Przejdź do głównej zawartości

Drzazga, rozdział 5


OLGA: DIDASKALIA



Idź. Idź do tych twoich dziwek!
Odgłos trzaśnięcia drzwiami, tupot nóg na podjeździe, stuknięcie drzwiczek samochodu i szelest kół. Na jedoczesnym planie, do uszu Olki docierają odgłosy przesuwanych złością garnków, szczęk rozdrażnionych talerzy i chrobot obrażonych sztućców. Rodzinne, niedzielne popołudnie. Rodzice pokłócili się przez Olkę. To ona doprowadziła do dzisiejszych krzyków i przepychanek. Krzyków i przepychanek, przez które ojciec wyszedł z domu. Wychodził z domu z różnych powodów, ale jeszcze nigdy przez nią. Przez osiemnaście lat była córką idealną – świadectwa z czerwonym paskiem, najlepsze w klasie oceny, olimpiada historyczna w przygotowaniu. Powroty z imprez zawsze przed 23.00 i to odbierana przez ojca. To dla niej wracał do domu. Wracał z długich delegacji. Wracał z posiedzeń i odbiorów budowy. Wracał z nadgodzin, dzięki którym rodzina mogła spokojnie żyć. Wchodził do domu z twarzą wyżłobioną godzinami harówy. Jadł obiad i tonął na kanapie w salonie. Gdy tylko Olka schodziła na dół, zobaczyć się z nim, twarz ojca przechodziła lifting. Cumował w swoim siedzisku, siadał prosto, by omówić z nią dzień.
Olka! Maks! Obiad.
Symfonia kuchennych akcesoriów zakończyła występ. Uwieńczeniem występu był teraz stół z pożywnym, tradycyjnym posiłkiem. Na hasło jedzenia, żołądek Olki podjechał do gardła. Wypełnił usta falą piany. Odruchowo chwyciła za jedną z torebek foliowych, upchniętych awaryjnie w szufladzie. Po sekundzie dotarło do niej, że już może bez skrępowania pobiec do łazienki. Wypluła pianę do muszli klozetowej. Żołądek poprzestał na tej przystawce. Wypłukała usta. Nie czuła głodu.
Wróciła do biurka. Dziś dzień nauki do testów z historii. Polityka zagraniczna Jagiellonów. Przed nią leżało kilka „mind mapów”. Na jednym rozrysowane drzewo, gdzie każdą z gałęzi był jeden z władców tej dynastii. Na innym, wiadomości pogrupowane były tematycznie – Rosja, Prusy, polityka dynastyczna, gospodarcza. Gałązki, kółka, podkreślenia, czerwony flamaster, zielony flamaster, czarny ołówek. Ojciec trochę kpił, że tylko brokatu tam brakuje. W gruncie rzeczy, był jednak z Olki dumny. On musiał rzucić studia, gdy się urodziła.
Pukanie do drzwi. Matka wsunęła głowę. Reszta ciała siliła się jeszcze na dyskrecję.
Nie jesz obiadu?
Nie jestem głodna.
Matka weszła do pokoju. Niosła ze sobą sporo słów.
Tata wróci? Znowu się wyprowadził? Czy to przez to się pokłóciliście?
Ola, dzwoniłam przed chwilą do ciotki. Jej lekarz jest dobrym fachowcem. Świetnie wypalił jej nadżerkę.
Mam lekarza.
Ciotka umówiła cię na jutro. Trzeba działać szybko. Byłaś już u swojego lekarza?
Jeszcze nie.
Świetnie, jeden problem mniej.
Ola spojrzała za okno. Z pierwszego piętra nie widać było podjazdu przed domem. Nie zdążyła zobaczyć, czy ojciec wsiadł do samochodu sam, czy miał ze sobą jakąś torbę, neseser. Nigdy się nie pakował. Tylko z chóru słów matki mogła wnioskować, jaka będzie następna zwrotka w wykonaniu ojca.
A tata?
Co tata?
Co na to tata?
Matka wzruszyła ramionami. Podeszła do okna. Na parapecie wartę trzymał kaktus. Zagłębiła palec w ziemi. Wzięła jedną grudkę pomiędzy kciuk a wskazujący i potarła. Strąciła pył z powrotem do doniczki.
Zasuszysz go.
Mamo, Adam jeszcze nie dzwonił. Powinnam z nim o tym porozmawiać.
Po co? Już się narobił. U lekarza jest niepotrzebny. Powinnaś, to zdać zaraz maturę.
Matka odchyliła koc przykrywający łóżko Olki. Adama tam nie było. Dla pewności ugniotła poduszkę.
Dlaczego pościeli do prania nie znosisz? Nie łażę ci po pokoju, ale to nie powód, by wszystko zapuścić.
Jesteśmy razem. To nasze dziecko. Nasza przyszłość.
Kowalska niczym baletnica, której przekręcono kluczyk, dźwignęła się do pozycji wyprostowanej. Pozytywka popłynęła strumieniami słów.
