Przejdź do głównej zawartości

Drzazga, rozdział 7


MAGDA: JESIEŃ



Te raporty mogą być na poniedziałek.
Tomek stanął przy biurku Magdy. Uśmiechał się. Ostatnio coraz częściej się do niej uśmiechał.
Zrobiłam je już wczoraj. Są w chmurze.
Tak…
Stał jeszcze chwilę obok niej. Zawieszony pomiędzy zestawieniami sprzedaży w rejonie północno-zachodnim miasta, a czymś jeszcze nie do końca określonym. Magda wiedziała, że raport będzie potrzebny dopiero na popołudniowym zebraniu w poniedziałek. Wolała jednak zrobić to wcześniej. Tomka zawołały inne sprawy służbowe. Rzuciła okiem za okno. Płatki śniegu wirowały w rytm wiatru. Okno najczęściej było i tak zasłonięte żaluzjami. Widok za nim był szary od innych biurowców. W połączeniu ze sztucznym światłem i klimatyzacją pomieszczenia sprawiało to wrażenie, że jest się we wnętrzu łodzi podwodnej. W drodze na głębokie dno. Daleko od dawnego życia. W tle leciał Bing Crosby. Chwilę wcześniej Mariah Carey obiecywała, że wszystko, czego pragnie od świąt to on. Za plecami, Magda słyszała ustalenie dotyczące świątecznego grafiku.
Nie przyjdę w Wigilię. Robię wigilijna kolację. Teściowa przychodzi. Pierwszy raz będzie u nas Wigilia.
Ja też robię kolację. Jak co roku. Stefan musi iść do pracy. Wszystko na mojej głowie.
Musi, czy chce?
Magda miała zamiar przyjść do pracy w Wigilię. Nigdzie się nie śpieszyła. Jej pierwsze święta po rozstaniu z Igorem. Zamierzała je spędzić przed telewizorem. Popijając ciepły barszcz czerwony zakupiony w kartonie. Zamówiła już w sklepie porcję świątecznych pierogów.
Dobra, wezmę Wigilię, ale czwartek i piątek po świętach nie ma mnie. Nie ma mnie aż do stycznia. Wyjeżdżamy z dziećmi w góry. Coś się człowiekowi od życia należy.
To w Sylwestra też mam tu tkwić?
Po ślubie już jesteś. Przyzwyczajaj się.
Zabawne.
Bing Crosby ustąpił miejsca Michealowi, który tym razem szukał zagubionego serca. Serca zgubionego w czasie poprzednich świąt. Zazwyczaj w ich kąciku grało radio. Każda stacja, nawet ta niszowa, miała swoją play listę. Efekt był taki, że po tygodniu, słysząc daną piosenkę można było ocenić, jaka jest pora dnia i ile razy usłyszy się jeszcze dany przebój. Święta były dobrym pretekstem by włączyć coś kompletnie innego.
Magda, weźmiesz za mnie Sylwestra?
Przychodzę do pracy w Sylwestra.
Dwoma towarzyszkami jej niedoli w kąciku raportów, analiz i fakturowania były Edyta i Edyta. Dziwnym trafem, kobieta, którą Magda zastępowała nie miała na imię Edyta. Renata. Pracowała tu już od pewnego czasu, ale nadal czuła się krzywo wklejona w to miejsce. Panie miały swoje sprawy, swoje wspomnienia, swoje wspólne doświadczenia. Co najważniejsze, obie miały domy, a pracę w tym kąciku traktowały, jako uboczne doświadczenie życiowe. Taki wniosek można było wysnuć przysłuchując się ich rozmowom. Mężowie, dzieci, teściowe, co ugotować na obiad dzisiaj, czy urlop w lipcu jest możliwy, czy może lepiej stawiać na sierpień. Jeśli starsza z Edyt miała kłopoty z dziećmi, to druga – choć bezdzietna – miała w zanadrzu kilka historii o dzieciach znajomych. Gdy młodsza Edyta wychodziła za mąż, to pierwsza zasypała ją radami i wspomnieniami. Obie zawsze posiadał historię z życia kogoś tam, na każdy określony problem. Jeśli zasób wypowiadanych we wszechświecie słów miał być dzielony równo, to ściągnęły cały zapas od głuchoniemych.
