniu będzie musiał wracać do kraju. Jeden z ważniejszych klientów nie robił sobie letniej przerwy, a łut szczęścia sprawił, że grafik urlopów nie zdziesiątkował warszawskiej palestry i żadna ze spraw nie spadła w wokandy. Te pierwsze dni lata uświadomiły Oldze, że nie mieściła już się w tym domu. W ciągu ostatnich ośmiu lat udoskonalała swoją wizytówkę. Była Head Managerem rodziny Owczarków. Była dyspozytorem trzymających w swoich dłoniach wszystkie sznurki przewleczone przez kuchnię, łazienkę, pokoje, rozsnute po ogrodzie, rozgałęzione do różnego rodzaju sklepów internetowych i stacjonarnych. Posiadła zdolność żonglowania kilkoma piłeczkami równocześnie. W dodatku piłeczki miały różną wielkość – największa, ta z rachunkami, ratami kredytu hipotecznego, mniejsze związane z urzędami, wykonawcami remontującymi różne rzeczy w rodzinie. Najmniejsze piłeczki, ale wymagające najwięcej zręczności, poświęcone były działaniom na rzecz szkoły, przedszkola – rady rodziców, wycieczki, teatrzyki, festyny. Olga zostawiła mężowi stanowisko Dyrektora Finansowego. Bez jej wiedzy i umiejętności finanse te skończyłyby niczym konfetti.
W ostatnich miesiącach, tych piłek, sznurków było jakby mniej. Część obowiązków scedowała na osoby, które opłacał Maciek. Dzieci także powoli wchodziły w swój własny świat. Starszy miał kolegów w sąsiedztwie, z którymi odwiedzali się na przemian. Młodszy okazał się być egzemplarze bardziej uspołecznionym niż starszy brat. Odbierany wcześniej z przedszkola buntował się. Lubił zostawać tam dłużej. Ten ostatni rok szkolny pokazał Oldze, że ma coraz więcej czasu dla siebie, a dom niemal prowadzi się sam. A gdy dzieci zajęły całą przestrzeń ponownie, nie chciała się w tym odnaleźć. Maciej był jak najbardziej za tym, by zajęła się też czymś zawodowo. Zaproponował nawet, że zatrudni ją do pomocy w swojej kancelarii. Olga najpierw chciała sama czegoś poszukać.
Ja mam przynajmniej szansę, że gdzieś wrócę po urodzeniu dziecka. Coś mi się uda znaleźć. – Agata podsumowała poszukiwania pracy przez przyjaciółkę.
Właśnie, jak z twoją pracą? – Magda z chęcią zmieniła temat
Agata wzruszyła ramionami. Od kilkunastu tygodni była już a zwolnieniu lekarskim. Dopiero z końcem wakacji, lekarz zdjął z niej nakaz leżenia i pozwolił na spokojne spacery do parku. Nadal jednak musiała prowadzić oszczędny tryb życia.
Przedłużyli mi umowę o pracę do dnia porodu. Potem mam chyba jakiś macierzyński, ale już nie z zakładu pracy. Olka ma mi pomóc rozeznać się w papierach. Nie będę się martwić na zapach, byle mały był zdrowy.
A jednak Olka szuka pracy.
Magda nie miała kontaktu z dawną przyjaciółką od pół roku. Informacje z jej życia czerpała z opowieści Agaty. Nie odczuwała już potrzeby spotkania. Rozminęły się gdzieś trajektoriami życia. Agata próbowała przez pewien czas mediować pomiędzy nimi, ale nawet ona dała w końcu za wygraną.
Znowu obie milczały. Agata wystawiła twarz do słońca. Zaszła w ciążę z rozpędu. Niczym pionek sunący po planszy. Pozytywny test – idziesz dwa pola do przodu, krwawienie – czekasz jedną kolejkę. Wyrzuciłaś sześć oczek – zachodzisz szybko w kolejną ciążę, krwawienie – tym razem tracisz dwie kolejki. Badania to plansza w środku planszy. Tu, jeśli wyrzucisz nieparzystą liczbę oczek przesuwasz się o jedno pole. Jeśli wypadną parzyste – wybacz, stoisz i czekasz na kolejny rzut. Kręcąca się po planszy, niepamiętająca już nawet, co jest metą, Agata wysuwała swoje teorie u lekarza.
Czy to przez to, że brałam pigułki antykoncepcyjne?
Jej ginekolog był już w wieku, w którym poznało się wszystkie metody antykoncepcyjne, nawet te niekonwencjonalne, ale też należał do grupy, która nie żałowała, że je poznała.
Pani Agato, gdyby pigułki uszkadzały trwale płodność, to byłyby używane zamiast sterylizacji. Nie ma tak prosto.
Na koniec dodał.
Gdy zaczynałem praktykę, kobiety które nie mogły zajść w ciążę, albo te ciąże traciły, były oskarżane, że to przez wcześniejsze aborcje. Nieważne, czy kiedykolwiek usuwały ciążę. Są ludzie, dla których to zawsze wina stylu życia kobiety.
Gry Agata zobaczyła ponownie pozytywny test, przez pierwsze trzy miesiące kręciła się jeszcze na starej planszy. Wyrzucisz jeden idziesz jedno pole do przodu, wyrzucisz dwa labo trzy albo cztery albo pięć albo sześć – krwawisz, jak zwykle. Dopiero, gdy minął pierwszy trymestr, poczuła, że jest w zupełnie nowej grze. W dodatku, miała za sobą już jedną trzecią nowej planszy.
Magda nie rozglądała się już po parku. Zatrzymała się tu i teraz. W tej chwili, w tym danym momencie. Kalejdoskop się zatrzymał. Dookoła szalała zmęczona zieleń, która lada moment zacznie żółknąć. Słońce nie świeciło już tak wysoko, ale właśnie dochodziło do momentu, za którym jednak uzmysławiasz sobie ze smutkiem, że dzień naprawdę skraca się od dłuższego czasu. Lato podaje dłoń jesieni. Dzień patrzy głęboko w oczy nocy. Dotknięcie tego, po miesiącach spędzonych w klimatyzowanym burze, wydało się Magdzie niezwykłe. Jakby nagle ktoś posadził ją w Sali kinowej i pokazał film przyrodniczy. Historię, na którą trzeba specjalnie kupić bilet. Alejki opustoszały, wiatr ustał. Czas zatrzymał się w miejscu. Czas rozciągnął się po pas krzewów na horyzoncie po prawej stronie, po kępę drzew na lewo. Roztoczył krąg od fontanny, obejmując kolejnymi falami siedzących na ławeczkach, klomby kwiatów, trawniki. Rozlał się po samozwańczych kwiatkach, za nic mających plany ładu przestrzennego, wynurzających się trawy. A potem ta chwila uniosła się tymi kręgami nad źdźbła, płatki kwiatów, gałązki krzewów, dalej wyżej przesunęła się po pniach drzew, gałęziach, rozkołysała senne liście. Przez moment, to Magda była tą chwilą, która rozpływa się, wnika w to tu i teraz. Wdychając i wydychając tę chwilę poczuła, że takie trwanie też może być dobre.