Twoja przyszłość to zdana matura i skończone studia! Nie bieganie za bachorem i jakimś gówniarzem. Nie takiego dla ciebie chciałam życia. Nie chcesz jeść, to nie jedz. I znieś mi tę pościel do prania.
Futryna zamruczała krótko od wpadających w nią drzwi.
Nowakowa miała w życiu dwie chwile triumfu. Chwile triumfu, które okazały się porażką. Pierwszą z nich była ta, gdy student, z którym spotykała się od roku, zdecydował się z nią ożenić. Była w ciąży i mimo namów siostry nie chciała jej usuwać. Dwudziestopięcioletnia sekretarka, stara panna, nie miała dużego pola manewru. Ilu jeszcze młodych, przystojnych, z widokami na przyszłość mężczyzn stanie na jej drodze? Student także przychylał się do opcji skrobanki, ale ustąpił. Ich córka, Ola, dopytywała się czasem żartobliwie, jak to możliwe, że urodziła się w trzy miesiące po ślubie rodziców.
Nowakowa, wtedy jeszcze panieńskiego nazwiska, mieszkała z siostrą na stancji. Tak to się wtedy najczęściej odbywało. Gospodarze mieli przedwojenną, parterową willę. Pokój sióstr był na lewo od wejścia, a po prawej szły amfiladą pomieszczenia gospodarzy. Pierwsza na trakcie była kuchnia, w której gospodyni nieustannie kroiła, mieszała, gotowała, dusiła, smażyła, piekła. Drzwi nigdy nie zamykano. Oko na siostry oraz ich gości było zawsze otworzone. Teresa nie wyobrażała sobie, jak po odwiedzinach studenta – nawet z wiązką goździków dla niej i butelką likieru miętowego dla gospodarzy – miałaby pokazać się z ciążą. Bożena nie miała takich dylematów. Jej „starający się” mieli swoje własne pokoje na mieście. Student Nowak spał w akademiku. Pokój nie wyróżniał się od innych studenckich w tamtych czasach. Był zaplanowany na trzy osoby, a mieścił czasami trzy razy więcej.
Skromny ślub był chwilą sukcesu. Potem do tego pojemniczka miodu, zaczęły wpadać krople dziegciu. Ani Teresa nie mogła przenieść się do akademika, ani mąż nie mógł wprowadzić się do niej. Gospodyni, jako męski akcent w domu tolerowała tylko swojego męża. Nowak nie śpieszył się do szukania nowego lokum. Rzadko wychodzili gdzieś razem. Nawet, jeśli wyszli, to szedł metr obok niej. Krępował go jej coraz bardziej powiększający się brzuch. Znaleźli w końcu pokój u pewnej wdowy.
Nowakowa pracowała do porodu. Mała Ola szybko trafiła do swoich dziadków, Nowaków. Mieszkała z nimi do wieku przedszkolnego. Nie kroplą, a łyżką dziegciu, okazała się rezygnacja Nowaka ze studiów. Nie dał rady połączyć nauki i zarabiania na rodzinę.
Olka chwyciła za telefon komórkowy. Numer Adama. Abonent czasowo niedostępny. Numer Magdy. Ta odebrała natychmiast.
Olka! Od poniedziałku nie ma cię w szkole. Miałam sama do ciebie dzwonić. Byłaś u lekarza?
Nie, zrobiłam tylko jeszcze jeden test. Starzy go kupili.
O kurwa… powiedziałaś?
Brzuch mnie rozbolał. Ona chciała wzywać pogotowie. I wydało się. Od dwóch dni wrzeszczą na siebie. Nie wytrzymam tego.
Przerąbane. Wpaść do ciebie?
Nie. Nie wiem. Był Adam? Szukał mnie? Nie odbiera telefonów.
Nie, ja mam do niego zadzwonić?
Ty spróbuj.
Kiedy wracasz do szkoły?
Jutro. Nie. Nie wiem.
Słuchaj Olka, a ten gin, co cię w to wpakował. Może iść do niego jeszcze raz?
Magda, muszę kończyć. Cześć.
Cześć. Odzywaj się.
Odzywaj się. Adam nie odzywał się już dwa tygodnie. Pierwotny plan był taki, że do matury uczą się razem. Wspólny mógł być jedynie język polski i ta nieszczęsna matematyka. Jeszcze przed studniówką, Adam zaczął chodzić na korepetycje. Lekcje, korepetycje, długie dojazdy pomiędzy ich domami i zostały już dla nich tylko weekendy. Liczyli się z tym. Liczyli się z tym, odkąd poznali się na obozie żeglarskim w ostatnie wakacje. W grupce młodzieży z całego kraju, ich dwoje z tego samego miasta. To samo miasto, ale dwie różne dzielnice – on z szarych blokowisk, ona z przedmieść wysadzanych domami z ogrodem.