Jesienne spotkania w sprawie pracy zniechęciły Magdę. Dużo ich nie było. Obsługa biura, prace asystenckie, to smakołyk ściągający całe roje much. O tym, że nie potrzeba wielkiej filozofii by, w teorii, siedzieć za biurkiem i odbierać telefony, odpisywać na maile, jest przekonanych mnóstwo kobiet w wieku od osiemnastu do pięćdziesięciu lat. Magda szybko przekonała się o tym patrząc na licznik wysyłanych aplikacji na pewnym portalu rekrutacyjnym. 1320 aplikacji. Trzeci dzień życia ogłoszenia o pracę.
Z kanału poszukiwań nowej pracy i brodzenia w jego dziwnej zawartości wyciągnął ją Tomek.
Szukasz nowej pracy?
Miało to zapewne brzmieć żartobliwie. Magda wróciła właśnie z dwóch dni spędzonych w mieszkaniu Kingi. Czuła się wyssana. Wyssana także z energii. Siedziała na kanapie, zbierając na twarzy refleksy rzucane przez telewizor. Tomek dostał się do niej z talerzem kanapek.
Dla ciebie też zrobiłem. Moje popisowe. Z sosem.
Szukam ciągle pracy. Coś masz?
U mnie w firmie potrzebują kogoś do działu administracyjnego. Od zaraz. Dziewczyna zaszła w ciążę i drugiego dnia uciekła na zwolnienie lekarskie.
Tak? W którym tygodniu jest?
Dopiero, gdy to pytanie padło, do Magdy dotarł absurd tych dociekań. Jakie znaczenie ma dla jej historii zaawansowanie ciąży tej kobiety.
Nie wiem. Jak ją znam, to wczoraj dopiero zrobili tego dzieciaka. To będzie umowa na zastępstwo. Nie martw się, rok posiedzisz na jej miejscu. Potem się coś wymyśli.
Rzuciła okiem na stos kanapek. Rozgryzła już dawno tajemnicę sosu Tomka. Pierwsza warstwa na chlebie z majonezu, druga na wędlinie z keczupu, a na szczycie wkładu warzywnego – pomidor i ogórek – kropla musztardy. Prosto i po męsku. Doszłaby do tego i bez zaglądania ukradkiem do kuchni. Tomek także widział, że konstrukcja dania to żadna filozofia kuchenna. To była taka gra. Agaty nie było z nimi w salonie. Ból głowy położył ją wcześniej spać. Ostatnio coraz częściej bolała ją głowa.
Podesłać ci CV?
Daj spokój. Mówiłem już o tobie. Wpadnij jutro w południe do działu personalnego.
Magda wzięła jedną z kanapek. Majonez. Jej ciało nie wiedziało jeszcze, że nie jest już w ciąży. Poczuła falę mdłości. Kinga mówiła, że za kilka dni to minie. Organizm musi się oczyścić do końca. Ze wspomnień też. Zatopiła zęby w piramidzie składników. W tym tandemie to ona dyryguje ciałem.
Wreszcie będę mogła wynieść się od was.
Co ty! Jest bardzo przyjemnie.
Roześmieli się oboje. Trójka trzydziestolatków, na sześćdziesięciu metrach kwadratowych. Magda, jako niepracująca ustępowała zawsze pierwszeństwa w kolejce do prysznica. Tomek żartował czasem, że mogliby wszyscy kąpać się razem. Zaczęła jeść drugą kanapkę. Majonez oblepił jej krtań.
Co miałabym tam robić?
Nic specjalnego. Jakieś raporty, zestawienia, trochę obsługi klienta. Excell znasz?