Jak ci się teraz dojeżdża do pracy?
Pytanie Agaty rozbiło moment. Magda pogłaskała boki swojego nowego płaszcza. W kremowym kolorze, z paskiem, niedawno zakupiony w czasie jednego z wielu spacerów po Galerii Mokotów. Prawie każdy z nich Magda kończyła wyjściem na zewnątrz z jakąś torbą. Bluzki, spódnice, spodnie, buty, bielizna nawet. Teraz te płaszcz w kolorze podkreślającym jesienność jej urody. Tak Magda, w ciągu prawie roku wymieniła całą swoją garderobę. Nie miała w szafie nic na padło spojrzenie Igora, czego mógł choć raz dotknąć. Wymieniła się na nową siebie. Płaszcz był świetny na pierwsze chłody schyłkowego lata. Zbyt cienki by ogrzewać w pierwsze przymrozki, wystarczająco ciepły, gdy liście żółkną.
Magda wsunęła dłoń do kieszeni. Chłodna chropowatość prześlizgnęła się pomiędzy jej palcami. Na początku września, Piotr zaprosił ją na spacer. Trzy miesiące wcześniej, ponownie zaczęli się spotykać. Spacer był krótki, bo prowadził nad brzeg Wisły. Zeszli schodkami w stronę wody i usiedli. Obok znajomo stukał most linii średnicowej. Nocując u Piotra, Magda lubiła nasłuchiwać tego taktu. Jak przemykające obok, bijące serce. Nabrzeże lewego brzegu przypominało widownie antycznego teatru. Schodki, siedzenia zbiegały się w dół. Sceną była rzeka. Sunący nieśpiesznie kajakarze, sprawiający wrażenie, że nie wkładają w swoją podróż żadnego wysiłku, mniejsze łódki, czasem jakiś statek wycieczkowy. W tle zaś niesforna, gęsta zasłona roślinności prawego brzegu. Prawie nie było widać żadnych zabudowań tamtej części Warszawy. Jedynie z prawej wynurzało się nakrapiane na biało i czerwono ogromne gniazdo Stadionu Narodowego, a po lewej dwie szpice wież kościoła św. Floriana. Sport i Bóg – te dwie rzeczy wybiły się z Pragi. „Jesteśmy warszawiakami od kilku pokoleń. Na Pragę nie jeździmy. Raz w 65tym pojechał tam na mój kuzyn, Wysocki, na Brzeską i wbili w niego nóż”. Magda często słyszała tę historię od swojej babki. Nie dopytywała się, czy kuzyn Wysocki przeżył. Może to, że nigdy go nie poznała, było odpowiedzią. Magda nagle zapragnęła pospacerować po Pradze. Właśnie chciała to zaproponować Piotrowi. W tym momencie, on wyciągnął w jej kierunku pudełeczko. Uśmiechał się tajemniczo. W pierwszej chwili, Magda zwróciła uwagę na to, że pudełeczko nie jest wcale małe, nie ma kształtu serca i poczuła pewną ulgę. Mina Piotra wskazywała na to, że bardziej czekał na radosną reakcję. Pudełeczko było podłużne. Chyba po jakimś piórze, albo zestawie typu długopis i ołówek.
Pomyślałem, że może ci się przydać.
Jednak pióro? Magda otworzyła pudełeczko. Ze środka wyjęto miękką wyściółkę, by zrobić więcej miejsca. Na dnie leżały – jeden na drugim, spięte kółkiem – dwa podłużne klucze. Kółko zwieńczone było czerwoną wstążką, na której wykaligrafowano drobnymi literami „Magdomek”. Magda spojrzała na Piotra zaskoczona.
Zamieszkaj ze mną. Nie jesteśmy studentami.
Piotr przerwał na sekundę i zaczął machać ze śmiechem rękoma.
Nie. Nie chodzi mi to, że jesteśmy starzy. Magda, mam trzydzieści pięć lat. Za sobą mam dziesięcioletni związek, który miał być rozważny. Każdy etap przemyślany, czy aby na pewno jesteśmy już na to gotowi i do tego dojrzali. Aż ona w końcu powiedziała, że się dusi. Rozumiesz? Żyjemy ze sobą od lat, ja myślę o rodzinie, dzieciach, a ona mówi, że się dusi. Postanowiłem, że teraz nie będę tracił czasu. Chcę się obok ciebie budzić i robić ci rano kanapki do pracy.
Piotr przez ostatni rok, czuł się jakby jego życie było bankietem. Piotr nienawidził bankietów. Kolczatki kołnierzyka koszuli, wyprasowanej struny pleców, czujnego uśmiechu społecznego wybitego na twarzy niczym tatuaż, zdawkowej wymiany zdań sondującej, czy towarzyszka rozmowy jest kompatybilna intelektualnie i emocjonalnie. To wszystko, postrzegane przez, wielu, jako doznawanie życia, smakowanie nowości, a później – docieranie, dla niego było męką ścierania. Tęsknił za tym etapem związku, gdy relacja z drugą osobą jest jak miękki szlafrok, ciepłe kapcie i kubek gorącej herbaty w dłoniach. Chciał wracać do domu, w którym ktoś na niego czeka. Niezależnie, czy wracał z zakupów, spotkania z klientem, czy z podróży na inny kontynent. Chciał budzić się rano obok kobiety z przeświadczeniem, że zaśnie obok niej tego samego dnia wieczorem. Za tydzień. Za miesiąc. Za rok. Za kilka lat.
Magda trzymała pomiędzy palcami klucze. Może były długie, ale były też lekkie. Nie przypominały rozłożystego pęku, jaki obciążał jen torebkę, gdy była razem z Igorem. Dwa klucze do pierwszych drzwi, dwa klucze od drugich drzwi, jeden do furtki, awaryjny do bramy garażowej i samego garażu, do sauny, którą postawiono w ogrodzie. Ta garścią kluczy można było spokojnie zabić, rzucając nią we włamywacza. Inaczej było z kluczem do mieszkania Doroty. A raczej z jednym, jedynym, maluchem. Taki drobny, kilkucentymetrowy. Jakby nie było istotne, czy to mieszkanie ma być zamknięte, czy nie. Magda dostała go bez żadnego breloczka i ciągle obawiała się, że go zgubi.
