Przejdź do głównej zawartości

Drzazga, rozdział 2


MARIA MAGDALENA: LINIA ŻYCIA



Jedna kreska miała być tylko formalnością. Tak jak, tydzień wcześniej, formalnością okazało się pojedyncze muśnięcie na teście. Krwawienie nadal się nie pojawiało, kupiła nowe opakowanie. Trzeba z pewnością, stanowczością w głosie powiedzieć lekarzowi – nie, panie doktorze to nie ciąża, tak panie doktorze jestem przekonana. Nasikała na formalność i poszła zjeść śniadanie. Po kromce żytniego chleba z twarogiem, wróciła do łazienki by wyrzucić formalność do kosza. Na umywalce przywitały ją dwa smagnięcia po oczach – niebieskie i czerwone. Wzięła test do ręki, przybliżyła do twarzy. Niestety, nie okazała się krótkowidzem fantastą. Dwie kreski nadal tam były. Perspektywa wychowywania dziecka bez pieniędzy dachu nad głową, nie jest tą wymarzoną. Większość pytanych o radę, jak wyjść z tej sytuacji, dodałoby: „Tylko jeszcze rzeżączki do kompletu brakuje”. Nic straconego.
Ciąża i plany życiowe, albo chwilowy brak planów życiowych, nałożyły się na siebie jak dwa przesunięte o milimetry przezrocza. Na jednej widać M2,5 (salon z otwartą kuchnią + sypialnia) dzielone z inną parą, poszukiwanie pracy. Na drugiej folii rysuje się tylko obły zarys glutowatego stwora z głową, której reszta ciała nie dałaby rady jeszcze udźwignąć. Głowa, więc musi doczekać, aż tułów do niej dorośnie. Samo życie. Dwie klisze, ale złożone tak, że istota na tej zewnętrznej wypadła poza ramy nie-rodzinnej sielanki.
Ponownie pojawiła się w kuchni sprzątnąć zwłoki śniadania. Brunatność chleba odbijała się na jasnym blacie. Próbowała doszukać się jego słynnego aromatu, ale nawet po wciągnięciu drobinek pieczywa do nosa, zapach był ulotny. Razowiec z czasów dzieciństwa pachniał prawdziwiej. Jak wszystko. Wtedy kojarzył jej się wymiocinami. Teraz tęskni za zapachem razowego pawia. Niewykluczone, że szybko się sama doczeka – ciężarne kobiety wymiotują. Przynajmniej na filmach i w książkach. Kawałek pieczywa upchnęła w rogu chlebaka. Paczuszkę białego sera schowała w lodówce także, jako niekłopotliwego gościa. Ona, chleb razowy i biały ser byli tu takimi niekłopotliwymi gośćmi właśnie.
Dostała miejsce na kanapie, w salonie z aneksem kuchennym. Kolejne mieszkanie z kuchnią doczepioną od niechcenia. Światowe i nowoczesne. Przypomniała sobie wizytę w pewnym skansenie. Wiejskie chaty z meblami, sprzętami gospodarstwa domowego. Jak komar zatopiony w bursztynie. Wąskie łoże, dziecięce kołyska, ława ze stołem, obrazek święty na ścianie i ogromny piec z kuchnią w rogu pomieszczenia. Historia zatoczyła koło. Narożna kanapa, plazma z widoczkami kanału informacyjnego przed nią oraz kąt kuchenny w rogu. Potomkowie świeżo (czym jest półtora wieku wobec wieczności) wyzwolonych chłopów pańszczyźnianych – góry pokonali, morza przepłynęli by ponownie wieczorem grzać się przy blasku piekarnika.
Mieszkanie należy do Agaty i jej męża Tomka. Ona sama wie, dlaczego zadzwoniłam właśnie do niej. Agata razu zadecydowała:
- Przenocujesz u nas. Zostaniesz tyle, ile potrzebujesz.