To Magda, koleżanka z klasy, sąsiadka o wielu lat, kupiła test ciążowy. Olka wstydziła się. Po „sylwestrowej awarii” była już wyczulona na wszelkie zmiany. Odliczała dni do okresu. Poczekała tydzień. Potem poczekała jeszcze drugi tydzień. Nie chciała iść do lokalnej apteki. Prowadzona była przez rodzinę państwa Sokolskich od wielu lat. Mieściła się na parterze ich domu, jednego z wielu na osiedlu. Tam kupowano plastry na obtarte kolana małej Oli, syropy na jej kaszel, antybiotyki. Tam nabywała, co miesiąc zapas podpasek i tamponów. Kiedyś kupowała je matka. Kiedy Olka poszła do liceum, uznała, że sama może to robić. Olka pamięta tamten stres i zdenerwowanie. Zamiast „tampony” poprosiła o „szampony”. Teraz proszenie o „test drogowy” zamiast „test ciążowy” nie rozwiązałoby jej problemów. Wzięła to na siebie Magda. Zawsze lubiła robić głupie żarty i uznała zakup testu za jeden z nich. Wybrała anonimową aptekę w centrum miasta. Olka dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że apteka może być więcej niż jedna.
Druga kreska pokazała się niemal od razu. Jakby nie mogła się doczekać. Olka nasikała na test po lekcjach, w łazience Magdy. Ulotka wspominała o moczu porannym, ale w obliczu pozytywnego wyniku, nie można się było łudzić, że pora dnia mogła go zafałszować.
Adamowi powiedziała dopiero po zrobieniu testu. Powiedziała przez telefon, płacząc. Przyjechał do niej od razu, choć to był dzień korepetycji. Zastanawiali się, jak to powiedzieć rodzicom. Dalej niż do tego punktu ich wyobraźnia nie ogarniała wizji przyszłości. Przed testem ciążowym przyszłość wyglądała tak – zdają maturę, składają papiery na uczelnię w innym mieście akademickim. Tam wynajmują pokój lub kawalerkę i przy niewielkiej pomocy rodziców studiują. Po teście przyszłości chwilowo nie było. Olka wolałaby o tym zapomnieć i skupić na maturze.
Skoro mózg już się dowiedział, ciało podążyło za wynikiem testu. Olka wymiotowała. W domu wymiotowała do foliowych torebek wypłukiwanych w łazience. W szkole wymiotowała rzadziej i udawało jej się dobiec do toalety albo wybiec z klasy. Klasa maturalna to nerwowy czas. Niepokojące objawy zauważyła jedna z nauczycielek. Zatrzymała kiedyś Olkę po lekcji.
Ola, wiem, że to delikatna sprawa. Masz szczupłą, wysportowaną figurę. W twoim wieku
ciało się zmienia. Nie musisz tego robić. Bulimia to trudna choroba.
Na szczęście, od marca zamiast tradycyjnych lekcji, szkoła zorganizowała tylko fakultety przygotowujące do przedmiotów maturalnych.
Olka i Adam sprzeczali się, które powinno powiedzieć rodzicom pierwsze. Według niego – ona. Według niej – on. Tak minęły im jeszcze dwa tygodnie. A potem był ten niedzielny wieczór. Olka dostała silnych bóli brzucha. Matka chciała wzywać pogotowie. Ojciec uznał, że szybciej będzie samemu pojechać na Izbę Przyjęć. Zbadała ją młoda lekarka. Brunetka, średniego wzrostu, z kolczykiem w nosie. Poprosiła rodziców Olki, by na chwilę wyszli z gabinetu.
Nie wiedzą? Powiesz im sama, czy chcesz żebym ja to zrobiła?
Do domu wrócili w milczeniu. Rodzice milczenie zostawili w ogrodzie. „Dowiedzieli się”, Olka wysłała do Adama SMS-a. Odzwonił, ale zostawiła telefon komórkowy w pokoju. Nagrał się tylko na automatyczną sekretarkę – on także powie rodzicom. Potem już nie odbierał. Jego telefon domowy także milczał.
Tym razem rodzicie nie krzyczeli. To, że nie krzyczeli na Olkę nie było niczym nowym. W stosunku do niej i Maksa odnosili się zawsze spokojnie. Krzyczeli na siebie. Zaczynało się od, tylko z pozoru, niewinnego glissando – jedna uwaga o rachunkach, inna o pracy, argument o rosnących cenach. W końcu wpadali w crescendo, aż do ad libitum, gdy nie istotne były już argumenty ani siła głosu.
Olka budziła się ostatnio codziennie o piątej rano. Leżała i patrzyła jak za oknem świt wślizguje się pomiędzy ciemności nocy. Chwile, gdy wpatruje się w niebo tak intensywnie, by uchwycić moment rozpoczęcia dnia. A po niedługim czasie, gdy tylko zamruga oczyma lub przeniesie wzrok w inną część pokoju i wróci do widoku za oknem, widzi, że dzień ma się już świetnie. Smakowała momenty bez mdłości. Po jakiś dwóch godzinach ponownie zasypiała. Tego dnia po ósmej wybudziła ją matka.