Te klucze były w sam raz – nie wyrywają kieszeni i ma się poczucie, że dom jest dostatecznie chroniony.
Nie jadam śniadam. – wyrwało się Magdzie.
Rzeczywiście, nie jadała posiłków zaraz po przebudzeniu. Poranki to stan zaciśniętej krtani i żołądka zwiniętego w ciastko francuskie. Przechodziła jedynie kawa z mlekiem. Bez cukru, bo na myśl o czymś słodkim, ciastko francuskie w brzuchu się rozwijało i to także nie było przyjemnym doznaniem. Tak było od lat. Gdziekolwiek Magda by nie pracowała. Choć teraz krtań i żołądek miały dodatkowy powód do ściśnięcia. Wpadała do biura, ogarniała najpilniejsze sprawozdania i dopiero wtedy jej ciało się rozluźniało. Piotr wręcz przeciwnie, w nowy dzień wchodził jak małe dziecko w dzień Bożego Narodzenia. Otwierał oczy, podnosił się natychmiast z łóżka i krążył po dwudziestu pięciu metrach swojego królestwa. Dzięki wolnemu zawodowi najczęściej pracował w domu. Miał wszelkie dogodne warunki ku temu, by spać do południa, a prace zlecone wykonywać po północy. Tak wygląda stereotypowy profil osoby, która nie musi zrywać się świtem by stawić się do pracy na ósmą rano. W te ranki, gdy Magda nocowała u Piotra, budził się zazwyczaj tuż po niej. Ona w łazience próbowała przywrócić równowagę ściśniętemu ciału, on przygotowywał w kuchni kawę i coś do zjedzenia. Gdy był weekend, wstawał wcześniej i robił cicho jakieś zlecenia na komputerze. Minusem wolnego zawodu często bywa to, że weekendy i godziny o pacy nie istnieją. Powtarzał, że szkoda życia, by zostawiać pracę na potem. Dla Magdy szkoda było życia, by wygrzebywać się z pościeli o siódmej, gdy można spać do dziewiątej.
W każdym razie obietnica codziennych śniadań wydawała się całkiem realna.
Jasne, że z tobą zamieszkam.
Magda dodała szybko. Spędzali ze sobą coraz więcej czasu. Nocowali u siebie na zmianę. Gdy Piotr niedawno musiał wyjechać na kilka dni, Magda sama poczuła, że brakuje jej czegoś. Ręki, albo nogi. Tęskniła. Zaskoczyła ją za to reakcja Doroty.
Tak cicho będzie teraz w tym domu.
Magda mogłaby siebie, jako współlokatorkę określić różnymi terminami, ale nie byłoby na pewno wśród nich „głośna”. Z natury, nie określała siebie, jako osobę, która odczuwa dogłębną potrzebę – przy pomocy basowych głośników – dzielenia się ze światem swoją pasją muzyczną. Z telewizora także nie korzystała. Przebywanie z osobą tak skąpą dozującą słowa, jaką była Dorota, mogło skutkować tylko dwoma rozwiązaniami – ucieczką lub adaptacją. Magda wybrała to drugie. Dlatego zdziwiły ją słowa Doroty. Widocznie jej cisza, nie była prawdziwą ciszą. Zrobiła w niej gdzieś bańkę ze swoimi dźwiękami.
Pakowanie, przewożenie rzeczy do Piotra nie zajęła dużo czasu. Wszystko szło sprawnie także dzięki pomocy Doroty, która tego dnia położyła się później. Gdy za Magdą i Piotrem zamknęły się drzwi, nie tyle po raz kolejny tego dnia, ale już ostatecznie, Dorota omiotła spojrzeniem korytarz. W małym pokoju, cisza ponownie nie była ciszą oswojoną, skafandrem bez dźwięków naciągniętym na rzeczywistość. Ta cisza dźwięczała, pulsowała z niedomiaru dźwięków. W tę ciszę wleciały dwa, trzy tony. Jeden wysoki, dwa opadające. Gdy Dorota pierwszy raz, kilka miesięcy wcześniej, usłyszała ten dźwięk, odniosła wrażenie jakby intruz wdarł się do jej domu. Zagadkę intruza rozwiązało wkrótce pojawienie się Magdy wracającej z pracy. Sam intruz okazał się być wbijanym kodem domofonu.. Mieszkając sama, Dorota nie miała okazji go poznać. W późniejszych miesiącach, domofonowy hejnał wybrzmiewał, co jakiś czas ogłaszając powrót Magdy. Był jak trzeci domownik. Dlatego teraz Dorota, w pierwszej sekundzie przyjęła go naturalnie, by w kolejnej złapać się na tym, że przecież nikt tu już więcej nie wejdzie. Kod domofonu miał ponownie stać się intruzem. Zadzwonił jej telefon komórkowy. To była Magda.
Wyjdź na korytarz. Ktoś chciałby z tobą zamieszkać.
Dorota otworzyła drzwi. Na wycieraczce stało średniej wielki pudełko, z bocznymi napisami sugerującym, że żywot rozpoczęło przenosząc papier do ksero. Pudełko było zamknięte, ale pokrywa miała na sobie kilka dziurek wielkości monety. Leżała na nim ozdobna kartka, z gatunku tych, jakie daje się z uroczystej okazji, ale niepodpadająca pod kategorię: ślub, urodziny, chrzest. W środku kartki, w sąsiedztwie trzech główek czerwonych róż ktoś napisał odręcznie: „Cześć. Jestem Mańka”. Dorota podniosła pokrywkę. Na dnie pudełka leżał mały kotek. Nie znała się na kotach, ale gołym okiem było widać, że to jeszcze maluch. Gdy tylko otworzyła się możliwość wyjścia, wstał i spróbował sforsować ścianki. Dorota zaniosła Mańkę do małego pokoju i pomogła wydrapać się na wolność.
To witaj w domu, Mańka.
O tym, że powoli rozrastać będzie się jesień mówiło chociażby coraz niżej schodzące słońce. Magda powoli zapinała guziki płaszcza. Chciała jeszcze odprowadzić Agatę na przystanek tramwajowy. Tę czekała długa podróż na jej przedmieścia.