Tomek zjadł już trzy kanapki. Na jeden kęs Magdy, kęs z wyczuciem badający wnętrze żołądka, jego usta zaliczały trzy kawałki posiłku. Jadł tak, jakby zaraz ktoś miał mu wyrwać talerz i wyrzucić z zawartością przez balkon. Przeżuwał w pospiechu i przełykał zgarniając smak tylko dla siebie. Była w tym jakaś zachłanność na życie. Cały Tomek był zachłannością na życie. Zaczynając od niedbale rozłożonego na kanapie ciała. Kończąc na powietrzu, które wciągał do nosa i rozpychał nim swoją klatkę piersiową, brzuch. W tym głodzie życia zostawiał Magdzie róg kanapy, tuż przy oparciu. Może to ona tam się bezwiednie przesunęła?
Dotąd Tomek nie był Tomkiem. Był dla Magdy częścią pewnego bytu zwanego AgatoTomkiem. Mężczyzna, partner, wreszcie mąż jej bardzo dobrej koleżanki. Kobiety, którą znała od dzieciństwa. Tamtego wieczoru, w rogu kanapy, Magda zobaczyła po prostu mężczyznę. Fakt bez większego znaczenia. Facet, jakich wielu. Jednak mężczyzna, jako oddzielny człowiek, oddzielne ciało. Nie udało jej się dokończyć drugiej kanapki. Smak majonezu wirował jej w ustach.
Jesteś zmęczona? Mów śmiało, bo ja mogę tu siedzieć do północy.
To ja pierwsza pójdę do łazienki.
Magda rzuciła szybko te słowa i starając się nie biec dotarła na brzeg muszli. Wyrzuciła z siebie majonez. Z ust. Z krtani. Z żołądka. Za nim podążyła reszta kanapki. Głupie, nieświadome ciało. Mózg Magdy, jej pamięć są szybsze. Zmuszą w końcu ciało do zaakceptowania braku ciąży. Poczuła falę wilgoci pomiędzy nogami. Dobrze, że zajęła łazienkę pierwsza.
Tamtego, jednego z pierwszych, wieczorów jesieni uznała, że to najlepszy moment by opuścić mieszkanie Agaty i Tomka. Kinga proponowała jej pokój u siebie. Był to spory apartament. Pomieściłyby się obie, jeszcze jeden dodatkowy gość i nadal byłaby szansa, że nie uda im się spotkać w ciągu dnia. Dla Magdy jeszcze długo to miejsce będzie się kojarzyć z bólem brzucha, gorączką i krwawieniem. Są tajemnice łączące ludzi i oddalające ich od siebie jednocześnie.
Rzadko udaje się wynająć pierwsze oglądane mieszkanie. Magdzie wyszło to, dlatego, że więcej nie szukała. Zdecydowała się na pierwsze z miejsc. Tak naprawdę był to jeden z pokojów w dwupokojowy mieszkaniu. Drzwi otworzyła jej młoda dziewczyna. Miała włosy kruka opadające równo na ramiona, ciemne oczy. W kontrapunkcie do tego spowijała ją tęcza kolorów – od zielonych rajstop, przez czerwoną bluzkę, po niebieską spódnicę. Spódnica kręciła wzrokiem kółkami na wzorze, a bluzka drażniła ukośnymi pasami. Magda uznała, że właścicielka mieszkania leżała naga w łóżku i na dzwonek domofonu szybko wyskoczyła nakładając na siebie cokolwiek.
Dzień dobry. Ja w sprawie mieszkania.
Kruczowłosa wpuściła Magdę bez słowa do środka i zaprowadziła do mniejszego z pokoi, na lewo od wejścia. Nawet, jak na kilka metrów kwadratowych nie było tam dużo sprzętów. Stara, rozkładana wersalka i nieco młodsza szafa. Okno było nieokryte żadną firanką, czy zasłonką. Widok wychodził na klatki schodowe tego i dwóch sąsiednich bloków.
Mogę jeszcze zobaczyć łazienkę i kuchnię?
