Przejdź do głównej zawartości

Drzazga, rozdział 6


MARIA: JESIEŃ



Halo.
Halo” bywają różne. Zakończone znakiem zapytania. Rozmówca nie wie, kto dzwoni, nie zna numeru, ale jest otwarty na okoliczności. „Halo” krótkie jak strzał z bicza. Nie wie, kto dzwoni, nie zna numeru i nie waż się mieć żadnej błahej sprawy. „Halo” uwieńczone pewnym zawieszeniem. Nie wie, kto dzwoni, nie zna numeru, jest w środku czegoś innego, co rozmowa telefoniczna może zakłócić albo zwyczajnie przerwać.
Dzień dobry. Maria Piłat. Dzwonię z „Wyśmienitej Kuchni”. Czy uważa Pani, że zdrowie jest ważne w naszym życiu?
Nie jestem zainters....
Sygnał zakończonego połączenia. Rozmowa nie była warta nawet dokończenia zdania. Maria rzuciła okiem na skrypt na ekranie komputera. Najechała kursorem na „niezainteresowany”. Czekała z kliknięciem. Kliknięcie odsyłało posiadaczkę numeru 513 xxx xxx do grupy osób, których jeszcze nie udało się namówić. Do grupy, do której konsultant zadzwoni w takim razie ponownie. Nie jutro, nie pojutrze. Może za tydzień, może za dwa. Zadzwoni. Kliknięcie zawisło oczekiwaniem. Kliknięcie i zamknięcie skryptu skutkowały wybraniem przez system nowego numeru telefonu. Nowego połączenia. System i tak rozpocznie ponowne wybieranie, ale nieco później. Jakeś dziesięć sekund później. Gdy wykonuje się około dwustu rozmów w czasie dnia pracy, dziesięć sekund pomiędzy rozmowami to wieczność. Wieczność sumowana przez system na zakończenie dnia i odliczana od czasu pracy. Na odpoczynek są przerwy, nie minuty przeznaczone na kontakt z potencjalnymi klientami „Wyśmienitej Kuchni”.
System wybiera ponownie numer. Maria poprawiła słuchawki na głowie i zamyka skrypt. Sygnał nieodbieranego połączenia. Kolejne kilkanaście sekund wytchnienia. Sekund, które – w teorii – Maria może przeznaczyć na kontakty z innymi współpracownikami. Pracuje w tym miejscu od kilku tygodni i wie, że z tymi kontaktami nie jest łatwo. Siedzi w środku open -space, kilkudziesięcioosobowego, brzęczącego ula. Dookoła słyszy strzępki rozmów.
— … bry.. „Kuchnia”… Czy… Dobry… Dzień… W takim razie… uważa Pan… spotkanie odbędzie się… Dzień dobry…
Natężenie padającego dookoła „Dzień dobry” było odwrotnie proporcjonalne do entuzjazmu moszczącego głos. Dzięki specjalnemu szkoleniu, umożliwiającemu wbicie w wypowiedź, ton głosu uśmiechu. Wbicie tego uśmiechu mimo okoliczności życiowych, wyrażenie „Dzień dobry” stało się tylko zbitką słów. Nic nieznaczącą zbitką, niczym bezustannie powtarzane ciągi liter.
Halo?
Dzień dobry. Maria Piłat. Dzwonię z „Wyśmienitej Kuchni”. Czy uważa Pani, że zdrowie jest ważne w naszym życiu?
Pani droga, mnie w zeszłym roku mąż na raka umarł. Wiosną to nawet dwa lata będzie.
Czyli, według pani, to co jemy wpływa na nasze zdrowie?
A pewnie wpływa. Gdyby nie mała emerytura, to by człowiek kupował te małuże, czy inne. A tak to się na bazarek chodzi.
Doskonale. Mam dla pani zaproszenie na specjalne spotkanie. Pan Paweł Omasta specjalnie opowie o zasadach zdrowego odżywiania. Ugotuje coś dla państwa. Wiem pani, kto to jest pan Paweł Omasta?
Ten z telewizji?
Tak, prowadzi program kulinarny. Spotkanie z nim jest jutro o godzinie 14: 00, w hotelu „Alexia”.
A z sąsiadką można przyjść?
To koleżanka w pani wieku?
Maria pamiętała doskonale procedurę numer 3 – osobom poniżej 45-go roku życia wstęp zabroniony. Sąsiadka okazała się również emerytką.
Poproszę pani imię i nazwisko. Sąsiadki też. Wypiszę imienne miejsca.
Maria zapisuje dane w systemie – pod kodem swojego numeru agenta. Numeru, który w tej firmie jest ważniejszy niż grupa krwi. Bez krwi przeżyje się dłużej, niż bez niego. Sprawdziła na aparacie telefonicznym, ile osób wyszło na przerwę. Zbyt duża liczba pracowników nie może odpoczywać jednocześnie. Aparat wyświetla liczbę 5. Pięć osób może odejść od stanowiska pracy. Stanowisko pracy, to kawałek biurka z trzema ściankami, komputer, słuchawki, kartka z wydrukowaną wersją schematu rozmowy i wybierana przez system baza. Oprócz tego nic. Torebki schowane w szafkach razem z płaszczami. Telefony komórkowe także. Żadnych książek, gazet, internet odłączony. Skupienie na pracy musi być maksymalne. Współczesny odpowiednik linii Forda. Rozmowa może być w każdym kolorze, byle był to kolor czarny. Pięć osób na przerwie. Maria musi czekać, aż ktoś wróci. Zanim połączyło ją z ta starsza panią, na przerwie były tylko cztery osoby. Nie zdążyła wyjść, bo wpadła rozmowa.
Z radia lecą świąteczne piosenki. Gdyby spojrzała za okno zobaczyłaby prószący śnieg. Nie robiła już tego. Szyby pokryto folią, która latem doskonale odbija światło słoneczne na zewnątrz. Za to w sezonie ograniczonego dostępu do światła, szyby odbijają jak lustro, ale obraz sali. Gdy popracuje się w tym miejscu wystarczająco długo, można odnieść wrażenie, że poza telemarketingiem nie ma innego świata. Wszyscy siedzą teraz w złotej kapsule wystrzelonej w kosmos.