Zabrzmiało to jak „Częstuj się, nałóż sobie jeszcze na talerz”. Szczerze, czy kurtuazja? A żołądek zwija się z głodu. Nie wie jeszcze, jak długo potrzebuję tu zostać. Nie wie jeszcze, jak długo oni wytrzymają z dodatkowym gościem. Cienka równowaga. Przede nią biały karton dnia. W południe rozmowa w sprawie pracy. Po niej jedzie obejrzeć pokój do wynajęcia. Zwyczajny dzień aktywnej bezdomnej i bezrobotnej. W celu utylizowania resztek czasu pozostałych do spotkania włącza laptopa. Naprawdę, zupełnie przypadkiem przeglądarka otwiera się na portalu plotkarskim. Tylko chwila i zajmie się rozsyłaniem CV. Pewna blond aktorka prawdopodobnie jest w ciąży – w tym miesiącu nie znaleziono w jej śmieciach podpasek, ani opakowań po tamponach. Piosenkarz o orientalnej urodzie przedstawił na salonach swoją aryjską narzeczoną. Narzeczona była kiedyś muzą prezentera pogody, która emituje serial z blond aktorką. Pomyśli o tym jutro.
Czas już wychodzić w domu. Cv będą musiały poczekać. Przecież w wymaganiach dotyczących kandydatów nie ma nigdzie „ciężarnym dziękujemy”. Cholera, miała o tym nie myśleć. Poszukiwanie pracy jest balladą o nierównych strofach i pogubionym rytmie. Jednak to ballada bijąca rekordy popularności.
To zapewne ostatnie ciepłe wieczory jesieni. Tak naprawdę, w kalendarzu króluje jeszcze lato. Wrzesień jest zaliczany do niego tylko przez osoby, które nigdy nie miały jeszcze do czynienia z systemem edukacji lub szczęśliwie o nim zapomniały. Agata postawiła na stoliku butelkę białego wina, wodę gazowaną, kilka plasterków pomarańczy. Przyjemne zakończenie sezonu orzeźwiającym szprycerem. Ona zapatrzyła się na bąbelki goniące w górę szklanki. Czy może pić alkohol? Jest tą samą osobą, którą była wczoraj lub dziś rano przed godziną 9.00. Nic się nie zmieniło w jej ciele. Tylko nadal w klatce piersiowej tkwiła kratka od grilla. Pomyśli o tym jutro. Dzień był bardzo ciepły. Wychyliła połowę szklanki jednym haustem. Z kuchni wyjrzał Tomek:
Wino. A widziałem pudełko po teście ciążowym.
Roześmiane dwa zdania przeleciały przez salon i odbiły się rykoszetem od kanapy, sufitu, paneli podłogowych. Do kratki od grilla dołączyła jakaś kostka w krtani. Co zrobiła z testem i opakowaniem? Chyba odruchowo wrzuciła do kosza w kuchni. Bąbelki ze szprycera wędrowały po żołądku. Agata podniosła butelkę do góry.
Dlatego pijemy. Test już od wczoraj w śmietniku.
Nie uśmiechała się. Tomek też nie. Przeprosił i poszedł do sypialni.
Czego ja oczekiwałam. To za szybko.
Agata dolała sobie wina. Bez wody. Bez plasterka pomarańczy.
Miesiąc temu znowu poroniłam.
Ona pamięta ciążę Agaty. Kiedy to było? Dwa lata temu? Rok temu? Chyba wtedy mieli wyjechać z Igorem na południe Hiszpanii. Jednak nie. To miały być wakacje „w dwie pary” – zwyczajne polskie Mazury, jak drwił jej były „partner życiowy”. Agata i Tomek mają tam działkę i całkiem ciekawy domek letniskowy. Chciała popracować jeszcze kilkanaście tygodni, na lato wziąć zwolnienie lekarskie i spędzić je nad jeziorem. Jesienią wrócić do miasta i doczekać do porodu. Akurat zaklepała wolne terminy w najlepszej w mieście szkole rodzenia. Ona miała zostać honorową ciocią, taka od chodzenia na spacery i kupowania odlotowych ciuszków. Taki kawałek własnego dziecka, ale w innym domu. Ciąża Agaty tylko utwierdziła ją z Igorem w przekonaniu, że dzieci są może i fajne, ale cudze.
To był chyba wieczór. Agata zadzwoniła. Ryczała w słuchawkę. Nie mogła jej zrozumieć. Tylko tyle, że jest w szpitalu, na Izbie Przyjęć, jest niedobrze. Jej telefon odebrał po godzinie Tomek. Leżała już na sali po zabiegu. Prosił, żebym przez kilka dni nie kontaktowała się z nimi. Nie dowiedziała się nigdy, co sądzi o tym Agata, bo nie odpisywała na moje SMSy. Tomek przywiózł do niej te kilka ciuszków niemowlęcych, które zdążyli już kupić i poprosił o przechowanie. Co się stało z tymi ubrankami? Zapomniała o nich. Oni chyba też. Tylko Igor krzyczał, że mają zmarnowane wakacje. Na rezerwację w dobrych hotelach nie ma, co liczyć. Last minute jest dla frajerów. Agata z Tomkiem zrezygnowali z urlopu na Mazurach. Szybko wróciła do pracy.