Znajomi uczulili Magdę, że powinna obejrzeć także inne pomieszczenia. Kruczyca nadal bez słowa pokazała jej resztę mieszkania. Urządzone były tak, jak mogli to zrobić pierwsi mieszkańcy tego budynku, w latach rozkwitu gospodarki towarzysza Gierka. W łazience lamperia zamiast kafelków i niezabudowana wanna. W kuchni kilka, luźno zestawionych ze sobą szafek. Chyba jedna z nich znalazła się w łazience.
Ile za ten pokój?
Pięćset złotych. Razem z rachunkami.
Pierwsze słowa gospodyni. Miała głos młodszy od ciała. Odległość do nowego miejsca pracy – dwa przystanki tramwajem, pół godziny piechotą – oszczędność w słowach kruczowłosej i korzystana cena sprawiły, że Magda zdecydowała się od razu. Ani milczenie przyszłej współlokatorki, ani zbyt korzystna cena nie wzbudziły jej niepokoju.
Jestem zdecydowana. Pokazuje pani ten pokój jeszcze komuś?
Już nie. Pani była pierwsza.
Jestem Magda Piłat.
Biały.
Co?
Biały. Tak mam na nazwisko.
Przy podpisywaniu umowy najmu, Magda upewniła się, że rzeczywiście jej gospodyni nazywa się Dorota Biały i jest jej rówieśnicą.
Nadeszła kolej na rodzime przeboje świąteczne.
Skąd wiesz, czy za rogiem
Nie czeka anioł z Bogiem?
Biurko Magdy oplecione było radosnymi dźwiękami zapowiadającymi nadzieję. Nadzieję, nie w narodzinach syna bożego, ale w odnalezieniu miłości. Dziś to miłość zbawia świat. Czasami też przez ukrzyżowanie. Magda wyciągnęła z szuflady drugie śniadanie. Sałatka jarzynowa. Kupowała ją na wagę w niedalekim sklepiku. Jak wiadomo, majonez odgrywa ważną rolę w tej potrawie. W wersji zakupywanej w sklepie czasami gra główną rolę. Nie tylko, jako spoiwo pomiędzy warzywnymi składnikami. Nie tylko, jako tłuszcz, nośnik smaku. Głównie, jako pierwszy wypełniacz zajmujący ponad połowę objętości dania. Magda otworzyła wieczko i zanurzyła widelec w zawartości. Majonezowa breja rozlała się po kubkach smakowych, wzbudzając ich irytację. Połaskotała krtań przebudzoną w uśpienia. Magda przełknęła tylko jedną łyżkę. Odsunęła pojemnik.
Nie jedz tego świństwa. Po świętach przyniosę ci moją sałatkę.
Magda, idziesz po pracy na przyjęcie świąteczne?
Jeszcze nie wiem.
Rzeczywiście. Był grudniowy piątek, przed świętami. Po dniu pracy, zapowiadano uroczystość świąteczną dla pracowników. Magda jeszcze nie zastanawiała się nad swoją obecnością. W całości, te święta, pierwsze dla niej święta, chciała poświęcić tylko sobie. Pierwsze po rozstaniu z Igorem. Pierwsze po byciu niematką. Pierwsze z reszty świąt jej życia.
Ja zajrzę na chwilę. Sąsiadka ma odebrać mi dzieci ze szkoły i posiedzieć z nimi do 19:00.
Po mnie koło 19:00 ma przyjechać Jacek. Możemy cię podwieźć.
Super.
Kobiety ponownie spojrzały na Magdę.
Jak to nie wiesz, czy będziesz?
Idź, ty nie musisz się śpieszyć do domu.