Halo!
Dzień dobry. Maria Piłat…
Halo?
Dzień dobry. Maria Piłat.
Pirat? Jaki pirat?
Głos należał do starszej osoby. Chyba jakiegoś dziadka. Choć w tym wieku wszystkie głosy są takie same. W tle słychać było, jak wymienia z kimś zdania. Padało słowo „piraci”. Tym razem słuchawkę wzięła do rąk starsza pani.
Nie wstyd wam żarty sobie urządzać?!
Proszę pani. Nie pirat. Piłat.
Boga też nie uszanujecie! Zostawcie ludzi w spokoju.
Starsi państwo rozłączyli się. Wyświetlacz pokazywał, że na przerwie są cztery osoby. Maria wcisnęła szybko przycisk „przerwa” i zamknęła skrypt.
Paradoksem pracy w złotej, klimatyzowanej kapsule jest fakt, że najbardziej dotlenieni są palący papierosy. Dla nich dziesięć minut przerwy, przypadające na każdą zakończoną godzinę pracy, to okazja do wciągnięcia porcji nikotyny do płuc. Razem z nikotyną inhalują się także dawką tlenu. Dawką, która w klimatyzowanym biurze jest raczej umowna..
Maria wrzuciła monetę do automatu na korytarzu. Kolejną do sąsiedniego. Uzbrojona w baton czekoladowy i białą kawę skierowała się do windy. Zestaw obowiązkowy by przetrwać telemarketingowe popołudnie. Czasy, gdy wychodziła na lunch i wracała do firmy z kubkiem kawy ze Starbucka wydawały jej się dość odległe. Pomyje wydawane przez automaty uznawała za napoje kawopodobne. Napoje spełniające swoje warunki może w kwestii koloru, ale niekoniecznie smaku. Kawa ze Sturbucksa była w czasach „sprzed daty ostatniej miesiączki”. Automaty zabrały jej trzy minuty z czasu przerwy. Kolejne trzy, to zjechanie windą przed budynek. Cztery inne osoby, także korzystające z wolnej chwili, już tam były. Maria zapaliła papierosa. Wciągnęła do płuc mentolowy dym. Po kilku sekundach zakręciło jej się głowy. Przy jej częstotliwości palenia nie widomo było, czy zakręciło jej się w głowie od tytoniu, czy tlenu. Może z powodu ciąży?
Była palaczką okazjonalną. Przy piwie ze znajomymi, przy babskim winie. Jeden papieros na rozluźnienie. Drugi papieros na odprężenie. Szmerek nikotynowy do alkoholowego haju. Okazjonalne palenie należało do czasów „sprzed daty ostatniej miesiączki”. Wzmożone pragnienie zapalenia papierosa weszło w ciążowy zestaw tak koło szóstego tygodnia. A raczej weszło uczucie napięcia. Uczucie napięcia, lęku, które z godziny na godzinę stawało się intensywniejsze. Potem już tylko wystarczył drobiazg, by nacisk rozluźnił się tylko pod wpływem nikotyny. Drobiazgiem mógł być spóźniający się autobus. Mogła być impreza na sąsiednim piętrze. A najczęściej rozmowy telefoniczne, które Maria musiała przeprowadzać w pracy. Jeszcze częściej spotkania z przełożonymi, by jej rozmowy oraz ich wyniki oceniać.
Czy od jednego do trzech papierosów dziennie, to już nikotynowy nałóg? Maria mogła zaciągać się bezkarnie, bo jej brzuch do niedawna był płaski. Przez pierwsze tygodnie schudła. Zarodek wirował, dzielił się, mnożył w tempie geometrycznym ściągają z niej wszystko. Dotąd ciąża zamiast eksplozją, była implozją. Maria zapadała się do środka. Za jakiś czas proces ciążowy dojdzie do najgłębszego punktu w Marii i przewlecze ją na lewą stronę. I już nie będzie już Marii. Będzie duże dziecko.
Nie pomagało to, że nie czuła głodu. Ochotę miała jedynie na pączki, drożdżówki oraz batony. Z produktów wartościowych odżywczo akceptowała jedynie mleko. Mleko, którego przed ciążą nie cierpiała.
Czuła, że to jeden z jej ostatnich papierosów. Paczka powoli się kończyła. Im dalej od pierwszego trymestru ciąży, a głębiej w drugi, proces w jej ciele ulegał odwróceniu. W godzinach popołudniowych płaski brzuch puchł niczym sflaczały balonik. Jeszcze mieścił się w spodniach. W spodniach z czasów „sprzed daty ostatniej miesiączki”. Poprzedniego wieczoru, Maria musiała rozpiąć guzik. Tego dnia wzięła do pracy agrafkę. Miała popołudniową zmianę.
Gdy przysługuje ci jedna, dziesięciominutowa przerwa, to sztuka szybkiego wypalenia papierosa okazuje się przydatna. Maria przepracowała dwie godziny. Miała do dyspozycji dwadzieścia minut przerwy. Mogła palić jak człowiek wolny, nie telemarketingowiec. W jednej dłoni stygnąca kawa z automatu, w drugiej tlący się mentol. Zdegradowana wersja młodej, dynamicznej kobiety. Obok, w prószącym śniegu, pojawił się nowy ognik. Kolejna osoba wyrwała się na przerwę.
Pal szybciej. Zaraz zacznie się przyjęcie świąteczne.
Kobieta chwyciła poły niedopiętej kurtki. Kurtka ledwo zakrywała jej pupę, a przez zebranie rękoma z przodu jeszcze bardziej wydała się kusa. Maria nie mogła przypomnieć sobie jej imienia. Jak niemal imion wszystkich dookoła.
Dziś jest tu jakieś przyjęcie świąteczne?
Dla zmiany popołudniowej. Rano, o dziesiątej, było dla zmiany porannej. Też byłam.
Robisz dwunastki?
Pracowano na dwie, sześciogodzinne zmiany. Dziewiąta – piętnasta i piętnasta – dwudziesta pierwsza. Chętni, a tych zawsze nie brakowało, pracowali po dwanaście godzin.
