Przejdź do głównej zawartości

Mama nie dzwoni, cz. 2

KILKA LAT WCZEŚNIEJ
Bluzka jest super. Rozszerzana do dołu, z szerokimi rękawami, dekolt i rękawy wykończone pięknym haftem. Mama jak zwykle się skrzywiła. Bo wyglądam jak w ciąży, to taki nieelegancki materiał. Nigdy nie spodobało jej się ani jedno moje ubranie, mój styl - za wyciągnięte, nieładny kolor, nie ten fason. Najchętniej wcisnęłaby mnie w nudne kostiumiki, białe bluzki, rajstopy 10 DEN. W uniform biurwy, wiecznej dziewicy, styl ambitnej księgowej, nie urażając ambitnych księgowych.
Zazwyczaj ze zbolałą miną tolerowała mój ubiór, ale prawdziwa burza rozpętała się przed studniówką. Mama co chwila przynosiła jakąś kreację, a to bufki, to kokardki, to falbanki, koroneczki, cekinków tylko brakowało. Kategorycznie odmawiałam zrobienia ze mnie podstarzałej wersji lolitki z mangi dla dorosłych. Nie chciała mnie puścić samą na zakupy, więc w sklepach było to samo. Jej reakcje na sukienkę z kapturem lub uszytą ze skrawków różnych materiałów były analogiczne do moich wcześniejszych. Cudem znalazłyśmy jedną, która odpowiadała obu.
I najlepiej gdybym zaraz po maturze - wcześniej miałam się tylko uczyć i mieć seksualność małego dziecka - miała narzeczonego, chodziła z nim za rączkę, przyprowadzała na rodzinne obiadki, szybko wyszła za mąż, urodziła zaraz dwoje dzieci. Ona w moim wieku miała już dwójkę, z czego jedno w przedszkolu. Litościwie nie przypominałam jej reakcji, kiedy postano¬wiłam zamieszkać z chłopakiem. Mama przez kilka nocy miała straszne sny, że jestem przez konkubenta bita i poniewierana. Za to nie wspomina nic o ślubie, chyba pogodziła się z tym, że ma dziwne dziecko.

KILKA LAT WCZEŚNIEJ
Nienawidzę mojej matki. Ojca w sumie też, ale jej bardziej. Mam nie takie ubrania, nie taką fryzurę, nie taką sylwetkę, nikogo nie szanuję, pyskuję i mam własne zdanie. Mówię do niej „ty” zamiast „Pani Matko”. Nigdy mnie nie ma w domu, mam podejrzanych znajomych, nie mam chłopaka, z którym siedziałabym grzecznie za rączkę na kanapie w salonie. Na oku mamusi. Nie chcę przesiadywać w domu jak ona, chcę mieć normalne życie towarzyskie, pełen imprez, wyjazdów, emocji. Gdzieś tam, za oknami, drzwiami toczy się prawdziwy świat, wydarzenia mkną jedno za drugim, a to wszystko beze mnie. To co się teraz wydarza, już się nigdy nie powtórzy, ten moment, ta sekunda wymknie mi się z dłoni na zawsze. Gówno mnie obchodzi, że jak będę pełnoletnia, to będę sobie mogła żyć jak zechcę, chodzić z kim chcę, gdzie chcę. Teraz chcę żyć. Za kilka lat będę stara, zgorzkniała, zatopiona w codzienności, w nudnym monotonnym życiu. Nie chcę być taka jak ona – dom, praca, sprzątanie i to wieczne utyskiwanie, jaka ona jest zmęczona. Zapewne tak nie będzie, bo jak prorokuje matka, za kilka lat skończę jako prostytutka i alkoholiczka.
Od kilku lat, jeśli rozmawiamy ze sobą, są to sprzeczki. Matka podnosi głos, na to ja bezwiednie też go unoszę, ona podnosi swój i w końcu wrzeszczymy na siebie. Przez tyle lat wystarczyło tylko, żebym przynosiła dobre oceny ze szkoły. Dobre oceny to bezproblemowe dziecko. Najważniejsza była budowa domu, a kiedy wreszcie stanął, to matka przypomniała sobie, że wypada być rodzicem. Ale ja już rodzica nie potrzebuję. Urodziłam się dorosła.