Pracowała z tymi kobietami już ponad dwa miesiące. Ciągle nie mogła pozbyć się uczucia bycia kimś przeklejonym z innej kliszy. Jej filmem było te osiem lat przepracowanych w agencji reklamowej Igora. Tamto miejsce było jak ciepłe kapcie wsuwane, co ranek na stopy. Tutaj od laptopa wiało chłodem. Ludzie mieli swoje, od dawna, dograne sprawy. Swój wewnętrzy kod biurowy. Te dwie kobiety, z którymi Magda dzieliła niewielką część open-space, także przyjęły ją z rezerwą. Była rocznym plastrem naklejonym na miejsce ich koleżanki. Zauważyła zbliżającego się w jej stronę Tomka.
Nawet idąc przez otwartą część firmy, wyglądał jak człowiek, który bierze życie, nie pytając je o zgodę. Ponownie patrzyła na niego w inny sposób. Agata była jej bardzo dobrą koleżanką. Jeszcze z czasów dzieciństwa. Z Tomkiem związała się zaraz po maturze i trwała w tym konsekwentnie od lat. Od dłuższego czasu, jako małżonka. Spotykały się głównie we dwie, albo w większym, babskim gronie. Panowie, Igor, czy Tomek, byli dodatkami z okazji przyjęć imieninowych, czy weekendowych wyjazdów. Do tej jesieni, nie wiedziała nawet, czym konkretnie zajmuje się Tomek. Ich wzajemne kontakty opływały w sosie „small-talku” oraz lekkich żarcików. Tak jak to bywa z mężami dobrych koleżanek. Są tylko tłem. Lub typem mężczyzny równie seksualnym, co duchowny.
Dopiero ten wrzesień, koniec lata wsuwający się w jesień, zmienił sytuację. Magda zamieszkała na kilka tygodni na kanapie w salonie Agaty i Tomka. Nie muskała opuszkami palców ich życia, jak gość na wystawie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Przez pewien czas stała się częścią ich życia.
Będziesz dziś na świątecznym przyjęciu?
Tomek stanął ponownie obok biurka Magdy. Drugi raz tego dnia, a nie było jeszcze południa. Dyrektor działu handlowego mocno zaangażował się we współpracę z działem wsparcia sprzedaży. Chyba tak to z boku wyglądało.
Właśnie przed chwilą mówiłam dziewczynom, że jeszcze nie wiem.
Jak to nie wiesz? Idziesz i już.
Roześmieli się oboje. Kolejna świąteczna melodia dobiegła końca. Potrzebowali kilku przystanków by dojść do tego etapu.
Pierwszym przystankiem była przeprowadzka Magdy. To Tomek zaoferował pomoc w przewiezieniu rzeczy. Prawie całą drogę przejechali w milczeniu przetykanym drobnymi spostrzeżeniami.
Ciepła jesień.
Tak, wyjątkowo ciepła. Podobno ma być mroźna zima.
Byle nie trwała za długo.
Radio podawało wiadomości. Wreszcie ktoś mówił do nich. Za nich. Potem popłynął jeden z przebojów. Magda zasłuchana w muzykę przyglądała się widokom za oknem. Jechali wzdłuż torów tramwajowych, czyli mogła stąd gdzieś dojechać. Tomek miał w ustach kolejne wygładzone zdanie. Trzymał je chyba o sekundę za długo, bo usłyszała tylko:
Lato
Lato?
I już dojechaliśmy.
Ich następny przystanek sponsorowała jesienna ulewa. Promocyjne, ciepłe dni złotej, polskiej jesieni, ustąpiły chłodnym deszczom. Po pracy, Magda zazwyczaj wracała spacerując do domu. Tego dnia, chłód wbijał się szpilkami w ciała nawet najcieplej ubranych osób. Ona miała na sobie lekką marynarkę. Tomek kończył pracę o podobnej porze. Zaoferował, że podwiezie Magdę do domu.
Co za jesień.
Beznadziejna pogoda. Dziewczyny dobrze cię przyjęły?
Rzadko rozmawiamy. Mam sporo pracy.
Nie przejmuj się. Gadają głównie o dzieciach i o tym, co ugotować na obiad.
Pracuję dopiero dwa tygodnie. Ciężko o nowe znajomości.