Muszę nadrobić. Nie było mnie tydzień na początku grudnia. Mały chorował.
Masz dziecko?
Od września poszedł do przedszkola i od razu zaczął chorować. Przez cztery miesiące był razem do kupy może jeden miesiąc.
Zostawałaś z nim w domu przez ten cały czas?
Jasne. Wtedy byśmy piach jedli. Trochę siedzą moi rodzice, trochę sąsiadka.
Śnieg przestał sypać. Za to pokrył parking cienką, białą warstwą. Obie miały widok na rządek samochodów powleczonych jasnym fornirem. Bycie matką, a co dopiero matką przedszkolaka było poza granicami wyobraźni Marii.
A twój mąż? Bierze zwolnienia lekarskie?
Dwa lata temu wyjechał do pracy w Irlandii. Rok temu przestał się odzywać. Forsy też nie przysyła.
To utrzymujesz dziecko sama?
Gdybym została z dzieckiem sama, to jedlibyśmy piach, co drugi dzień. Z rodzicami mieszkam. Rok temu poszłam do pracy.
To rodzice są teraz z twoim dzieckiem?
Całe szczęście. Tu porobię dwunastki, czasem wpadnie nocna inwentaryzacja w supermarkecie. I jakoś się ciągnie.
Jakoś. Ciągnąć. Dwa słowa wcześniej nieznane. Nieznane w świecie z czasów „sprzed daty ostatniej miesiączki”. Obie jednocześnie zgasiły papierosa. Przerwa Marii kończyła się już za dwie minuty. Rzuciła okiem na zegarek. Jej towarzyszka zauważyła to.
Nie śpiesz się. Przez to przyjęcie świąteczne, będzie zamieszanie.
Sala na górze była opustoszała. Niczym wczesnym rankiem. Przed drzwiami pokoju socjalnego kłębił się tłumek. Marii udało się dostrzec w środku stół zastawiony półmiskami i tackami. Przy wejściu do pomieszczenia stałą Betty, zajmująca się sprawami szkoleniowymi. W dłoniach trzymała stos plastikowych talerzyków. Podawała po jednym wchodzącym rządkiem na salę osobom. Uśmiechała się.
Wchodzić, nakładać i wychodzić. Nie przebierać, nie wybrzydzać. Nie zatrzymywać kolejki.
Wkrótce, dookoła stołu utworzył się wolno, ale miarowo, poruszający się wąż składający się z ludzi. Posiadacze pełnych talerzy wracali na salę do swoich stanowisk komputerowych. Jedyna okazja, gdy pozwalano jeść przy telefonie.
Maria rzuciła okiem na kolejkę i Betty wydającą dyspozycje. Ciągle miała w ręku wystygłą kawę i baton. Wróciła z tym na swój fotel. Z okazji świat dostała chwilę oddechu od dzwonienia do obcych ludzi.
Przyjęcie świąteczne rok wcześniej. Igor wynajął stół w niedalekiej restauracji. Chodzili tam całą grupą, co roku. On, jako prezes, ona zajmująca się sprawami administracyjnymi, kilkoro pracowników zajmujących się projektami, grafiką czy kontaktami z klientami. Była też Kinga. Kinga przejęła sprawy rachunkowe i kadrowe. Choć nie byli jej jedynymi klientami, to z nimi spędzała coroczne świąteczne przyjęcie firmowe. W tym roku była na takim tydzień wcześniej, w piątek. Maria wzięła wtedy popołudniowy dyżur w pracy. Nie chciała o tym rozmyślać.
Firmowe przyjęcia świąteczne nie są dowodem na to, jak sfera sacrum wchodzi w sferę profanum. Bardziej pokazują, jak świąteczna atmosfera może być pretekstem by oderwać się od pracy i zabawić. Scenografia stołu w restauracji może być świąteczna – barszcz czerwony z uszkami, zupa grzybowa, pierogi, śledzie, grzyby duszone. Dwunastu potraw nie było. Scenografia była świąteczna, ale lejące się wino oraz dialogi, jak najbardziej świeckie. Pierwsza od stołu dochodziła graficzka. Zaledwie po dwóch lampkach wina. W domu czekał na nią mąż oraz dwoje dzieci, „rozgrzebane święta”. Potem żegnał się firmowy kierowca. Tego dnia, specjalnie pod telefonem, miał szwagra, który po niego przyjeżdżał. Dzięki temu zostawał do końca pierwszej butelki wina. Wracał do żony oraz małego dziecka, „rozgrzebanych świąt”.
Po wyjściu graficzki i kierowcy zostawała jedna para, troje singli i dwóch handlowców w wolnych związkach. Scenografia ulegała zaburzeniu. Znikały misy i półmiski z resztkami wigilijnych potraw. Na stole zostawały butelki wina i spragnione kieliszki. Puste butelki szybko były zastępowane pełnymi. Rozmowy, początkowo spójne, krótkie monodramy, zamieniały się w plątaninę dialogów, a nawet jeden, długi monolog (handlowiec miał kryzys w swoim wolnym związku). Nikt nie pamiętał, o której kończyła się ta świąteczna kolacja. Nie zawsze pamiętano, kto wychodził ostatni. Całość podsumowywała Kinga, do której w końcu trafiał rachunek z restauracji.
Pracownicy powoi wracali z talerzami na swoje miejsca. Na zewnątrz prószyła śniegiem wczesna zimowa noc. Zimowa noc także w harmonogramie dziennym Marii. Dopadała ją pierwsza fala zmęczenia. Wykorzystywała przerwę na świąteczne przyjęcie na to, by zatopić się fotelu. Przymknęła oczy z nadzieją, że uda się na chwilę przysnąć. Poczuła bolesne pstryknięcie na czubku głowy.
Nie śpij. Skończyłaś jeść, wracaj do pracy.