KILKANAŚCIE LAT WCZEŚNIEJ
Lalki są trzy - Agnieszka, Marzenka i Karolinka. Są koleżankami z pracy, często się spotykają, mają swoje dzieci (pluszowe maskotki), jedna jest rozwiedziona, romansowała przez chwilę z mężem drugiej, ale trzecia je pogodziła. Lubię takie historie, często przysłuchuję się rozmowom mamy i cioć. One myślą, że ja nic nie rozumiem, zawsze bawię się cichutko w swoim kąciku, niewidzialna, ale ja wszystko zapamiętuję. Zapisuję w pamięci historie. U mamy na kolanach, jak zwykle, siedzi malutki braciszek, głupi pieszczoch. Mama śmieje się, że to odwrotnie niż ja - tylko mnie dotknąć, to uciekam, wszystko chcę robić sama, bawić się sama. Rodzinna anegdota opowiada, jak to mając roczek do babci mówiłam „mamo”, a do mamy po imieniu. Bo wszyscy w rodzinie tak mówili.

TRZY LATA WCZEŚNIEJ
Mama jest zmęczona i wyczerpana. W pracy zasypia nad papierami. To trwa już prawie kilkanaście tygodni. Okropny płacz i wycie przez całą noc. Uciszałam się tylko wtedy, gdy noszono mnie i kołysano na rękach. Odkładana delikatnie do łóżeczka po sekundzie wybudzałam się i znowu płakałam. Mama i tata prowadzą dyżury - przez połowę nocy jedno śpi, a drugie mnie kołysze, przez drugą połowę jest na odwrót. Dziwne: babcia – opiekująca się mną w ciągu dnia - twierdzi, że wtedy grzecznie śpię albo gaworzę z uśmiechem.
Mama wróciła do pracy już w cztery tygodnie po porodzie. Nie ma żadnych udogodnień pracowniczych dla młodych matek, dopiero dwa lata później wprowadzone zostaną urlopy wychowawcze i mama zostanie po urodzeniu brata w domu. Z karmieniem piersią nie ma problemu, zaraz po porodzie mama dostała wysokiej gorączki, lekarze odradzili naturalne karmienie. Butelki są praktyczne, bardziej higieniczne, a mleko w proszku równie zdrowe. Wszystkie tak karmią i ich dzieci mają się dobrze. Koleżanka z pracy rzuciła nawet, że dziś piersią karmią tylko proste kobiety ze wsi.

TRZY MIESIĄCE WCZEŚNIEJ
Mama lubi obchodzić imieniny w pracy. To będzie jej druga uroczystość, która odbędzie się w biurze. Pracuje już tam prawie trzy lata i bardzo ją chwalą. Nawet w czasie ciąży opuściła tylko trzy dni w pracy, bo angina powaliła ją do łóżka. Po południu była u fryzjera, w cukierni zamówiła ciastka na następny dzień, zrobiła manicure, pomalowała paznokcie. Wreszcie mogła spokojnie położyć się spać. Spokojnie, akurat. Jak tu spać spokojnie z trzydziestoma kilogramami na plusie, monstrualnym brzuchem, uciskiem na wszystkie możliwe wewnętrzne narządy ciała. Prawdę mówiąc, dziecko miało się urodzić dwa tygodnie temu - tak wyliczył lekarz na pierwszej i jedynej ciążowej wizycie - ale mama wie, kiedy powinno przyjść na świat. Jakoś tak teraz, na wiosnę. Przez ostatnie miesiące czuła się wyśmienicie, więc po co zawracać lekarzowi głowę. Skończyły się dolegliwości, rozpierała ją energia i radość. Aż ludzie się śmieją, że tak szybko się porusza, że jeszcze dziecko wytrzęsie.
Mama położyła się do łóżka, ale nie zdążyła zasnąć. Godzinę przed północą zaczęły się skurcze. To chyba poród. Szybki telefon od sąsiadów do szpitala, podróż karetką. Rejonowy szpital wspaniale się prezentuje, trzy miesiące wcześniej oddano do użytku nowo wybudowany, nowoczesny budynek. Wszystko tu pachnie nowością, nieograniczonymi możliwościami medycyny. Nie to co w tym malutkim, starym.
O 2.20 dziecko jest już na świecie. Spieszyło mu się z wyjściem, ale jeszcze bardziej lekarzom - w kilka lat później ortopeda zwróci uwagę, że złamano mu obojczyk przy porodzie. To dziewczynka. Mama imieniny spędzi na oddziale położniczym.