Ubieraj się. W kuchni na stole jest trochę wody w szklance. Musisz być na czczo.
Tata pojedzie z nami?
Jest w delegacji. A gdzie by indziej.
Jeszcze raz wykręciła numer telefonu do Adama. Abonent nadal poza zasięgiem. Przed bramą stał już samochód ciotki Bożeny. Olka spojrzała zdziwiona na matkę.
Ciotka pojedzie z nami. Zna w końcu tego lekarza. Rozmawiała z nim. A ja nie wiem, czy on się wszystkiego nie wyprze, jak przyjdzie, co, do czego?
W aucie zawiesiła się mgła z dymu papierosowego. Ciotka trzymała w dłoniach cienkiego mentola. Był to jeden ze sposobów na rzucenie palenia. I objętość, i aromat, niższa zawartość nikotyny dawały ciotce iluzję, że tak naprawdę wypala coś oszukanego. Olce cisnęło się na usta, że przy ciężarnej się nie pali. Cisza została rozsunięta przez ciotkę Bożenę:
Maksio został?
W szkole jest.
Matka sięgnęła do torebki i wyciągnęła swoją paczkę papierosów. Matka nie łudziła się, że jest palaczką. Miała przy sobie tradycyjne „camele”. Ciotka wskazała jej, gdzie leży zapalniczka. Do mentolowego dymu, doszedł klasyczny.
Do egzaminu się uczy? Gimnazjum?
Bożka, zlituj się. Chrzestną jesteś, a nie wiesz, ile on ma lat?
Ciotka zgasiła niedopałek i wyrzuciła go przez okno.
Gdzie przed posesją. Tam dalej było rzucić.
Zamruczał włączony silnik samochodu. Ruszyły, najpierw powoli, ospale, podskakując a nierównościach nieutwardzonej jeszcze drogi wewnątrz osiedla. Ciotka szybko wyjechała na asfaltówkę. Ruch pojazdu stał się bardziej płynny, przyśpieszył.
O jakimś egzaminie przez telefon mówiłaś.
Komunijny. Komunia Maksa będzie zaraz w maju. Chrzestna, to powinnaś wiedzieć.
Ciężki ten maj będzie u was. Tu matura, tam komunia.
Ciotka Bożena rzuciła wzrokiem za siebie. Samochód dojechał do okolic centrum miasta. Zaczęły się pierwsze czerwone światła.
Ola, jak tam matura? Gdzie będziesz studiować?
Dobrze. Uczę się.
Ty się tak nie martw. Teraz to luksusy są. Kiedyś to do szpitala szłaś, w jednej sali z czekającymi na poród leżałaś. Pielęgniarka traktowała cię jak chłam. Chyba, że się pieniądze na prywatnego miało. Ta sama pielęgniarka drzwi ci otwierała.
Matka też skończyła już swojego papierosa. Rozejrzała się, gdzie mogłaby go zgasić. W końcu sama uchyliła okno i wyrzuciła swój niedopałek. Akurat stanęły na kolejnych czerwonych światłach.
Bożka, byłabyś już cicho. Luksusy. A dziś człowiek niczym zbrodniarz musi się czaić. Pół dnia myślałam, kogo i gdzie tu znaleźć.
A twój lekarz, Teresa?
U mojego to byłam raz, po urodzeniu Maksa. I wystarczy.
Ciotka ruszyła na zielonym. Miały teraz przed sobą długi kawałek ulicy. Samochód mknął niczym żelazna zabawka. O tej porze, na ulicach nie było jeszcze korków. Jedyni pielgrzymi robiący tłok, to starsze panie z wózeczkami na kółkach, śpieszące na zakupy. Starszych panów, jak na lekarstwo. Nawet bez wózeczków. Olga nagle uprzytomniła sobie, że zapomniała z domu telefonu. Zaczęła się bać.
Olka, to jak z tą maturą?
Dobrze.
Olga odwróciła głowę w stronę okna. Za szybą przemijały ulice i skwery. Czy nie powinny wieźć ją tam z zawiązanymi oczyma? Albo kluczyć uliczkami, obwodnicami miasta, bocznymi drogami? Tak by nigdy nie trafiła z powrotem w to miejsce sama. Tak by miała wrażenie, że zawieziono ją do innego miasta. By na zawsze ten gabinet tkwił w jakimś za siedmioma górami, za siedmioma lasami. W świecie, gdzie usuwa się ciąże i nikt nie ma nic przeciwko temu. Ciotka Bożena dała jej spokój i znowu skierowała się w stronę matki.
Roman gdzie?
W delegacji.
A jak ta delegacja ma teraz na imię?
Wróci jutro, albo za kilka dni. Ma rodzinę i obowiązki.
Jak sobie chcesz.