Superwizorka przeszła obok niej. Drobna, dwudziestodwuletnia suka. Z gatunku tych, których CV Maria odrzucała jeszcze niedawno. W czasach „sprzed daty ostatniej miesiączki”. Wcisnęła wycofujący ją z przerwy. Wyświetlacz pokazał „39 minut”. Może firma podaruje jej w prezencie świątecznym te kilkanaście minut. Nałożyła słuchawki. Pierwsze numery, to nieodebrane połączenia, automatyczne sekretarki, błędne numery. Końcówka bazy, wytchnienie każdego telemarketera.
Halo!
Dzień dobry. Maria Piłat. Dzwonię z „Wyśmienitej Kuchni”. Czy uważa Pani, że zdrowie jest ważne w naszym życiu?
Ta sama formułka wypowiedziana po raz setny, także staje się ciągiem zdań wypluwanych przez automat.
Halo?
Dzień dobry. Już mówiłam. Jestem Maria…
Ach, myślałam, że to coś nagrane. Nie, dziękuję.
Maria rozejrzała się po sali. Kobieta, z którą rozmawiała na papierosie siedziała dwa rzędy dalej. Samotna matka. Samotna matka pracujący w dwóch różnych miejscach, by utrzymać siebie i dziecko. Czy ona, Maria, także nie będzie sobie dawała rady finansowo? Nie będzie przecież mieszkać z rodzicami. Kto zajmie się dzieckiem, gdy ona wróci do pracy? Dzieci w żłobkach i przedszkolach chorują. Kto wtedy się z nim zajmie? I co stanie się dalej? Będzie siedzieć z tymi słuchawkami na uszach aż do dnia porodu, a po powrocie ze szpitala wróci na jedno z tych krzeseł? Nie może wiecznie mieszkać u Kingi. Szczególnie mieszkać tam z dzieckiem. Te grosze, które teraz zarabia, wystarczają na podstawowe potrzeby. Dla niej to grosze. W porównaniu z budżetem z czasów „sprzed daty ostatniej miesiączki”.
Praca jest na umowę od dzieło. Stawka godzinowa. 10 złotych na godzinę. Brutto. Maria nie przywykła do rozważania w kategoriach brutto-netto. Dlatego była zaskoczona pierwszym przelewem. Dopiero wtedy odliczyła podatek. Wtedy uświadomiła sobie, że coś takiego istnieje. Charakterystyczne dla rynku pracy – pracodawca roztacza wizje brutto, gdy rzeczywistość okazuje się być netto. Za zaproszenie określonej liczby osób na spotkania przewidziana jest premia pieniężna. W holu, na ogromnej tablicy korkowej wisiały rankingi najlepszych telemarketerów, z informacją, ile dusz ściągnęli na pokaz garnków. Był także drugi ranking – tych z najsłabszymi wynikami. Ci szybko znikali. Firma nie potrzebowała przeprowadzaczy rozmów. Potrzebni byli sprawni naganiacze. Tygrysi, jak mawiał superwizor wszystkich superwizorów. Ekstra grosz wpadał także, jeśli zaproszona osoba zdecydowała się na zakup, najczęściej na raty, zestawu garnków. Zestaw garnków, dzięki którym posiłki przyrządzano szybko i zdrowo. Maria słyszała, że niektórzy skuteczni telemarketerzy awansowali na prowadzących spotkania na temat zdrowego stylu życia i odżywiania wzmacniającego organizm. A tam są już naprawdę dobre prowizje od sprzedaży.
Maria siedziała „na słuchawkach”. W tym stanie nie dawała brać dwóch zmian pod rząd. Pracowała po trzydzieści godzin w tygodniu. Sto dwadzieścia miesięcznie. Czasami w weekendy. Minus podatek. Zakładając, że zawsze była wpisywana w grafik dyżurów. Chętnych do pracy było więcej niż miejsc na sali. Nie zaprosiłaś na spotkanie ani jednej osoby, nie byłaś pewna, czy w następnym tygodniu znajdzie się dla ciebie tyle pracy, ile potrzebujesz.
Halo?
Dzień dobry. Maria Piłat. Dzwonię z „Wyśmienitej Kuchni”. Czy uważa Pani, że zdrowie jest ważne w naszym życiu?
Dzwonicie Państwo do mnie trzeci raz! Trzeci raz w tym miesiącu! Stanowczo zabraniam! Żądam usunięcia mojego numeru telefonu z państwa bazy danych! Żądam rozmowy z pani szefem!
Przepraszam, jeśli ktoś już do pani dzwonił.
Żądam rozmowy z pani szefem! Czy pani mnie słyszy?!
Do widzenia.
Kliknięcie „niezainteresowana”. Zapewne komuś wpadnie ten numer, ale dopiero po nowym roku. Maria nie mogła poprosić do telefonu żadnego swojego szefa, bo nikogo takie sytuacje tu nie obchodziły. Superwizorzy wzruszali ramionami, a superwizor wszystkich superwizorów nawet nie wstawał z swojego fotela. Usłyszała ciche brzęczenie telefonu. Swojego telefonu. Aparaty komórkowe telemarketerów musiały być wyłączone. Prywatne rozmowy były zabronione. Jednak nikt się do tego nie stosował. Na wyświetlaczu pojawił się napis „Olka”. Mogła się wyrwać na chwilę na korytarz. Przez świąteczne przyjęcie i tak panowała rozprężona atmosfera.
Cześć Ola.
Cześć Mańka. Jak się czujesz?
Normalnie.
A z ciążą wszystko w porządku?
Chyba tak. Nie mogę za długo rozmawiać. Jestem w pracy.
W pracy? O tej porze? Powinnaś wypoczywać.
Maria rzuciła okiem w stronę pokoju socjalnego. Kręciło się tam już tylko kilkoro osób. Wypatroszony stół tkwił na środku niczym świąteczne pobojowisko. Pracownicy powracali już na swoje krzesła. Spora część ponownie dzwoniła.
Pracuję dziś od piętnastej, Olka.
Dobra. Mam dla ciebie trochę ubrań ciążowych. Spodnie, bluzki. Kiedy ci podrzucić?
W weekend powinnam być w domu.
Kiedy masz wizytę u lekarza? Bierzesz jakieś witaminy?
Pójdę po Sylwestrze.