Gdybyś chciała pogadać, to zapukaj w przerwie na lunch.
W samochodzie było ciepło. Wycieraczki rytmicznie zmiatały z szyby fale wody. Fale nieprzerwanie spadające z nieba. Krople na bocznych szybach, rytm wycieraczek i głaszczące skórę ciepło sprawiały, że Magda miała ochotę jeszcze wygodniej ułożyć się w fotelu. Kiedy ostatnio mogła tak się czuć? W łonie matki? Łono matki nie jest bezpiecznym miejscem. Usiadła prosto. W radiu leciała kolejna ballada o miłości i przemijaniu. Albo o przemijaniu i miłości. To zależy, w jakim jest się wieku. Melodia usiadła pomiędzy nimi.
Wiesz, że zaczynałem w tej firmie od prawie telemarketera? Byłem pierwszy. Musiałem zbudować bazę klientów od podstaw.
Piosenkę zastąpiły wiadomości. Otaczało ich teraz zbyt dużo zbędnych słów. Tomek parkował już pod blokiem Magdy.
Pracujesz już tam tak długo?
Szybko zacząłem jeździć do klientów.
W samochodzie tańczył kolejny przebój z play listy, a Tomek opowiadał. Mówił o wędrówce od dołka drabinki, pierwszego szczebelka wkopanego niemal w ziemię. O jazdach, rozjazdach, delegacjach. O stanowisku, na które się wspiął. O stanowisku, które okazało się być ostatnim szczebelkiem. Szczebelkiem balansującego cyrkowca.
Tkwię w tym gabinecie od jakiegoś czasu. Ściskam rękę prezesowi, ale wiem, że jego nie zastąpię. Moja rękę ściskają koledzy z handlowego. Czekają by wejść na moje miejsce.
Wycieraczki zatrzymały się, układając do chwilowego odpoczynku. Deszcze rozpadał się na dobre. Fale wody pokryły zasłona okna samochodu. Słuchali kolejnej piosenki. Milczenie teraz usiadło pomiędzy nimi, jak krępujący gość.
Przemokniesz idąc do domu.
To tylko kilka metrów. Przeżyję.
Roześmiała się. Czuła, że po takiej deklaracji, powinna wysiąść. Może o to chodziło Tomkowi? Pożegnała i wyszła z samochodu w deszcz. Wycieraczki skoczyły do ponownej pracy.
Potem jeszcze wiele razy Tomek podwoził Magdę do domu. Deszczowy i chłodny listopad nie sprzyjał spacerom. Do trzeciego przystanku dotarli tunelem. A tym tunelem był kolejny krok Agaty ku powiększeni rodziny.
Agata podzieliła się planami z Magdą w czasie jednego z ich kobiecych wieczorów. Siedziały w małym pokoju mieszkanka, gdzie po drugiej stronie korytarza Dorota Biały robiła tło z ciszy.
Mało kłopotliwa ta twoja gospodyni.
Agata trzymała w dłoniach szklankę w uszkiem. Popijała powoli białe wino. Lato minęło z pozoru bezpowrotnie. Kolorowa jesień ustąpiła miejsca cmentarnej szarości. A one nadal lubiły sączyć białe, wytrwane wino. Na czerwone przyjdzie czas wraz z zimowymi mrozami.
Mieszkam tu już prawie dwa miesiące, z zamieniłyśmy chyba z dziesięć zdań. Nawet nie miała okazji zajrzeć do jej pokoju. Nie żeby specjalnie. Nigdy nie zostawia otworzonych drzwi.
Jak jeszcze powiesz, że wychodzi z niego tylko w nocy, a w dzień śpi, to zacznę się o ciebie bać.
A wiesz, że tak jest!
Zaczęły chichotać. Magda rzuciła okiem na drzwi swojego pokoju. Naprzeciw nich było wejście do pieczary Doroty. Dorota mniej więcej o tej porze zaczynała być aktywna. Zbliżała się godzina 22:00. Agata też spojrzała na drzwi.