PÓŁ ROKU WCZEŚNIEJ
Kiedy to się wreszcie skończy! Gdy trzy miesiące temu zaczęły się te silne mdłości i torsje, mama myślała, że to zatrucie pokarmowe. Lato, upały, nietrudno zjeść coś nieświeżego. Wymioty rano, wymioty w południe, wymioty wieczorem. Dobrze, że nie wymioty przez sen. Do tego ten okropny, silny ból głowy. Jedynie grzybki w occie coś pomagają. Raz mama zamknęła się w toalecie i ukradkiem zjadła naraz cały słoik. Wkrótce lekarz potwierdził, że to nie zatrucie pokarmowe, ale ciąża.

TRZY MIESIĄCE WCZEŚNIEJ
To było przepiękne wesele. Długie lata pamiętano w okolicy tę imprezę. Na podwórzu zbito podest z desek, gdzie stanęła orkiestra. Dookoła rozstawiono stoły uginające się od jedzenia i picia. Wieczór i noc były ciepłe, pogodne, jak rzadko się zdarza pierwszego dnia lata, tuż przed Świętym Janem. Najpierw nieśmiało, z życzeniami, potem już całkiem ochoczo zaczęli zaglądać sąsiedzi z ulicy, a nawet ulic sąsiednich. Zabawa rozkręciła się na całego.
Czego więcej chcieć od życia? Mama ma 21 lat, jest w najlepszym wieku na małżeństwo i dzieci. Rok wcześniej skończyła liceum ekonomiczne i poszła do pracy. Pan młody też ma dobrą pracę. Państwo popiera młodych ludzi. Mama za pierwszą wypłatę kupiła ławę i dwa fotele by zacząć meblować swoje własne, dorosłe życie. Co w planach? Rodzina,, dwoje dzieci, chłopiec najpierw, własne mieszkanie, a może nawet dom, mięso codziennie na obiad i ziemniaki, nie to, co te wodniste zupy w rodzinnym domu. W jej domu nikt nigdy nie będzie głodny.
Wesele trwa dalej.

PROLOG, CZYLI NIECAŁE DWADZIEŚCIA JEDEN LAT WCZEŚNIEJ 
Prorokowali, że z Bronki i Antka to już nic nie będzie. Cała wieś postawiła 
na nich krzyżyk. Zgodne małżeństwo, ale dzieci Bóg nie dał. Ona to już trzydziestkę przekroczyła, gdzie takiej dzieci rodzić. Gdyby się kto dopytał, to by może i powiedziała, że ze dwa razy, to ona chyba w ciąży i była. Kto tam wie - miesiączka nie przychodziła i nie przychodziła, aż naszło krwawienie wielkie i ból. Widocznie niektórym dzieci nie pisane, co uwzględniała rodzina w testamentach. Bo komu ta Bronka i Antek dobytek zostawią. Bronka nie dawała za wygraną. Do Przenajświętszej Panienki, do Częstochowy poszła piechotą, w intencji zajścia w ciążę. I Panienka dobra ciążę dała. Wreszcie we wrześniowy poranek Bronkę bóle chwyciły, takie z krzyża, bolące bardzo, nie do wytrzymania. Akuszerka szybko przybiegła poród przyjmować. Mijała godzina, mijała druga, mijała dziesiąta, mijała dwudziesta, a dziecko na świat wyjść nie chciało. Wreszcie akuszerka zamiast główki rączkę zobaczyła i dawaj Antka gonić po lekarza, bo ona sobie z czymś takim rady sama nie da. Pobiegł do sąsiedniej wsi, bo tam na poczcie telefon był i wreszcie przyjechała karetka z miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów. W szpitalu poszło już szybko, lekarz wziął brzuch Bronki ugniatać, miętosić i dziecko przekręcił. Jak już wyszło, to Bronka nigdy przedtem i nigdy potem takiej ulgi nie czuła. I choć urodziła jeszcze trójkę, szybko i mniej boleśnie, to to pierwsze najbardziej kochała.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pudełko