Poronienie. Zdarza się. Początkowo trochę z Agatą na ten temat rozmawiała. Znalazła nawet informacje w internecie mówiące, że polowa wczesnych ciąż kończy się poronieniem. Taka selekcja naturalna. No właśnie. Pomyśli o tym jutro. Taka selekcja to lepsze niż bardzo chore dziecko, albo martwy poród. Wtedy chyba po raz pierwszy poczuła, że Agata jest już gdzieś indziej, daleko na innej wyspie. Wybuchnęła krzycząc, że to nie był zarodek. To było dziecko. Nawet, jeśli chore, to ona by je wychowała. Od tamtej sprzeczki przestały o tym rozmawiać. Być może przestały na dobre rozmawiać o sprawach ważnych. Do jej rozstania z Igorem i telefonu kilka dni temu.
Temat dziecka czasami wracał. Jak błędny krok na polu minowym. Wspomniała o koleżance Igora, która nie zdecydowała się urodzić dziecka z Zespołem Downa. Agata rozpłakała się. Ona spytała się, czy chcą mieć jeszcze dzieci. Agata rzuciła oschle, że to niewygodne pytanie. Temat tabu. Dla niej temat obojętny.
Tamto poronienie Agaty to była jednak wiosna poprzedniego roku. Teraz poroniła widocznie po raz drugi.
To po raz trzeci.
Agata napełniła jej w połowie szklankę winem i rzuciła pytającym okiem na wodę gazowaną i przysychające plasterki pomarańczy. Bąbelki gazu nadal wirowały w żołądku. Czasem szybowały ku krtani. Ona machnęła ręką. Nie za dobrze znosi napoje gazowane. Agata uniosła kciuk do góry.
Dobry wybór. Mocne doświadczenia wymagają mocnych toastów.
Nie wiedziała, czy może dopytywać się o szczegóły tych ostatnich ciąż. Agata była już dobrze wstawiona. To był dopiero drugi drink, a butelka była prawie pusta.
Wiesz, za drugim i trzecim razem poszło szybko. Siódmy i szósty tydzień. Nie biegałam do szpitala, oczyściło się w domu.
Czyste wino pomogło uspokoić żołądek. Bąbelki ulotniły się z brzucha. Jak można skomentować „oczyszczenie się w domu”? Czy było to prawdziwe oczyszczenie? Czy można tak po prostu, spokojnie, oczyścić się w domu? Pomyśli o tym jutro. Agata wybawiła ją z kłopotu.
Co ty możesz o tym wiedzieć. Bezdzietna z wyboru. Cholerna szczęściara.
Musisz rano wstać do pracy.
W salonie ponownie pojawił się Tomek. Rzucił przepraszające spojrzenie. Po chwili siedziała sama na kanapie. W telewizji migotały przebitki z wojny. Gospodarze krzątali się w łazience. Zaoferowała się posprzątać pozostałości po pożegnalnym winie lata.
Chciała komuś powiedzieć o tej ciąży. Jednak milczenie przez cały dzień chyba się opłaciło. W tym mieszkaniu, choć oczyściło się, to jednak nadal pełno było ciąży. Ona chciałam oczyścić się zupełnie, do końca. Pomyśli o tym jutro.
Niedługo potem, gospodarze znikają w swojej sypialni. Ona idzie cicho do łazienki. Odkręca kran i wpatruje się przez chwilę w strumień wody. Zwilża mokrymi dłońmi twarz. Tam w lustrze też stoi ona. Ta sama, ale jakby nie ta sama. Płaski brzuch, lśniące włosy, iskierki w oczach. Jak nie w ciąży. Albo jak kobieta w ciąży. Dlaczego nie można dać tej drugiej swojego losu? Niech ona go dalej poniesie. A ona będzie mogła żyć zwyczajnie dalej. Równoległe. Skoro podobno wszechświat się rozszerza, to jest w nim miejsce na dwa ich życia.
Ona patrzy się w lustro. Na jej szczupłe ciało, lśniące włosy i iskierki w oczach. Może tamta ma także jakiś sekret do zrzucenia?
Ktoś zapukał do drzwi. Zakręciły wodę w kranie i wytarły dłonie. Wychodzą z łazienki.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pudełko