Cieszę się, że zamieszkałam z Piotrem. Ten rok był też trudny. Druga osoba jest po to, by kłopoty dzielić na pół.
Magda, dlaczego wybrałaś właśnie ten park?
Sama nie wiem. Może, dlatego, że jest taki rozległy? Wszystko może się w nim pomieścić.
Powoli szły jedną z alejek. Czekała na nie jeszcze ta urocza część jesieni, związana z kolorową paleta liści. Listopad był jeszcze w zbyt dalekich planach. Magda zatrzymała się nagle zaskoczona:
Jutro skończę trzydzieści trzy lata.











Jutro skończę trzydzieści trzy lata.
Magda westchnęła zaciągając do góry suwak polarowej bluzy. Nie pod samą szyję. Zostawiła sobie kilkanaście centymetrów na oddech i szyję. Wystarczyło na ten moment przejścia lata w zimę. Wystarczająco chłodno na polar, jeszcze dostatecznie ciepło na nie do końca zapięty suwak.
Ja skończyłam kilka tygodni temu. – Olga machnęła ręką i dodała zaskoczona – Urodziłaś się pierwszego dnia jesieni.
Przecież od dwudziestu lat świętujesz ze mną urodziny. Dopiero teraz się połapałaś?
Jednak nigdy tak a to nie patrzyłam. Zazdrościłam ci, że możesz jeszcze wyprawić urodzinowe ognisko w ogrodzie. W czasie moich urodzin wszyscy byli na koloniach, obozach.
By podkreślić te słowa, Olka objęła się ramionami i wzdrygnęła. Nie mogła teraz narzekać na pogodę. Słońce nie dawało za wygraną. Przypomniało jej się coś jeszcze.
W dodatku jutro jest równonoc. Zrównanie dnia z nocą.
Równonoc to ja mam od czterech miesięcy.
Magda spojrzała na śpiące w wózku dziecko. Od kilkunastu tygodni, od dnia porodu, jej rytm dobowy przypominał szachownicę. Bardzo drobną szachownicę. Dziecko budziło się z płaczem. Karmiła je, przewijała, przytulała. Dziecko zasypiało. Albo dziecko nie zasypiało, by po jakimś czasie jednak zapaść w sen. Potem dziecko budziło się z płaczem. Karmiła je, przewijała, przytulała. Dziecko zasypiało. Następnie dziecko budziło się z płaczem. Karmiła je, przewijała, przytulała. Dziecko zasypiało. Gdy maluch spał, a ciemność za oknem sygnalizowała, że w czasach „sprzed daty ostatniej miesiączki” panowała wtedy noc, Magda także zasypiała. Gdy za oknem było jasno, starała się robić z grubsza to, co robiła także w tamtych czasach za dnia. Na przykład prasowanie. Była to czynność udowadniająca, że w świecie chaosu można szybko zaprowadzić ład. Lubiła patrzeć jak zbełtana, zgnieciona masa po lewej, pod wpływem tańca żelazka, zamienia się w równy, ciepły, pachnący rządek ubrań po prawej stronie. Razem z Igorem mieli panią zajmującą się domem. Pani nie dotykała się prasowania. To była chwila relaksu, domowego zen tylko dla Magdy. Przed porodem wyprała i wyprasowała ubranka dla dziecka. Drobne ruchy żelazka po fałdkach koszulek i śpioszków uspokajały ją. Gdy dziecko się urodziło i akurat spało, Magda mogła zajmować się swoją ukochaną czynnością. Jednak bardziej atrakcyjny wydawał się być sen. Choć za oknem widniał dzień. Prasowanie stało się jedną z czynności, które odbierały Magdzie szansę na sen. Sterta po lewej powiększała się. Aż pewnego dnia, zaczęła ubierać dziecko w niewyprasowane ubranka. Jak się okazało, prasowanie było jedną z wielu rzeczy, które zabrało dziecko.
Dziecko jadło i spało. Dzień zdarzał się nocą. Noc wydarzała się w dzień. W tym akurat momencie maluch zasnął ukołysany szybkim spacerem po parku.
Dopiero niedawno przestawiłam się i widzę w nim chłopca. – Olga pokręciła głową.
Dlaczego? Przecież nie mówiłam, że urodzę dziewczynkę.
Magda roześmiała się rozbawiona.
Nazywałaś go przecież ośmiornicą.
Bo trzeba go było zobaczyć na usg. Ręce, nogi, penis, pępowina. Może nie osiem odnóży, ale też dużo.
Mamo, pić!
Podbiegł do nich młodszy z synów Olgi. Wyjęła z torby małą butelkę wody, pudełko domowo wypiekanych ciasteczek i opakowanie mokrych chusteczek. Chłopiec upił kilka łyków wody, wytarł dłonie w chusteczkę, wziął trzy małe ciasteczka i pobiegł z powrotem na plac zabaw. A wszystko to mówiąc na jednym wydechu:
Wezmę też ciastko dla Kuby i Kacpra poznałem ich przed chwilą, ale chodzą do innego przedszkola takiego bez piaskownicy.
Jego starszy brat jeździł dookoła placu zabaw na rolkach. Robił już chyba setne okrążenie, nie zatrzymując się, ani nie interesując okolicą.
Magda z Olgą zajęły jedną z ławek obok miejsca, gdzie przychodzą bawić się dzieci. Nie były jedyne. Niedaleko siedziało kilka kobiet z wózkami. Niemowlęta nie mogły jeszcze korzystać z placu zabaw, ale i tak ich matki uznały to za bardzo dobre miejsce na przystanek w czasie spaceru. Sam plac zabaw przypominał rój owadów. Ustawione w równej odległości od siebie huśtawki, kręciołki, zjeżdżalnie, ścianki wspinaczkowe oblepione były dziećmi. Piaskownica także wirowała. Ta jak rój nie jest milczący, ale też nie wydaje hałasu, tak z placu zabaw unosił się niejednostajny szum zlanych okrzyków. Wszystkie okoliczne ławeczki zajęte były przez matki, babcie, opiekunki. Zaopatrzone w butelki z napojami, wodą, torby chrupek, paluszków, ciasteczek wypieku własnego lub cudzego. Jakby dzieci niczym gryzonie musiały coś podgryzać, co kwadrans. A dzieciaki i tak wracając do domu, skręcały w stronę sklepu po lody, lizaki, watę cukrową, popcorn, gofry. Jakby to, co kupione z własnego wyboru, było smaczniejsze od tego wyciągniętego z torby matki. Na placu widać było gdzie nigdzie męskie rodzynki ojców. Ci uzbrojeni w książki, telefony, tablety pełnili milczącą straż.