Nowak po ślubie zarabiał. Nowakowa po ślubie dorabiała się. Dorabianie miało swoje stopnie, po których wchodziła coraz wyżej. Pierwszym stopniem był komplet – ława i dwa fotele. Ledwo wepchnięte do pokoiku w mieszkaniu wdowy. Drugim stopniem – wynajęcie własnej kawalerki. Nowakowa wychodziła ten ich własny kąt miesiącami. To już nie był kąt u kogoś, ale własne, niezależne lokum. Cóż z tego, że było to dwadzieścia metrów kwadratowych, w starej kamienicy, z picem kaflowym na pół pokoju, miednicą do mycia w rogu kuchni i oknem na dziedziniec studnię. Trzeci stopień, nie był nawet stopniem, ale windą dla ich rodziny. Był nim Fiat 126p. Czerwona, wydeptana przez Nowakową winda. Nowak zaczął nim jeździć. Nie jeździł z małżonką nad rzekę, by na kocu cieszyć się życiem. Nie jeździł nim po nią do pracy. Nie jeździł do rodziców, by częściej widywać córkę. Jeździł za granicę, na handel, jak to się mówiło wtedy. Potem założył własną firmę budowlaną. Ostatnim stopniem była budowa własnego segmentu w osiedlowym szeregowcu.
Gdzieś pomiędzy stopniem pierwszym, a drugim, Nowakowa zorientowała się, że mąż ją zdradza. To była żona jego dawnego kolegi ze studiów. Pomieszkiwała w pokoju akademika, gdy Nowak tam jeszcze bywał. Mężatka. Żadne zagrożenie. Teresa nie wnikała w szczegóły jego kolejnych podbojów. Zbudowała rodzinę. Zbudowała ognisko domowe. Nie zbudowała małżeństwa. To dom, wychowane dziecko, obrączkę na palcu widział świat. Gdy przedstawienie jest bez zarzutu, kogo obchodzą didaskalia? Nowakowa miała w ręku słoik miodu, z którego wierzchu umiejętnie zgarniała warstwę dziegciu.
Olga znowu poczuła, jak żołądek podjeżdża jej do gardła. Podobno żołądek człowieka jest wielkości jego pięści. Jaką wielkość ma pusty żołądek? Próbowała wyczuć ten rozmiar w przełyku. Przynajmniej nie musi prosić o zatrzymanie samochodu. Ewentualnie, nie ubarwi nowej tapicerki ciotki kolorową aplikacją. Ojciec jest znowu w delegacji. Bywał w delegacjach odkąd Ola pamięta. Były takie lata, że częściej można go było zastać poza miastem, niż w domu z nimi. Zawsze wracał. Jak mawiała matka – miał rodzinę i obowiązki. A rodzina miała ojca i obowiązki. Rodzina i obowiązki przedstawiały się podobnie każdego dnia. Ojciec wracał ze swojego biura koło 19:00. Jadł obiad i zasiadał w salonie na kanapie przed telewizorem. Matka krążyła wokół niego, niczym sęp wokół padliny. Wypluwała z siebie strumyki zgromadzonych w ciągu dnia słów:
Popłaciłamrachunkizaostatnimiesiąc (wdech) Trzebakupićdzieciombutynazimęikurtkikiedyoneprzestanąrosnąć (wdech) Przelejpieniadzenakontotrzebajeszczekranwlaziencenaprawicprzecieka (wdech) Jaktwójdzieńkochanie?
Podobno chiński ikonogram słowa „cierpliwość” składa się z dwóch innych – „serca” i „noża”. Serce cierpliwie czeka na zbliżający się nóż. Ojciec był żywą, zachodnią, alegorią tego znaku. Oldze trudno ustalić, czy te matczyne monologi oraz kaskada zmieniających się kanałów telewizyjnych to była rodzina, czy obowiązki. Obowiązkiem dzieci, jej i Maksa, było nie przeszkadzanie zmęczonemu pracą ojcu.
Olga czasami schodziła do siedzącego w salonie ojca. Zatrzymywał się wtedy na kanale informacyjnym i razem, w milczeniu oglądali wiadomości z kraju i zagranicy. Czasem coś skomentowali. W końcu Ola miała zostać prawnikiem. Matka krążyła z oddali.
Nie przeszkadzaj ojcu. Zmęczony jest.
Zostaw ją. Nie po to dziecko kształcę, by sobie z nim teraz nie podyskutować.
Gdzieś pomiędzy wiadomościami w krajowej telewizji, a serwisem na zagranicznym kanale (ćwiczyli z ojcem angielski), Ola uwierzyła, że to dla niej ojciec wraca do domu. To dzięki niej delegacje są tylko delegacjami. Chyba tak na początku liceum, zaczęła się orientować, że te wyjazdy, to nie zawsze obowiązki zawodowe. Tym bardziej cieszyły ją powroty ojca. Ona, Olga była ważniejsza niż delegacje.
To tu. – usłyszała głos ciotki
Samochód zaparkował pod kwitnącym kasztanem. Przez szybę zobaczyła zwyczajną kamienicę w centrum miasta. Bez reklam, bez banerów, bez pikiet. Cicho, spokojnie. Wszystkie staruszki z wózeczkami rozeszły się po bazarkach i jeszcze nie ściągają do domów. Chodnikiem idą obojętni przechodnie. Tak po prostu. Matka rozejrzała się po okolicy.