Jak przyjadę, to pogadamy. Tej traktujesz tej ciąży poważnie. W którym jesteś tygodniu, wiesz chociaż?
To do zobaczenia Olka. Muszę już kończyć.
Zbyt wiele w życiu Marii zmieniło się w ciągu ostatnich miesięcy, by dokładała do tego zmiany związane z ciążą. Ciąża była niedyspozycją zdrowotną, którą trzeba było ignorować, jak długo się dało. Maria była już u lekarza. To tam, po raz pierwszy, padło pytanie o datę ostatniej miesiączki. Jak okazało się, ta sierpniowa data, stała się bardzo ważnym dniem dla reszty jej życia. Haczykiem, za który zapętliła się smycz trzymająca Marię za szyję. Linka prowadziła do drugiej, majowej daty. Do maja było jeszcze daleko. Druga data, ziała niczym czarne urwisko. Za nią była niewiadoma. W każdym razie, lekarz kazał stawić się Marii na początku stycznia. Czeka ją wtedy jakieś ważne badanie. Połowinkowe.
Wróciła do swoich słuchawek i telefonu. Osiemnasta dwadzieścia. Jeszcze tylko wytrzymać te półtorej godziny. Baza dotarła do poprawnych numerów telefonów.
Słucham.
Dzień dobry. Maria Piłat. Dzwonię z „Wyśmienitej Kuchni”. Czy uważa Pani, że zdrowie jest ważne w naszym życiu?
Oczywiście, że uważam.
Męski, niski głos. Chyba w średni wieku. Sprawiający wrażenie otwartego na rozmowę.
Uważa pan, że to, co jemy, wpływa na nasze zdrowie?
Ależ tak. Mam do pani także jedno pytanie.
Tak, proszę.
Lubi pani lizanie?
Co proszę?
Męski glos jeszcze bardziej obniżył ton.
Odpowiem na pytanie o jedzenie, jeśli pani mi powie, czy lubi być lizana po cipce.
W taki razie zadzwonię w późniejszym terminie. Do widzenia.
Niezainteresowany”. Niech inny telemarketer męczy się z tym mężczyzną w styczniu. Maria musiała jednak przyznać, że męski głos niskim tonem trafiał poniżej jej pępka. Przypomniał, że miała kiedyś życie seksualne. I to regularne i udane. W czasach „sprzed daty ostatniej miesiączki”. Po rozstaniu z Igorem, umówiła się nawet na jakieś dwie randki. Jedna skończyła się nawet w łóżku. Fajerwerków nie było. Za to była prezerwatywa. Koleś od łóżkowej randki już się więcej nie odezwał. Tamten drugi nawet proponował kolejne spotkanie, ale Maria nie miała już do tego głowy. Teraz chyba znowu miała głowę do seksu. Czy resztę ciała także? Czy jakiś mężczyzna będzie się chciał jeszcze z nią przespać?
Halo.
Następna rozmowa.
Dzień dobry. Maria Piłat. Dzwonię z „Wyśmienitej Kuchni”. Czy uważa Pani, że zdrowie jest ważne w naszym życiu?
Tak.
Uważa pani, że to, co jemy, wpływa na nasze zdrowie?
Chwila zawahania i kobiecy głos chyba nie miał wyjścia.
Tak…
Doskonale. Mam dla pani zaproszenie na specjalne spotkanie. Pan Paweł Omasta specjalnie opowie o zasadach zdrowego odżywiania. Ugotuje coś dla państwa. Wiem pani, kto to jest pan Paweł Omasta?
Maria recytowała zdania niemal jednym tchem. Nie chciała, by kobieta jej przerwała.
Proszę panią, ja potrafię gotować lepiej niż jakiś tam Omasta. Byłam nawet na eliminacjach w jego teleturnieju kulinarnym. Złą mąkę mi dali i kluski nie wyszły. Tak pozbywają się dobrych.
Jednak przyzna pani, że zawsze warto wiedzieć coś nowego o zdrowym gotowaniu, porozmawiać osobiście z panem Omastą.
Pani, ja mam święta rozgrzebane. Wigilia za trzy dni, a pani mi z jakimś spotkaniem.
Sygnał zerwanego połączenia. „Niezainteresowana”. Zaraz będzie można wrócić do domu. Aż do nowego roku, Maria ma już wolne. W okresie przed świętami i przed sylwestrem ludzie nie mają głowy do spotkań na temat zdrowego stylu życia. Pod koniec roku, kredyty zostały zaciągnięte na inne rzeczy niż zestaw garnków kuchennych. W rankingach i systemie premiowym nie zostało to uwzględnione. Firma musi zarabiać o każdej porze roku.
Sygnał nadchodzącego SMSa. „Wesołych Świąt Bożego Narodzenia oraz szczęśliwego Nowego Roku życzy Agata z Tomkiem”. Po raz pierwszy, od wielu lat, Agata przysłała życzenia świąteczne wiadomością tekstową. Zawsze, co roku dzwoniły do siebie, a czasem spotykały na przedświątecznym winie. To był pierwszy znak od nie, od kilku tygodni. Ostatni raz spotkały się niedługo po przeprowadzce Marii do Kingi. Agata, jak zwykle przywiozła ze sobą wino. Maria musiała jej wytłumaczyć, dlaczego nie pije już alkoholu. Jej ciało, opanowane zarodkiem, tej używki akurat nie tolerowało. Agata pożegnała się dość szybko. Patrzyła na Marię zaskoczona. O tamtej pory znajdowała jakieś preteksty by się nie spotkać. Sama przestała dzwonić. Po trzech, czterech zdawkowych rozmowach telefonicznych, Maria uznała, że wystarczy. Teraz ruch Agaty. Tym ruchem okazał się być SMS ze świątecznymi życzeniami. Tylko tyle. Może jak na Agatę bardzo dużo.
Ponownie same automatyczne sekretarki. Końcówka bazy.
Życzę świątecznej atmosfery. Oby i dla pani siły Światła zwyciężyły noc, a Gody okazały się udane.