Mamo, pić!
Nataniel znowu podbiegł do Olgi. Przełknął na sekundę usta do szyjki butelki, porwał kilka ciastek o pobiegł. Jak widać, niekoniecznie o picie mu chodziło. Machnęła butelką w stronę przejeżdżającego Kuby, ale te pokręcił głową. Chłopca minęła roześmiana para na rolkach. Jechali szybko trzymając się za ręce. Olka rozejrzała się po okolicy.
Nigdy tu nie byłam. Jak znalazłaś ten park?
Sama nie wiem. Może, dlatego, że jest taki rozległy, tak go polubiłam.
Maria nie do końca mówiła prawdę. Miała za sobą te dni pocięte jak szachownica. Miała też za sobą dni, kiedy jej życie było niczym gra w Tetris. Tyle, że od razu wrzucono ją na wyższy poziom. W tradycyjnym Tetris dziecko płacze, bo jest głodne – matka je karmi, klocek wskakuje w rządek, rządek znika. Dziecko płacze, bo ma mokrą pieluchę – matka je przewija, klocek wskakuje w rządek, rządek znika. Dziecko płacze, bo jest senne – matka je usypia, klocek wskakuje w rządek, rządek znika. Rząd znika za rzędem. Poziom się obniża. Matka dostaje punkty. W Tetris na poziomie rozszerzonym, dziecko płacze pomimo nakarmienia, przewinięcia, utulenia, ukołysania. Dziecko płacze, bo płacze. Dziecko płacze, bo może. Klocki spadają szybko jeden za drugim. W rzędach robią się dziury. Plansza robi się coraz bardziej zapełniona.
W trakcie jednego z takich dni, gdy klocki wysypywały już się z planszy, Maria w akcie desperacji, zapakowała dziecko do wózka. Wyszła z wrzeszczącym pojazdem przed kamienicę. A potem poszła przed siebie. Poszła w stronę przystanku tramwajowego. Wsiadła w pierwszy, jaki nadjechał. Pojechała przed siebie. Co najdziwniejsze, jazda spodobała się dziecku. Leżało spokojnie, zerkając na matkę zza dyndającej grzechotki. Tamtego dnia jeździli po mieście godzinę. Z dwoma przesiadkami. Maria odkryła, że poza domem, w czasie tych podróży jej syn jest oazą łagodności. Do tego parku trafili, przy okazji którejś z przejażdżek. Po trzech przesiadkach. Maria miała ten komfort, że torbę z przekąskami nosiła na klatce piersiowej. Nawet w dwóch egzemplarzach. Lato tego roku było pogodne. Mogli znikać z domu na całe dnie.
Dziecko spało. Marii i Oldze nie za bardzo chciało się rozmawiać. Szum dochodzący z placu zabaw wystarczał za wszystkie odgłosy świata. Olga poczuła się senna. Patrząc niedawno na powiększający się brzuch Marii, przypominała sobie swoje ciąże. Ruchy dziecka. To uczucie bycia bytem wszechmocnym i kompletnym, bo potrafiącym stworzyć od podstaw, od jednej komórki, coś tak złożonego, czym jest człowiek. Mężczyźni próbowali dorównać temu tworząc samochody, komputery, roboty, sztuczną inteligencję. Nigdy jeszcze nie udało im się prześcignąć kobiet. Nie stworzyli bytu, który byłby po pewnym czasie od nich kompletnie niezależny. Może tego akurat nie chcieli, Olga pomyślała z rozbawieniem. Czuła ostatnio, że czego brakuje w jej życiu. Kuba, tak kiedyś z nią związanych, z trudem adaptujący się do nowych warunków, poszedł do szkoły i zawarł nowe przyjaźnie. Wtopił się w świat rówieśników i zaczął zawiązywać nitki swojego własnego, oddzielnego życia. Nataniel nigdy nie był nieśmiałym, spokojnym dzieckiem. Olga wcześnie odniosła wrażenie, że nie jest mu aż tak potrzebna. W jej życiu pojawiło się dużo czasu i dużo pustego miejsca. Widząc w brzuchu Marii małą dziewczynkę, sama zapragnęła mieć jeszcze córkę. Maciek jak najbardziej poparł ten pomysł. Był jedynakiem, zawsze chciał mieć dużą rodzinę. Olga zawsze uważała, że fajnie byłoby być w ciąży razem z jedną z jej przyjaciółek. Razem chodzić a spacery, razem przechodzić problemy z wychowaniem. Gdy była w ciąży z każdym z chłopców, ani Agata, ani Maria nie zamierzały dołączyć. Dlatego teraz Olga chciała chociaż urodzić dziecko jeszcze w tym samym roku, co Maria. W wszystkie swoje ciąże zachodziła od razu. Teraz widziała już kilka negatywnych testów. Kilka godzin wcześnie, przed spotkaniem w tym parku, zobaczyła wreszcie dwie kreski na teście. Nie chciała jeszcze o tym mówić, ale czuła, że tym razem będzie dziewczynka.
Maria milczała. Przymknęła oczy, tłumiąc senność. To była wyjątkowo długa drzemka jej syna. Ostatnio ich dzień coraz bardziej przypominał dzień. Dziecko spało rzadziej, za to dłużej. Tego dnia miął też przyjechać Igor. Jak ty z nim bywało, nie można było przewidzieć, o której to godzinie może nastąpić.
Mańka pamiętała jego pierwsze odwiedziny u syna. O jego narodzinach poinformowała go, jak tylko wróciła z noworodkiem ze szpitala. Nie wiedziała jeszcze, jak rozwiązać kwestię nazwiska. Igor obiecał, że przyjedzie, ale udało mu się to dopiero po miesiącu. W dodatku pojawił się tuż po godzinie 22:00. Być może dla Marii nie miało to znaczenia, bo maluchowi pora była obojętna na pobudki i posiłki. O tej 22:00 akurat spał, świeżo nakarmiony i przewinięty. A ona także zasnęła, wypełniona nadzieją na dłuższy wypoczynek. Dłuższy niż dwie, trzy godziny. Babka Janina także już zasnęła. Dlatego dźwięk domofonu wyrwał Marię z łóżka. Naciągnęła pośpiesznie szlafrok, zlękniona, że dźwięk obudzi dziecko. Ono było jednak wtedy na etapie, gdy budził je jedynie jego układ pokarmowo-wydalniczy. Igor wkroczył do mieszkania zaskoczony, że ktoś o tej porze może już spać, a dziecko nie czeka na niego zniecierpliwione. Wyciągnął dla syna prezent… kolejkę elektryczną. Zajrzał do łóżeczka.