Aż tu dojeżdżasz do lekarza?
Gdzie tam. Taki mi podał adres. Powiedział, że tu są lepsze warunki.
Ciotka Bożena wysiadła z samochodu i zapaliła papierosa. Matka wyszła razem z nią.
To wypal i idź tam razem z nią. Mnie nie znają. Po co pielgrzymkę urządzać?
Olga przyglądała się kamienicy z wnętrza samochodu. Cztery wysokie piętra, odrapany front, zdemontowane balkony i gdzieś na szczycie wybity rok budowy – 1908. Ostatnią rzeczą, z jaką kamienica mogła się kojarzyć była służba zdrowia.
Inaczej wyglądał budynek, do którego trafiła w styczniu. Mała, kameralna klinika na parterze bloku z lat osiemdziesiątych. Gabinety ginekologiczne, pracownia USG, RTG, gabinety stomatologiczne. Jak w starym dowcipie. Panie doktorze, nie wiem, kogo bardziej się boję – ginekologa, czy dentysty. To proszę się zdecydować, bo nie wiem, jak ustawić fotel. Panie doktorze, tak się boję, że nie wiem, który gabinet wybrać. Zapewne przypomnieliby sobie z Adamem kawal, gdyby nie byli tak zestresowani. Mieli kochać się pierwszy raz i podeszli do tego dojrzale. Sylwester. Ostatni XX wieku. Powitanie XXI wieku. Kameralny wieczór tylko we dwoje. Kolega z klasy Adama dał im klucze do kawalerki swojego brata. Intymna noc we dwoje. Pękła prezerwatywa. Nowy Rok. Krajowy dzień odsypiania kaca. Po pomoc mogli pojechać tylko do szpitala. Wybrali oddział w szpitalu położniczym. Po dwóch godzinach czekania pomiędzy dwoma kobietami z zaczynającym się porodem, przegonili ich stamtąd. Rychło czas, bo Oldze od widoku ciężarnych zaczęło się robić mdławo. Pierwszym dniem nowego tysiąclecia była sobota. Kolejnym niedziela, jak to bywa w zwyczaju. Następny pretekst by prywatne gabinety ginekologiczne były nieczynne. Adam rzucił pomysł by pojechać do innego szpitala. Ola miała dość widoku snujących po korytarzu brzuchatek w szlafrokach. Jak aktorzy z japońskiego teatru kabuki. W poniedziałek, zamiast w szkole stawili się w owej nowoczesnej klinice.
Biel korytarza, złamana pistacją kanap i krzeseł. Na ścianach zdjęcia roześmianych kobiet z wzdętymi brzuchami. Od tego widoku, Ola też miała mdłości. Udało się znaleźć miejsce poza kolejką. Za biurkiem siedział mężczyzna z brodą niczym komunistyczny opozycjonista.
Data ostatniej miesiączki?
Wyrzuciła z siebie ostatnie czterdzieści osiem godzin. Z internetu wiedziała, że zostało jej tylko dwadzieścia cztery na wzięcie „pigułki po”.
Jednak proszę o datę ostatniej miesiączki.
Ostatniej. Miesiączki. Data. Ola zanurzyła się w gąszcz asocjacji. Kolacja wigilijna – wszystko było ok. Kiedy zwalniała się ostatnio z wf-u? W grudniu nie. Była na wszystkich lekcjach. Spojrzała na ginekologa.
Tak w listopadzie…
Którego listopada?
Pod koniec.
Nie pamięta pani? Co ile dni jest miesiączka?
Zapadło kilkanaście sekund kilkuminutowego kłopotliwego milczenia.
Nie wie pani?
Raz w miesiącu możemy się zwolnić z wychowania fizycznego i udaje mi się.
Czyli powiedzmy co dwadzieścia osiem, trzydzieści dni. Na drugi raz proszę znać odpowiedzi na te dwa pytania. Zawsze są zadawane. To pani pierwsza wizyta u ginekologa?
Wreszcie na jakieś pytanie Olga mogła odpowiedzieć od razu, bez wahania.
Zapraszam na fotel.
Olga rzuciła zlęknionym okiem na pokręconą maszynerię. Mebel jak z wystawy o narzędziach tortur. Choć w miłym pistacjowym kolorze. Chyba lubią tu pistacjowy kolor. Przyszła tu tylko po jedną pigułkę. Krótka prośba. Wypisanie recepty. Pożegnanie.
Czy to konieczne?...
To także ważna część wizyty.
Po czterech, krępujących minutach ponownie usiadła przy biurku.
Wszystko w porządku. Jest pani zdrowa, żadnych nieprawidłowości. Pigułki pani nie zapiszę. To olbrzymia dawka hormonów. Szkodliwa dla zdrowia.