Maria spojrzała na chłopaka siedzącego obok. Mówił coś o zwycięstwie światła, ale konsekwentnie zanurzał się w mroku. Czarne spodnie, czarna koszula, czarne dredy opadające skrzydłami na ramiona. Tylko oczy i cera jasne. Uśmiechnął się do niej.
Nie martw się. Klientka już się rozłączyła. Nie słyszała tego.
Co to za gody?
Nie wiesz? Dziś jest najdłuższa noc w roku. Początek astrologicznej zimy. W dawnych, słowiańskich wierzeniach, skracający się dzień był kojarzony z umieraniem.
I od jutra dnia będzie więcej?
Tak, dzień się wydłuża, siły światła zwyciężają. Zbliża się wiosna.
Zabawne.
Nie dla tamtych ludzi. Żyli żywiąc się zapasami z lata, zależni od światła słonecznego.
System nadal wybierał numery poza zasięgiem i automatyczne sekretarki. Rozgrzebane święta. To, co mówił ten chłopak, kontrastowało z oświetloną złotą klatką, w której tkwili.
Jesteś w jakiejś sekcie?
Nie. – roześmiał się – Skończyłem etnografię. Jak widzisz, bardzo dobry kierunek, jeśli chodzi o rozwój zawodowy.
Teraz oboje się roześmieli.
Od dawna tu pracujesz?
Od listopada. Przecież byliśmy oboje na tym samym szkoleniu.
Maria nie zawarła znajomości ani na szkoleniu, ani w następnym tygodniach. Od początku czuła, że tu tylko na chwilę, przelotem. Nie ma sensu zawiązywać żadnych relacji. Ludzie dookoła niej dzielili się na dwie kategorie. Młodzi – studenci. Świeżo po studiach, wierzyli, ze to tylko krótki przystanek na starcie kariery. Mieszkali z rodzicami, albo po troje w jednym wynajmowanym pokoju. Nie mieli dzieci, ani kredytów. Mieli za to jeszcze małe potrzeby i ogromne plany na przyszłość. Gdy tylko któryś przychodził do pracy ubrany bardziej elegancko, sypały się komentarze, że tego dnia wybiera się na rozmowę rekrutacyjną.
Była też druga grupa. Ta grupa Marię najbardziej przerażała. To ludzie, którzy po stracie pracy nie mogli sobie pozwolić na dłuższe szukanie nowej. Ludzie, niepodnoszący wcześniej kwalifikacji, przez co spadli w rankingu na rynku pracy. Ludzie z kredytami, dziećmi, splątanymi warkoczami kłopotów. Może i myśleli, że są tu tylko na chwilę, ale żeby szukać pracy, trzeba wziąć dzień wolny. Nie pracujesz, nie zarabiasz. A zarabiać musisz. Nieszczęścia koło.
Chłopak siedzący obok był młodziutki. Miał jeszcze plany. Maria nie chciała należeć do drugiej grupy. Czuła, że im dłużej będzie tu tkwić ze słuchawkami na uszach, tym bardziej w nią się wtopią. Chłopak przerwał jej zamyślenie.
Ta robota to tylko do wiosny. Gdy pogoda się poprawi gram na gitarze na mieście. Uwielbiam to.
Da się z tego wyżyć?
Zarabiam więcej niż tu.
Maria, jakby nie przeszukała zestawu swoich talentów, to nie znajdowała żadnej umiejętności dającej zarobić na chleb. Chleb choćby bez masła. Spojrzała na pozłacaną taflę szyby.
To mówisz, że gorzej już być nie może? Już tylko lepiej?
Byle do wiosny. Ceną za wiosnę, jest przetrwanie zimy.
Nie patrzyła na to z tej strony. Zima, jako mroźny etap przejściowy, by wraz z powiększającym się dniem dotrzeć do wiosny. Z drugiej strony, wreszcie kończyła się przeciągająca się jesień. Dla przyrody czas umierania, zasypiania, albo ewakuacji. Coraz więcej nocy wkradające się w rozkład dnia. Dla Marii czas zapadania się w siebie. Tylko, że tam nic nie znalazła. Teraz zaczyna się zima. Z pozoru bezkresna połać śniegu, mrozu i ciszy. Jak czyściec.
***
Maria weszła cicho do mieszkania Kingi. Miała swój komplet kluczy. Kinga tych kompletów miała kilka. Część tu w domu, część u zaprzyjaźnionych osób na mieście. Igor też chyba miał jeden. W środku mieszkania, samotność nie była bytem mile widzianym. Każde pomieszczenie było rzęsiście oświetlone. W salonie, migała wydarzeniami, wielkocalowa plazma. W kuchni mruczało radio, do wtóru lodówce. Kinga leżała na kanapie przed telewizorem. Klikała na coś w laptopie. Z uszu zwisały jej słuchawki. Maria wkraczając do mieszkania, próbowała zaprowadzić swój ład. Wyłączyła światło w przedpokoju, aneksie kuchennym, zgasiła radio. W części salony, zostawiła Kindze jej kakofonię.
Cześć, wróciłam. Wiesz, że dziś jest najdłuższa noc w roku?
Naprawdę? Dobry tekst na portal randkowy.
Kinga wyjęła słuchawki z uszu. Jednak dźwięki ze zewnątrz docierały do niej.
Nie pojechałaś jeszcze do rodziców?
Pojadę na samą kolację Wigilijną. A rano w samolot i w milsze miejsce.
Maria zatopiła się w jeden z foteli. Rzetelnie wywiązywały się ze swojej ceny, zapewniając komfort i wygodę. Liczyła na to, że dni przed świętami spędzi w samotności.
Maria, a ty nie jedziesz do rodziny?
Chcę pobyć sama. Od dawna nie spędzam z nimi świąt.
W tym stanie powinnaś.
Fotel przestał już być taki komfortowy. Widocznie każda cena niesie za sobą ukryte, dodatkowe koszty. Maria zniknęła w swoim pokoju. A raczej w pokoju, który użyczyła jej Kinga. Pomieszczeniu odruchowo nazywanym „swoim”. Przypomniała sobie, że to mieszkanie miało być tylko na chwilę.