PUDEŁKO Gdzieś w lesie dalekim W zagajniku po lewej Gdzie przystanek brzozowy Jednak nie ten już mchem Porośnięty Za płytko widocznie Zakopałam pudełko Owinięte stanowczo Korzeniami nazbyt Czułymi W pudełku schowałam Szal łzami nasiąknięty Pinezki wspomnień ostre Malowane smutkiem Doświadczenia Tak szybko uciekłam Byle dalej od lasu Bez postoju na myśli Nie patrząc za siebie Zlękniona Czasem tylko przypadkiem Podróżując bez związku Mijam las mi nieznany Słysząc dziwne echo Wołania

Drzazga, rozdział 16

EPILOG: TEN PARK POMIEŚCI NAS WSZYSTKICH — Gdybym mogła cofnąć czas, przeżyłabym ten rok tak samo. — Nie można cofnąć czasu. Magda odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na siedzącą obok Agatę. Pokręciła głową. — Jeśli nie można cofnąć czasu, to skąd deja vu? — Historia się nie powtarza. Kołem się toczy. Agata ze śmiechem pogłaskała się po wypukłym brzuchu. Brzuch, jak to bywa w pierwszej ciąży, był ledwo widoczny. Ona, jak to bywa z debiutującą matką, bardzo chciała, by już był widoczny. Siedziały na ławce w parku. Lato po raz kolejny kończyło się. Jesień po raz kolejny zaczynała się. Chyba punkt dla Agaty. Magda miała chwilę, by rozejrzeć się dookoła. Świat zmieniał się niczym migawki w fotoplastykonie. Jednego dnia wybiegała z pracy w sypiącym śniegu, by innego zauważyć, ze zdziwieniem, że drzewa już wypuszczają pąki liści. Przebiła się przez migawki lata, krótkiego urlopu. Życie składało się z klikających obrazów. Każdy następny mocno różnił się od poprzedniego

Drzazga, rozdział 15

DOROTA: ZBYT DUŻO SŁÓW Ludzie słyszą, ale nie słuchają. Są wypełnieni słowami. Słowa zajmują każdą komórkę ich ciał. Kumulują się, by w końcu wylewać niczym lawa. Ludzie spotykają się po to, by zalewać się nawzajem strugami zdań. Zdania spadają prysznicem na człowieka, by spłynąć po nim jak fala światła. A gdy słowa opłyną, zsuną się ku ziemi i rozpryskują na wszystkie strony świata. Rzucane w siebie nawzajem czasem zderzają się, niekiedy mijają, a najczęściej wirują w powietrzu niczym pył. Nikt nie chce dostać pylicy płuc. Ludzie nie chcą trzymać w sobie słów. Słowa to zbędny element przemiany materii myśli. Trzeba się ich pozbyć. Taki świat widzi dookoła siebie Dorota. W taki wychodzi z domu. Wychodzi zbierać ludzkie słowa. To nie była już ta sama knajpa, jak ta z czasów studenckich. Dorota zamknęła za sobą drzwi i pierwsze, co ją uderzyło, to, że nic ją nie uderzyło. Nie było mgły z dymu papierosowego, tym różniącej się od naturalnej, że tamta nie skleja płuc. Uszy