Olka próbowała coś powiedzieć, ale straciła tupet. Straciła tupet w obliczu mężczyzny, który przed chwilą wkładał w nią palce.
Tak, szkodliwa. I tak zaraz będzie pani miała okres.
Chciałam poprosić receptę na pigułki. Nie mam już zaufania do prezerwatyw.
Ależ to też hormony. Ma pani tak młody organizm. Ile ma pani lat?
Osiemnaście.
Skończone?
Skończę w sierpniu.
Doktor pokiwał głową. Ola zauważyła, że żaluzje horyzontalne w oknach także mają pistacjowy kolor. Pistacja zaczęła ją mdlić.
Pani jest niepełnoletnia. Nie mogę pani przepisać hormonów bez zgody rodziców.
To, co mam zrobić?
Olga była już bliska płaczu. Ginekolog uśmiechnął się dobrodusznie i wysunął jedną z szuflad. Przed jej oczami pojawiła się cienka broszurka. „Piękno Twojego Ciała. O Naturalnym Planowaniu Rodziny”. Rozsnuł pajęczynę słów.
Mówiłem już, że pani organizm jest zbyt młody na sztuczne hormony. Nie rodziła pani? Nie. To spiralka także odpada. Prezerwatywa zawiodła. To jest rozwiązanie.
Nitka plotła się za nitka. Dni płodne. Dni niepłodne. Skok owulacyjny. Śluz płodny. Śluz niepłodny. Szyjka macicy. Nitka zaplątała się z nitką. Całość jednak nie sprawiała wrażenia równego, geometrycznego wzoru. Szybciej pęknięty, kryształowy wazon.
To tak z grubsza. Wszystko jest w tej broszurce. W domu poczyta to sobie pani na spokojnie.
Wyszła z gabinetu bardziej spokojna. Adam chodził po korytarzu chybotliwym slajdem pomiędzy ciężarnymi parami.
Co tak długo? Masz receptę? Co on ci wcisnął? Za to zapłaciłem stówę? Za broszurkę?
Nie miała siły szukać innego gabinetu. Opłata za tą wizytę pochłonęła ich oszczędności. W domu, już bez Adama, przejrzała broszurkę. Miała za sobą przygotowania do próbnej matury. Z biologii nie była najgorsza. Jednak treść „Piękna Twojego Ciała” przypominała pomieszanie matematyki i logiki. Ginekolog miał rację. Okres przyszedł po dwóch dniach. Z całego lekarskiego wywodu zapamiętała dobrze tylko jedno „dni płodne”. Broszurka starała się najprostsze hasło przedstawić w jak najbardziej złożony sposób. Odłożyła kartki zanim dotarła do połowy informacji. Pomógł internet i wyszukiwarka. Adam nie mógł się doczekać. Spróbowali ponownie. W „dni niepłodne”. Zaraz po okresie. Reszta jest historią. Olgi historią. Nie Adama.
Teraz ta kamienica. Jak wejście do innego świata. Drugie piętro. Tabliczka na drzwiach. „Gabinet ginekologiczny. Czynne pon – śr godz. 16:00-20:00”. Był piątek, 9:00 rano. Dzwonek. Drzwi się otworzyły. Bez szelestu. Może nawet za cicho. Ciotka Bożena weszła przodem.
Dzień dobry doktorze.
Dzień dobry. W następnym tygodniu będą wyniki pani cytologii.
Świetnie. Podjadę po pracy.
Nieoświetlony korytarz. Długi, jakby ciągnął się przez cały bok budynku. Jedne z drzwi są otworzone. Okna wychodzą na ulicę. Po chodniku ludzie gnają do miejsca swojego przeznaczenia. Staruszki zmiotło. Samochody stanęły na czerwonym.
Nie ma, co tracić czasu. Anestezjolog jest po nocnej zmianie.
To ja zostanę na korytarzu.
Sylwetka ciotki została zasłonięta plakatem reklamującym broszurkę „Piękno Twojego Ciała”. Plakat rozpościerał swoją zachętę od futryny do futryny drzwi.
Zapraszam. Muszę jeszcze zrobić USG. Kiedy była data ostatniej miesiączki?
Piątego stycznia.
Co ile są miesiączki?
Co dwadzieścia osiem, trzydzieści dni.
Głowica ślizgała się po żelu spływającym na brzuchu. Lekarz zawahał się chwilę o przekręcił monitor w swoją stronę. Ola wpatrywała się w prostokąt okna i szary zakres kamienicy po drugiej stronie ulicy.
To za kilka tygodni matura? Z czego pani zdaje?
Z historii, polskiego.
A jakie studia?
Prawo.
Świetnie. Potrzeba nam dobrych stróżów prawa. Panie Janku, chyba możemy zaczynać.
Nowakowa ugotowała pyszne pierogi ruskie. Przygotowywała je całe wczesne popołudnie. Okraszone cebulą i skwarkami stanowiły zapowiedź ciepłego, rodzinnego obiadu. Ola odpoczywała na górze. Na dziś można jej odpuścić uczenie się do testów. Tylko dopytywała się, kiedy wróci ojciec. Poirytowana matka kazała jej w końcu sama do niego zadzwonić. Może choroba córki ruszy jego sumieniem.