Takie były plany, gdy trafiła do tego mieszkania trzy miesiące wcześniej. Igora kazał Kindze ściągnąć Marię do siebie i obgadać kwestię usunięcia ciąży. Sama Maria nie chciała dopasować się do tego planu. Wtedy pierwszy raz zapadła się w tamten fotel. Kanapa zawsze była tronem Kingi. Szeroka na ponad dwa metry, nie pozostawiała wolnego skrawka dla innego uzurpatora. Fotel był sporo mniejszy, skrojony tylko pod jedną osobę. Dlatego, gdy przyjmował Marię w ramiona oparć, to z obietnica, że jest tylko ona i nikt inny już tam się nie wślizgnie. Kanapa władczo wymagała każdorazowego podbijania jej.
Ku zaskoczeniu Marii, jej wybór nie zdziwił Kingi.
Igor się wścieknie. Super. – roześmiała się.
To, dlaczego mnie nie jest do śmiechu?
Maria oparła głowę o zagłówek fotel. Podkuliła nogi, a stopy podwinęła pod siebie. Fotel zamknął się dookoła niej.
Maria, a gdzie ty w ogóle teraz mieszkasz?
Chwilowo u Agaty.
W tej ciasnocie? Przenieś się do mnie.
Ciasnota nie było określeniem, które mogłoby charakteryzować mieszkanie Kingi. Sto metrów kwadratowych, z czego połowę stanowił salon z otwartą kuchnią, przedpokój oraz łazienka, która docelowo miała być w luksferach, także, więc mało intymna. Dopiero druga, wyraźnie oddzielona drzwiami część apartamentu zawierała sferę życia prywatnego – dwie sypialnie i drugą łazienkę. Jedna z tych sypialni miała przez jakiś czas służyć Marii. Maria rozejrzała się po przestrzeni salonu, przypominając sobie dom Igora. Dom, który przez ostatnie kilka lat był także jej domem. Także przestronny, ale wypełniony dwoma psami oraz pomysłem Igora na zakup jakiegoś egzotycznego zwierzęcia. Do końca nie było wiadomo, jakiego, ważne, że egzotycznego.
Nie myślałaś o jakimś zwierzęciu? – spytała Kingę.
Mam uczulenie.
Na sierść?
Na inne istoty.
Pomimo bycia inną istotą, w dodatku w wersji podwojonej, Maria zdecydowała się zostać u Kingi.
To Kinga doradziła jej, by złożyła wniosek o przywrócenie do pracy w firmie Igora. Składając wypowiedzenie była już w ciąży i z tego tytułu miała prawo do zmiany decyzji.
Kinga, to absurd. Pracę rzuciłam dwudziestego sierpnia. Zapłodnienie musiało być trochę później. Uwierz mi, pamiętam.
Pamiętała sierpniowy wieczór, gdy w czasie pakowania zaplątała się w dyskusję z Igorem. Dyskusja zamieniła się w pożegnalny seks. Pożegnalny seks zamienił się w ciążę. Ostaniec po tamtym związku.
Według Kodeksu Pracy, jak i według dokumentacji medycznej ciąża rozpoczyna się pierwszego dnia ostatniej miesiączki. To było przed dwudziestym sierpnia?
Wtedy po raz pierwszy pojawił się termin „data ostatniej miesiączki”. Cenzura czasowa, niczym rok zerowy dla chrześcijan. Czarna kreska oddzielająca dawne życie, od aktualnego, które dopiero kształtuje się, jako życie. Okazało się także, że Kodeks Pracy w określeniu początku nowego życia jest jeszcze bardziej ortodoksyjny niż działacze ruchu pro-life. Datuje go na moment, gdy jajnik dopiero rozpoczyna rozważania nad uwolnienie kolejnej komórki jajowej.
Nie mów, że nie wiesz, kiedy miałaś ostatni okres?
A ty pamiętasz?
Ja mam spiralę. Nie mam cyklów.
Na pewno był przed dwudziestym.
To idź do lekarza po zaświadczenie i zwolnienie lekarskie. Chyba, że chcesz nadal przychodzić do biura.
Plan był świetny, nawet biorąc pod uwagę, że Igor zatrudnił ją przed lat na najniższą krajową płacę, a resztę pensji wypłacał w formie premii. Przecież firma była ich wspólnym przedsięwzięciem. Wspólnym projektem. Częścią ich bycia razem. Teraz nie było już życia razem, a w Krajowym Rejestrze Sądowym, jako właściciel figurował Igor. Gdzieś przez chwilę, przez głowę Marii przemknęły takie słowa jak „honor”, czy „duma”. Jak można wracać do firmy byłego partnera, zmuszać go do ponownego zatrudnienia i wypłacania pensji. To były rozważania z czasów „sprzed daty ostatniej miesiączki”.
Każdy plan miewa swój kontrplan. Kontrplanem Igora było zamknięcie firmy z końcem października. I tak zbliżał się do tego etapu. Nie rzadka strategia przetrwania małych i średnich firm, które przetrwały pierwszy z głębokich kryzysów nowego tysiąclecia. Zamknąć firmę, a na jej miejsce otworzyć nową. Oczywiście z nowymi umowami z poddostawcami, czystą historią zadłużeń. A także z nowymi umowami z pracownikami. Oczywiście bez umowy dla Marii.
Mieszkała u Kingi, ale nie mogła pozostawać na jej utrzymaniu. To mieszkanie miało być tylko przystankiem w dotarciu do miejsca, w którym Maria mogłaby stworzyć swój własny dom. Własny dom dla siebie i dziecka. Do tego potrzebne były pieniądze.
Na początku listopada znalazła to ogłoszenie o pracę: „Do rozmów na temat zdrowego stylu życia”. Wiedziała, że nawet, jeśli znajdzie szybko nową pracę, to do końca trzymiesięcznego okresu próbnego, jej ciąża będzie zbyt widoczna. Nie będzie mogła tam zostać na dłużej. Musiała brać to, co jest. Tak trafiła „na słuchawki”.