Tomek nie chce zbadać nasienia.
Magda prawie zakrztusiła się winem. Tak nagła zmiana tematu mogła być zaskoczeniem. Jednak czuła, że był to główny powód, który przywiódł tu jej przyjaciółkę. Przywiódł godzinę temu wraz z butelką białego wina. Butelka stała już pusta na podłodze. Opróżniały teraz ta z zapasów Magdy. Temat tkwił w Agacie od początku wieczoru. Drgał w jej mięśniach twarzy. Wypełniał jej, z pozoru niedbale, usadzone na wersalce ciało. Był poważny skoro potrzebowała tyle czasu, by pozwolić mu ulecieć.
Badanie nasienia? Po co to wam?
No właśnie! Wszyscy uważają, że skoro trzy razy poroniłam, to tylko moja wina.
Agata rozpłakała się. Razem z tematem trzymała w sobie łzy.
Nie to chciałam powiedzieć, Agata.
Ale to prawda. Jestem do niczego. Lekarz powiedział, że zbadanie mężczyzny jest szybsze i tańsze. Od niego się to wszystko zaczyna.
Co wszystko?
Magda miała gęsią skórkę. Listopad. Miesiąc, gdy jest za ciepło by włączyć ogrzewanie i za chłodno by się z tym tak do końca pogodzić.
Te wszystkie badania. Chcę się dowiedzieć, dlaczego straciłam moje dzieci. Chcę urodzić zdrowe dziecko.
Dzieci? Przestań.
To ty przestań.
Agata, który to był tydzień? To były tylko zarodki. Nic szczególnego. Za wcześnie na rozważania.
Dla ciebie to były może zarodki. Dla mnie to były moje dzieci.
Przecież to się zdarza. Lekarze was zbadają, dadzą ci jakieś lekarstwo i będziesz miała nowe dzieci.
Magda osiągnęła przynajmniej jeden sukces. Agata przestała płakać. Teraz wyglądała tak, jakby napędzała ją złość. Magda próbowała załagodzić sytuację.
Czytałam, że to wina głównie wad genetycznych. Urodziłabyś chore dziecko.
Teraz to już przesadziłaś!
Woda mająca ugasić gniew Agaty okazała się być benzyną. Ta zerwała się z wersalki przewracając szklankę z winem. Wybiegła na korytarz i zaczęła się ubierać. Nie robiła tego cicho, ale w pokoju Doroty już słychać było jakiś ruch. Zarzuciła na siebie szybko płaszcz i zaczęła szukać butów. Nie pamiętała, że weszła z nich do pokoju Magdy i tam zdjęła, by wygodniej usadzić się na wersalce.
Agata, poczekaj. Zamówię ci taksówkę.
Agata wróciła się po buty, nałożyła je, chwyciła czapkę i już bez słowa wyszła. Trzasnęły drzwi wyjściowe. Ze swojego pokoju wychyliła się Dorota. Krucze pióra spięte miała na czubku głowy w wystrzępiony kok. Miała na sobie ciepły szlafrok, który w zastępstwie paska przewiązany był cienkim szalem. Omiotła przedpokój wzrokiem i bez słowa wróciła do pokoju.
A Magda próbowała sobie przypomnieć zdjęcie, jakie obejrzała w internecie. Obejrzała je kilka dni po tym, jak wywołała poronienie w mieszkaniu Kingi. Tak, wywołała. Nie głosem, nie myślami. Pigułką. Samo upłynęło. Zdjęcie przedstawiało zarodek na etapie szóstego tygodnia ciąży. Taki, który Magda wywołała do upłynięcia. Kilkumilimetrowy kształt z oczami na bokach obłej głowy zajmującej większość ciała. Trochę kosmita. Trochę glut. Trochę stworzenie zatopione w głębinach oceanu. Nie ma rysów matki. Nie ma rysów ojca. Nie ma rysów sąsiada. Obcy. Został na zawsze, gdzieś w tych głębinach. Dla dobra Agaty, próbowała przekonać ją by zostawiła swoim zarodkom ich obłość i obcość. By zostawiła je w ich głębinach. Gdy zaczynasz robić sweter na drutach i po kilku rzędach plątań, supłów wywalasz całość do kosza, to nie wywalasz tam swetra. Wywalasz tam poplątany kłębek wełny.