Runęła Polska Ludowa, a słoik miodu Nowakowej pękł. Tamta była młoda. Stanowczo za młoda. Może nawet zaraz po maturze. Była pracownicą w firmie Nowaka. Nowak spakował się w jedną walizkę. Nowakowa mogła pogodzić się brakiem męża. Nie mogła pogodzić się brakiem rodziny. Postawiła wszystko na jedną kartę. Nowak odwiedzał ognisko domowe raz na jakiś czas. Po którymś razie Nowakowa była w ciąży. To była jej druga chwila triumfu. I druga ukryta porażka. Mąż wprowadził się do domu jeszcze przed narodzinami Maksa. Kochanka została zwolniona. Przedstawienie wróciło na dawne tory. Czasami w didaskaliach przemykały inne kobiety. Nikt nie czyta didaskaliów.
Zmywarka zapełniona. Jutro przychodzi pani Agata by posprzątać dom. Miała być dzisiaj, ale Nowakowa przełożyła ją na inny termin. W domu potrzebny jest teraz spokój i cisza. Nie trzeba dodatkowych ludzi kręcących się po nim. Pod dom podjechał samochód. Nowak wrócił z podróży służbowej. Rodzina znowu była razem. Teraz tylko muszą razem przejść maturę Oli i komunię Maksa. Zadzwonił telefon.
Powtarzam ostatni raz. Proszę zostawić moją córkę i naszą rodzinę w spokoju. Żegnam.
Nowakowa odłożyła słuchawkę z westchnieniem. Tak, teraz najważniejsza jest matura i komunia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pudełko

PUDEŁKO Gdzieś w lesie dalekim W zagajniku po lewej Gdzie przystanek brzozowy Jednak nie ten już mchem Porośnięty Za płytko widocznie Zakopałam pudełko Owinięte stanowczo Korzeniami nazbyt Czułymi W pudełku schowałam Szal łzami nasiąknięty Pinezki wspomnień ostre Malowane smutkiem Doświadczenia Tak szybko uciekłam Byle dalej od lasu Bez postoju na myśli Nie patrząc za siebie Zlękniona Czasem tylko przypadkiem Podróżując bez związku Mijam las mi nieznany Słysząc dziwne echo Wołania

Drzazga, rozdział 16

EPILOG: TEN PARK POMIEŚCI NAS WSZYSTKICH — Gdybym mogła cofnąć czas, przeżyłabym ten rok tak samo. — Nie można cofnąć czasu. Magda odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na siedzącą obok Agatę. Pokręciła głową. — Jeśli nie można cofnąć czasu, to skąd deja vu? — Historia się nie powtarza. Kołem się toczy. Agata ze śmiechem pogłaskała się po wypukłym brzuchu. Brzuch, jak to bywa w pierwszej ciąży, był ledwo widoczny. Ona, jak to bywa z debiutującą matką, bardzo chciała, by już był widoczny. Siedziały na ławce w parku. Lato po raz kolejny kończyło się. Jesień po raz kolejny zaczynała się. Chyba punkt dla Agaty. Magda miała chwilę, by rozejrzeć się dookoła. Świat zmieniał się niczym migawki w fotoplastykonie. Jednego dnia wybiegała z pracy w sypiącym śniegu, by innego zauważyć, ze zdziwieniem, że drzewa już wypuszczają pąki liści. Przebiła się przez migawki lata, krótkiego urlopu. Życie składało się z klikających obrazów. Każdy następny mocno różnił się od poprzedniego

Drzazga, rozdział 15

DOROTA: ZBYT DUŻO SŁÓW Ludzie słyszą, ale nie słuchają. Są wypełnieni słowami. Słowa zajmują każdą komórkę ich ciał. Kumulują się, by w końcu wylewać niczym lawa. Ludzie spotykają się po to, by zalewać się nawzajem strugami zdań. Zdania spadają prysznicem na człowieka, by spłynąć po nim jak fala światła. A gdy słowa opłyną, zsuną się ku ziemi i rozpryskują na wszystkie strony świata. Rzucane w siebie nawzajem czasem zderzają się, niekiedy mijają, a najczęściej wirują w powietrzu niczym pył. Nikt nie chce dostać pylicy płuc. Ludzie nie chcą trzymać w sobie słów. Słowa to zbędny element przemiany materii myśli. Trzeba się ich pozbyć. Taki świat widzi dookoła siebie Dorota. W taki wychodzi z domu. Wychodzi zbierać ludzkie słowa. To nie była już ta sama knajpa, jak ta z czasów studenckich. Dorota zamknęła za sobą drzwi i pierwsze, co ją uderzyło, to, że nic ją nie uderzyło. Nie było mgły z dymu papierosowego, tym różniącej się od naturalnej, że tamta nie skleja płuc. Uszy