Maria poszła do swojego pokoju. Gdy weszła tam na początku jesieni, stała tam tylko komoda, fotel w kształcie dopasowującej się do ciała pufy o średnicy jednego metra, rower biegowy oraz półka z książkami. Miejsce, gdzie gospodarz poświęca sobie czas, ale gdzie nie sypia. Materac do spania Maria kupiła sama. Ostatnie tygodnie, to była wypadkowa pomiędzy nie traktowaniem tego pokoju jak domu, a nie byciem tam gościem hotelowym. Rzeczy Marii zadomowiły się w pudłach pod jedną ze ścian i w dwóch pustych szufladach komody. Na parapecie stała mała dracena. Jedyny kwiat w całym mieszkaniu. Alergia Kingi rozciągała się także na roślinność. Dracena była pierwszym zalążkiem tworzenia się nowego, przyszłego domu. Kwiaty, które Maria wyhodowała w poprzednim życiu, Igor zatrzymał. Motywował to tym, że należą do aranżacji domu. Ona już do tej aranżacji nie należała. Nowe życie musiała budować od podstaw. Nawe od doniczek z kwiatami.
Tego wieczoru Maria nie wróciła już do salonu. Kinga była niekrepującą gościa gospodynią. Z pracy wracała późno i zajmowała swoje miejsce na kanapie. Włączała telewizor, brała na kolana laptop. Wchodziła do sieci. W tym przypadku, określenie „sieć” było jak najbardziej na miejscu. Kinga logowała się na portalach randkowych. Przeglądała maile od stałych bywalców jej profilu. Oceniała, czy odpisać na wiadomości od nowych gości. Umawiała się na spotkania. Zdarzało jej się spotykać jednocześnie z dwoma, czy trzema mężczyznami. Choć nie tego samego wieczoru. Dlatego nawet chwile spędzone na kanapie nie trwały długo. Kinga zamykała się w łazience, dokonywała inspekcji ciała – co wydepilować, co wygładzić, co wysmarować. Potem wychodziła w noc. Czasami wracała dopiero następnego dnia rano, albo dopiero po południu. Maria miała wtedy całe mieszkanie dla siebie. Wychodziła z pokoju i włączała jakiś program w telewizorze. Sama odczuwała, że cisza rozbiegająca się po tym mieszkaniu jest jak kosmos, w którym się dryfuje bez szansy na chwycenie czegokolwiek. Sama idea samotności jednak jej nie przerażała. To był pierwszy moment w życiu Marii, gdy mogła być absolutnie sama. Wcześniej mieszkała albo z rodzicami, albo z Igorem. W jakiś sposób zczepiona z innym ciałem. Teraz dryfowała w przestrzeni. Ta przestrzeń była tylko dla niej. Z nikim nie musiała jej dzielić.
Bywały też wieczory jak ten, gdy tej przestrzeni było za wiele. Maria położyła się na materacu. Za oknem śnieg zasłaniał cienką firanką widok na sąsiedni apartamentowiec. Najdłuższa noc w roku. Początek zimy. Maria stoi na skraju białego pola z małą draceną w ręku.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pudełko

PUDEŁKO Gdzieś w lesie dalekim W zagajniku po lewej Gdzie przystanek brzozowy Jednak nie ten już mchem Porośnięty Za płytko widocznie Zakopałam pudełko Owinięte stanowczo Korzeniami nazbyt Czułymi W pudełku schowałam Szal łzami nasiąknięty Pinezki wspomnień ostre Malowane smutkiem Doświadczenia Tak szybko uciekłam Byle dalej od lasu Bez postoju na myśli Nie patrząc za siebie Zlękniona Czasem tylko przypadkiem Podróżując bez związku Mijam las mi nieznany Słysząc dziwne echo Wołania

Drzazga, rozdział 16

EPILOG: TEN PARK POMIEŚCI NAS WSZYSTKICH — Gdybym mogła cofnąć czas, przeżyłabym ten rok tak samo. — Nie można cofnąć czasu. Magda odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na siedzącą obok Agatę. Pokręciła głową. — Jeśli nie można cofnąć czasu, to skąd deja vu? — Historia się nie powtarza. Kołem się toczy. Agata ze śmiechem pogłaskała się po wypukłym brzuchu. Brzuch, jak to bywa w pierwszej ciąży, był ledwo widoczny. Ona, jak to bywa z debiutującą matką, bardzo chciała, by już był widoczny. Siedziały na ławce w parku. Lato po raz kolejny kończyło się. Jesień po raz kolejny zaczynała się. Chyba punkt dla Agaty. Magda miała chwilę, by rozejrzeć się dookoła. Świat zmieniał się niczym migawki w fotoplastykonie. Jednego dnia wybiegała z pracy w sypiącym śniegu, by innego zauważyć, ze zdziwieniem, że drzewa już wypuszczają pąki liści. Przebiła się przez migawki lata, krótkiego urlopu. Życie składało się z klikających obrazów. Każdy następny mocno różnił się od poprzedniego

Drzazga, rozdział 15

DOROTA: ZBYT DUŻO SŁÓW Ludzie słyszą, ale nie słuchają. Są wypełnieni słowami. Słowa zajmują każdą komórkę ich ciał. Kumulują się, by w końcu wylewać niczym lawa. Ludzie spotykają się po to, by zalewać się nawzajem strugami zdań. Zdania spadają prysznicem na człowieka, by spłynąć po nim jak fala światła. A gdy słowa opłyną, zsuną się ku ziemi i rozpryskują na wszystkie strony świata. Rzucane w siebie nawzajem czasem zderzają się, niekiedy mijają, a najczęściej wirują w powietrzu niczym pył. Nikt nie chce dostać pylicy płuc. Ludzie nie chcą trzymać w sobie słów. Słowa to zbędny element przemiany materii myśli. Trzeba się ich pozbyć. Taki świat widzi dookoła siebie Dorota. W taki wychodzi z domu. Wychodzi zbierać ludzkie słowa. To nie była już ta sama knajpa, jak ta z czasów studenckich. Dorota zamknęła za sobą drzwi i pierwsze, co ją uderzyło, to, że nic ją nie uderzyło. Nie było mgły z dymu papierosowego, tym różniącej się od naturalnej, że tamta nie skleja płuc. Uszy