Do Kalisza podobny.
Maria dawniej być może uznałaby to za zabawny żart. W ówczesnej sytuacji, problemem z zarejestrowanie dziecka w Urzędzie Stanu Cywilnego, założeniem karty w przychodni, nie było jej do śmiechu. Dziecko miało mieć nazwisko ojca. Zostało to ustalone w czasie tej samej rozmowy, w czasie, której Maria wynegocjowała alimenty.
Igor odwiedził niedawno kumpla. Kumpel miał kilkuletniego syna, który to syn stał się przyczyną, dla której kumpel od pewnego czasu stał się byłym. Jednak to po tej krótkiej wizycie, Igor uznał, że podsiadanie potomka płci męskiej to ciekawa przygoda. Można z nim kopać piłkę, nauczyć jeździć na rowerze, pokazać, co jest pod maską samochodu, zawieźć na zajęcia z karate i siedzieć dumnym na trybunie. Znalazł już w sklepie internetowym spodenki moro i koszulki ze śmiesznymi napisami. Teraz spojrzał na dzieciaka i uznał, że rozmiarowo mogą być za duże. Na razie czuł satysfakcję z kawałka dobrze odwalonej roboty, gdy patrzył na śpiącego malucha.
Marii zajęło jeszcze kilka dni, zanim zaciągnęła Igora do Urzędu Stanu Cywilnego. Bała się komplikacji, kar urzędowych, ale ojciec jej syna przybył uzbrojony w kosze prezentowe dla każdej urzędniczki. Dorzucił do tego zestaw uśmiechów, dzięki którym zawsze załatwiał interesy. Od tamtej pory, Igor odwiedzał ich nieregularnie, raz na kilkanaście dni. Zdarzało się, że przychodził w środku dnia, oficjalnie będąc na wizycie u kontrahenta. Zazwyczaj przynosił synowi praktyczne prezenty, jak baton czekoladowy, szorty rozmiar dla dwulatka. Swojej narzeczonej nie powiedział jeszcze o dziecku. Nie chciał jej psuć nastroju przed ślubem, który miał się odbyć w październiku. Do narzeczonej dochodziły w pracy plotki, że jej poprzedniczka urodziła dziecko. Nie liczyła chyba wystarczająco dobrze, by te fakt miał wytrząsnąć ją z przedślubnej gorączki. Same Marii nie przyszło do głowy, by rozważać możliwość powroty do ojca swojego dziecka. Powiedziała kiedyś Oldze:
Cieszę się, że jestem sama. Ten rok był trudny. Druga osoba byłaby po to, by kłopoty mnożyć razy dwa.
Dziecko otworzyło oczy i zaczęło kręcić się niespokojnie. Świat oglądany w pozycji leżącej był od jakiegoś czasu nudny. Wisząca nad maluchem grzechotka wystarczała na minutę. Maria wzięła syna na ręce.
Daj, ja go potrzymam.
Olga usiadła z chłopcem na rękach, trzymając go ruchem wielokrotnie przećwiczonym i niezapomniany niczym jazda na rowerze. Maluch zwrócony twarzą do świata – z jednej strony wzięty pod bok, ze zgiętą noga w kolanie z drugiej strony. Patrzył się zaciekawiony na kłębiące się obrazy. Dyndał we wszechświecie przekonany, że on i wszechświat to jedność. Miało minąć jeszcze kilkanaście tygodni, zanim chłopiec zorientuje się, że jest odrębnym bytem i świadomość ta początkowo doprowadzi go do fali pierwszych lęków.
Maria już wiedziała, że jest za drobna by czuć jedność z wszechświatem. Patrzyła na park, ten migotał i drgał. Falował od kolorów, dźwięków, zapachów. Jak turlający się po zboczu kalejdoskop.
Nataniel znowu podbiegł do nich. Tym razem to Maria, już bez słowa, podała mu wodę do picia i pojemnik, z którego poczęstował się ciasteczkami. Mijający ich na rolkach Kuba odruchowo pokręcił głową. Nie chciało mu się pić.
Nie wiesz, co nowego u Agaty?
Maria zapięła z powrotem zamek w torbie Olgi. Ta wzruszyła ramionami, nadal miarowo kołysząc chłopca.
Nie daje znaku życia od kilku miesięcy. Odkąd rozstała się z Tomkiem, zapadła się pod ziemię. Miałam nadzieję, że ty coś wiesz.
Chwilę sms-owałyśmy, ale od porodu nie miałam do tego głowy. A Agata sama też się nie odezwała.
Kilkanaście kilometrów dalej, siedząc w ogrodzie rodziców, skubiąc kiście winogron, Agata zastanawiała się, czy może już wrócić do dawnego życia. Dawne życie było tak mocno splecione z osobą Tomka, że gdziekolwiek by nie poszła, kogokolwiek by nie spotkała, w scenografii tej sytuacji tkwiła wyrwa. Wyrwa po Tomku. W dodatku ta wyrwa była wypełniona pytaniami o Tomka. O męża pytali Agatę znajomi zapraszający na imprezy okolicznościowe. Pytali o niego przyjaciele dzwoniący, piszący maile w różnych nie towarzyskich już sprawach. Pytały panie w sklepie. Pytał agent ubezpieczeniowy proponujący nowe, lepsze ubezpieczenie dla ich samochodu. Tomka samochodu. Pytali sąsiedzi myjący ją na klatce schodowej. Mijający w drodze do autobusu. Pytał ją o niego ginekolog.
To Tomek się wyprowadził i pozostawił Agacie decyzję, co dalej z ich mieszkaniem. Nie mogła przebywać pomiędzy ścianami wypełnionymi jego zapachem, echem głosy, liniami papilarnymi. Nie miała na razie siły na rozważania nad podziałem mieszkania. A tak a prawdę nad podziałem kredytu hipotecznego. Mogła w nim zostać, ale był to przewrotny prezent. Nie stać ją było nawet na raty kredytu. Przecież najważniejsza była praca na etat, by móc zajść w ciążę i urodzić dziecko. Wysokość pensji mogła być drugorzędna. Po kilku dniach, spasowała najpotrzebniejsze rzeczy i przeniosła się do rodziców. Z Marią nie utrzymywała kontaktu od kilku tygodni. Odkąd dowiedziała się o jej ciąży. W dodatku, dowiedziała się nie od samej Mańki, ale od zachwyconej Olgi. Jakby te wszystkie lata, zwierzenia, przygarnięcie pod swój dach nic nie znaczyło. Została odcięta od najbardziej intymnej wiadomości przyjaciółki. Agata nie mogła się zdobyć nawet na najbardziej banalne gratulacje. W brzuchu Marii, przez pomyłkę, ktoś umiejscowił jej, Agaty, dziecko. A Agata nie mogła tak po prostu tego dziecka odebrać. W tej chwili i tak nie miałoby to większego znaczenia. Dziecko chciała mieć z Tomkiem. Tomek odszedł. Plan upadł.