PUDEŁKO Gdzieś w lesie dalekim W zagajniku po lewej Gdzie przystanek brzozowy Jednak nie ten już mchem Porośnięty Za płytko widocznie Zakopałam pudełko Owinięte stanowczo Korzeniami nazbyt Czułymi W pudełku schowałam Szal łzami nasiąknięty Pinezki wspomnień ostre Malowane smutkiem Doświadczenia Tak szybko uciekłam Byle dalej od lasu Bez postoju na myśli Nie patrząc za siebie Zlękniona Czasem tylko przypadkiem Podróżując bez związku Mijam las mi nieznany Słysząc dziwne echo Wołania

Drzazga, rozdział 16

EPILOG: TEN PARK POMIEŚCI NAS WSZYSTKICH — Gdybym mogła cofnąć czas, przeżyłabym ten rok tak samo. — Nie można cofnąć czasu. Magda odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na siedzącą obok Agatę. Pokręciła głową. — Jeśli nie można cofnąć czasu, to skąd deja vu? — Historia się nie powtarza. Kołem się toczy. Agata ze śmiechem pogłaskała się po wypukłym brzuchu. Brzuch, jak to bywa w pierwszej ciąży, był ledwo widoczny. Ona, jak to bywa z debiutującą matką, bardzo chciała, by już był widoczny. Siedziały na ławce w parku. Lato po raz kolejny kończyło się. Jesień po raz kolejny zaczynała się. Chyba punkt dla Agaty. Magda miała chwilę, by rozejrzeć się dookoła. Świat zmieniał się niczym migawki w fotoplastykonie. Jednego dnia wybiegała z pracy w sypiącym śniegu, by innego zauważyć, ze zdziwieniem, że drzewa już wypuszczają pąki liści. Przebiła się przez migawki lata, krótkiego urlopu. Życie składało się z klikających obrazów. Każdy następny mocno różnił się od poprzedniego

Drzazga, rozdział 15

DOROTA: ZBYT DUŻO SŁÓW Ludzie słyszą, ale nie słuchają. Są wypełnieni słowami. Słowa zajmują każdą komórkę ich ciał. Kumulują się, by w końcu wylewać niczym lawa. Ludzie spotykają się po to, by zalewać się nawzajem strugami zdań. Zdania spadają prysznicem na człowieka, by spłynąć po nim jak fala światła. A gdy słowa opłyną, zsuną się ku ziemi i rozpryskują na wszystkie strony świata. Rzucane w siebie nawzajem czasem zderzają się, niekiedy mijają, a najczęściej wirują w powietrzu niczym pył. Nikt nie chce dostać pylicy płuc. Ludzie nie chcą trzymać w sobie słów. Słowa to zbędny element przemiany materii myśli. Trzeba się ich pozbyć. Taki świat widzi dookoła siebie Dorota. W taki wychodzi z domu. Wychodzi zbierać ludzkie słowa. To nie była już ta sama knajpa, jak ta z czasów studenckich. Dorota zamknęła za sobą drzwi i pierwsze, co ją uderzyło, to, że nic ją nie uderzyło. Nie było mgły z dymu papierosowego, tym różniącej się od naturalnej, że tamta nie skleja płuc. Uszy