Maria czuła, że powinna wziąć małego z rąk Olgi i sama pokołysać go na rękach. Wyglądał tak uroczo, w tym swoim zielonym dresiku z naszywką muchomorka na piersi. Nie miał na głowie czapeczki. Koniec lata był dość ciepły w tym roku. O te czapeczkę była już pytana kilka razy przez życzliwych ludzi. O skarpetki także. Mikroskopijne, zostawiały kawałek ciała pomiędzy nimi a brzegiem dresiku. To te kawałek ciała mógł zostać zaatakowany przez wiatr, zimne powietrze, przeciąg. I nieistotne było, że lato nie odstawało temperaturami od temperatur charakterystycznych dla tej pory roku w klimacie umiarkowanym. Początkowo, Maria nawet przejmowałam się tymi uwagami. Założyła raz małemu bodziaka, zawiązała czapeczkę. A następnie, wiozła w wózku dziecko wrzeszczące tak, jakby przygotowywało się do castingu w remaku „Dziecka Rosemary”. W domu wzięła je na ręce i zauważyła, że ma wilgotne plecki. Było mu za gorąco. Od tamtej pory, wybierała synowi takie ubrania, jakie sama uznała za stosowne.
Maria ćwiczyła się także w uśmiechu społecznym, który mówił miej więcej „dziękuję za uwagę, ale mam to gdzieś”, nie wykorzystując środków werbalnych. Niezwykle usprawniało to komunikację z otoczeniem. Jeszcze nie wiedziała, że posnęła się o kilka oczek do przodu na planszy gry w „Matkę”.
Zajrzysz w ten weekend do ojca?
Olga ponownie nie mogła podać Natanielowi picia. Chłopiec podbiegł tym razem z jednym z nowo poznanych kolegów. Maria wyręczyła ją w tym, częstując chłopców też ostatnimi ciasteczkami. Czuła, że bycie matką kilkulatka jest ciekawsze. Kuba ponownie zrobił okrążenie i ponownie pokręcił głową, odmawiając napicia się.
Powinnam przyjechać z małym i babcią. Ojciec z Elżbietą zaprosili nas na obiad.
Całe lato gdzieś wyjeżdżaliśmy i nie zaglądałam do rodziców. Też muszę wreszcie do nich podjechać. Przekażę ci wtedy kolejne ubranka. Będziesz jak miała je zawieźć do domu?
Tak, tata po nas przyjedzie i odwiezie z powrotem. To ze względu na babcię. Choć ona twierdzi, że jest w świetnej formie i może jechać autobusem. Mówimy jej, że to ze względu na małego.
A jak czuje się Janinka?
Jak na kogoś, kto przekroczył osiemdziesiątkę, zaskakująco dobrze. Jednak mieszkanie a trzecim piętrze, bez windy robi swoje. Tata zastanawia się, by zabrać ją do siebie.
Zostaniesz sama z dzieckiem w domu?
Samotność z dzieckiem miała swoje dobre i złe strony. Podobno dziecko rodzi się nie dla siebie, ale dla świata. Jednak świat, pod postacią swoich przedstawicieli, dość szybko zaczyna się dzieckiem i jego sprawami przejmować. Tak działo się z ludźmi napotykanymi w drodze do parku. Sąsiadki spotkane pod kamienicą radziły by dziecko karmić przed wieczorną kąpielą (ta z drugiego piętra) lub po wieczornej kąpieli (ta z czwartej klatki). Pani z cukierni miała pomysł, jak karmić dziecko wieczorem, by przespało całą noc. Najlepiej mlekiem z butelki. Jadło z piersi przez trzy miesiące, po co mu więcej? Nawet Igor nie szczędził swoich złotych rad. Dlaczego dziecko nosi tanie pieluchy, skoro on płaci tak wysokie alimenty? Jak on zabierze syna do rodziny i pokaże w takim badziewiu z dyskontu? Tak, oto przy okazji, Maria dowiedziała się, że Igor chce zabierać dziecko do siebie. Podobnie było w czterech ścianach domu. Babcia Janina także miała swoje uwagi i dobre rady. Dziecko należało dopajać. Z piersi leci przecież mleko nie woda. W takich okolicznościach, zamknięcie się w pustym mieszkaniu z dzieckiem, mogło być samą przyjemnością.
Szczególnie, że rzeczywiście, istniała szansa, że babcia Janina pozostawi swoje mieszkanie Marii. Pozakręcane życie i tak zatoczyło koło. Maria znalazła się ponownie w grubych murach kamienicy, wśród trzeszczących klepek i dzwoniącego zegara. Jak w dzieciństwie. Zdążyła jeszcze zabrać wszystkie swoje rzeczy od Kingi. Nie miała czasu na serfowanie po internecie. Gdy mały zasypiał wieczorem, dylematem było, czy długa kąpiel w wannie, czy sprawdzenie poczty mailowej. Dlatego wiadomość od King, Maria odczytała z ponad miesięcznym opóźnieniem.
Cześć,
Masz jeszcze jakieś swoje rzeczy w moim mieszkaniu? Wiem, że gdy byłam na nartach, gdzieś się wyprowadziłaś. Co z dzieckiem? Urodziło się? Przepraszam, że się nie odzywałam od lutego. W górach, na nartach, poznałam fajnego faceta. Belg. Trochę starszy, rozwiedziony, z dorosłymi dziećmi. Pomyślałam, że to okazja – trafia się egzemplarz od razu z dziećmi, więc nie muszę myśleć o własnych. A bachorki samodzielne, to nie będą często zawracać głowy. Od tamtej pory, kursujemy we dwoje pomiędzy Warszawą, a Brukselą. Aż w końcu pomyślałam – nic mnie tu nie trzyma. Rodziców widziałam ostatni raz w święte. I to nie te ostatnie święta. Firma idzie dobrze, ale część rzeczy mogę robić zdalnie albo rozkręcić w Belgii. W lipcu wyprowadzam się na stałe. Moi rodzice mają zdecydować, czy łatwiej będzie mieszkanie sprzedać, czy wynająć. Dlatego nie ręczę za rzeczy, które w nim pozostaną. Ja do żadnej sentymentu nie mam. Jak się urządzę, to zaproszę cię do siebie na kilka dni. Nawet z dzieciakiem. Żartowałam.
Trzymaj się
Kinga
Maria miała odpisać Kingę jeszcze tego samego dnia, ale mały się obudził. Przypomniała sobie o mailu następnego, ale gdy usiadła przy komputerze, to same zamykały jej się oczy. Myśl o wiadomości wróciła po kilku dniach, gdy ponownie włączyła komputer. Zdążyła przejrzeć wiadomości, nie starczyło sił na odpisanie. Aż pewnego dnia uznała, że Kinga zapewne na odpowiedź już nie czeka. Wszystkie swoje rzeczy przeniosła. Zastanawiała się tylko, jak babcia Janina zniesie przeprowadzkę. Podzieliła się ta obawą z Olgą.
Elżbieta już przygotowuje dla babci pokój na parterze. Nie do końca chyba zdaje sobie sprawę z tego, co ją czeka.
Chyba dobrze się rozumieją?
Janina lubi robić dookoła siebie sporo hałasu. Zostawi w starym mieszkaniu wszystkie swoje przyjaciółki i sąsiadki. Z drugiej strony, babcia spędzała u ojca sporo czasu. Gdy urodził się Stasiek, a potem Tośka, zamknęła na dobre swój gabinet, przekazała wszystkie sprawy ojcu i zajęła się wnukami.
Szkoda, że…
Olga urwała zdanie. Nie tylko, dlatego, że Kuba zatrzymał się i napił wreszcie małego łyka wody. Pomiędzy nimi dwiema zawisło zdanie o babci, której syn Marii nie miał. O Elżbiecie trudno tak było powiedzieć. Sama jeszcze nie przekroczyła czterdziestki i miała dzieci w szkole podstawowej. W czasie jednego z popołudni spędzonych w ogrodzie w towarzystwie pasierbicy i jej dziecka, zażartowała, że jest najmłodszą „babcochą” w mieście. Tego lata, Maria dość często jeździła z synem do swojego ojca. Ten był zachwycony wnukiem. Częściej bywał w domu, ograniczył praktykę w swojej klinice. Nawet dzieciaki Elżbiety cieszyły się z tych odwiedzin. Perspektywa bycia tak młodymi wujkiem i ciocią wydawała im się strasznie zabawna. Spacerowali z wózkiem, brali siostrzeńca na ręce. Nawet zmiana pieluchy była przygodą.
Dla Marii te chwile w ogrodzie ojca były wytchnieniem. Mogła posiedzieć na leżaku i przez chwilę czuć się bytem odrębnym.
Mały zaczął się wiercić na kolanach Olgi. Maria wzięła go od niej. Trzymała go przed sobą, podtrzymując pod pachami. Chłopcu podobała się taka zmiana. Wykopywał przed siebie energicznie nóżki. Jakby chciał gdzieś pobiec. Zobaczył matkę i uśmiechnął się. Pierwsza osoba, która ucieszyła się na widok Mańki, dlatego, że ona po prostu jest.
I co tam, Pawełek? – uśmiechnęła się do niego.
Chłopiec otworzył jeszcze szerzej buzię w uśmiechu i jeszcze energiczniej zaczął wymachiwać kończynami. Chyba chciał powiedzieć, że jest super. Przynajmniej taką Maria miała nadzieję. Gdzie w momencie mijania się lata z jesienią, ona i jej syn zaczęli się dogadywać.
Posadziła Pawełka na kolanach. Nataniel podbiegł do Olgi, napisał się kilka łyków wody. Woda wydawała się nie kończyć w jej torbie. Nawet Kuba, już drugi raz, podjechał, przyłożył usta na sekundę do szyjki butelki i wrócił do swoich jednostajnych okrążeni na rolkach. Maria czuła pod dłonią jak bije serce Pawła. Stukotało rytmicznie, tak jak stukotało wszystko dookoła. Pokrzykiwania Nataniela, roli Kuby, bieganina i paplanina dzieci na placu zabaw, szmery rozmów ich mam, babć, ojców, opiekunek, oddech Olgi, a wreszcie tętno samej Marii. W tym rytmicznym stukotaniu świata wyrwało się jej:
Minął rok. Jeszcze raz przeżyłabym go tak samo.


KONIEC

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pudełko

PUDEŁKO Gdzieś w lesie dalekim W zagajniku po lewej Gdzie przystanek brzozowy Jednak nie ten już mchem Porośnięty Za płytko widocznie Zakopałam pudełko Owinięte stanowczo Korzeniami nazbyt Czułymi W pudełku schowałam Szal łzami nasiąknięty Pinezki wspomnień ostre Malowane smutkiem Doświadczenia Tak szybko uciekłam Byle dalej od lasu Bez postoju na myśli Nie patrząc za siebie Zlękniona Czasem tylko przypadkiem Podróżując bez związku Mijam las mi nieznany Słysząc dziwne echo Wołania

Drzazga, rozdział 15

DOROTA: ZBYT DUŻO SŁÓW Ludzie słyszą, ale nie słuchają. Są wypełnieni słowami. Słowa zajmują każdą komórkę ich ciał. Kumulują się, by w końcu wylewać niczym lawa. Ludzie spotykają się po to, by zalewać się nawzajem strugami zdań. Zdania spadają prysznicem na człowieka, by spłynąć po nim jak fala światła. A gdy słowa opłyną, zsuną się ku ziemi i rozpryskują na wszystkie strony świata. Rzucane w siebie nawzajem czasem zderzają się, niekiedy mijają, a najczęściej wirują w powietrzu niczym pył. Nikt nie chce dostać pylicy płuc. Ludzie nie chcą trzymać w sobie słów. Słowa to zbędny element przemiany materii myśli. Trzeba się ich pozbyć. Taki świat widzi dookoła siebie Dorota. W taki wychodzi z domu. Wychodzi zbierać ludzkie słowa. To nie była już ta sama knajpa, jak ta z czasów studenckich. Dorota zamknęła za sobą drzwi i pierwsze, co ją uderzyło, to, że nic ją nie uderzyło. Nie było mgły z dymu papierosowego, tym różniącej się od naturalnej, że tamta nie skleja płuc. Uszy