Agata nie odezwała się już tego wieczoru. Nie napisała nawet wiadomości, że bezpiecznie dotarła do domu. Nie odpisywała na sms-y, ani maile. To w kilka dni po tym wieczorze, Tomek znowu odwoził Magdę do domu. Za oknem prószył już śnieg. Konfetti grudnia. Grudzień. Jesień przeminęła jak pospiesznie przeczytany rozdział książki.
Co tam u Agaty?
Magda nie chciała czekać do końca podróży z tym pytaniem.
Pokłóciłyście się?
Dlaczego tak myślisz?
Ze mną też nie rozmawia.
Potrzeba dużo czasu, by ten śnieżek zakrył czapą samochód. Wycieraczki tym razem także pracowały. Pracowały jednak inaczej, zgarniając śnieg niczym zapas puchu. Dzięki ciepłu spod maski samochodu, ten zaraz rozpływał się w strumyczki wody. Utknęli w korku. W radiu snuło się „Don’t cry” Guns’nRoses. Magda zastanawiała się, na ile może nawiązać do tematu rozmowy z Agatą. Na ile powinna ujawniać, jak jest wprowadzona w proces badań. Biały puch za oknem, unieruchomiony pomiędzy innymi samochód. Zakleszczona w sytuacji. Zaczęła żałować, że nie poruszyła tego tematu pod blokiem. Problem rozwiązał Tomek.
Wiem, że o tym rozmawiałyście.
O czym?
Jej poronienia, badania, ten cham Tomasz.
Nie jesteś chamem.
Co mam jej powiedzieć? To jej ciało. Ona nosi ciążę. Ona je traci. Niech zacznie badania od siebie. Tego wszystkiego akurat nie mogę powiedzieć.
Podobno to nie zawsze wina kobiety.
Samochody poruszały się powoli. Niemal każde załamanie pogody świętowane było stłuczkami na ulicach. Załamaniem pogody mógł być na przykład śnieg na ulicach na początku grudnia. Nie na ulicach Malagi. Na ulicach Warszawy. Tomek poluzował węzeł krawata. Ciekawe, czy teraz Tomek także czuł się zakleszczony?
Chcesz znać prawdę?
Prawdę?
Agata o tym nie wie, ale przejrzałem kilka stron w internecie. Jak to będzie wyglądać? Dyrektor sprzedaży. Dobra fura. Mieszkanie w kredycie. I uszkodzone plemniki.
Jeżdżąc z Tomkiem Magda polubiła jego testosteronową aurę. Tak jak wtedy, tam na późno wrześniowej kanapie. W samochodzie unosił się zapach. Zapach nie wyczuwalny otwarcie dla nosa. Nie woda toaletowa. Nie mydło. Nie zapachowa choinka. Zapach bardziej skondensowany niż w mieszkaniu. To on sprawiał, że kiedyś czuła się w obecności Tomka nieswojo. To on potem powoli owijał się dookoła Magdy. Zapach mężczyzny, który zjada życie. Ten aromat stał się jednym ze składników tlenu, jaki go otaczał. On także zdawała sobie z tego sprawę. Świadomie lub nie. Uszkodzone plemniki nie wydzielały zapachu.
Na pewno wszystko jest ok. Masz zdrowe plemniki.
Roześmieli się. Magda dodała.
Nie nazywaj ich plemnikami. Tylko na przykład… Tolkien, czy „Gwiezdne wojny”?
— „Gwiezdne wojny”.
To nazywaj je Rycerzami Jedi.
Chyba!
Znowu się roześmieli. Za oknem spokój. Zima rozsypała swój puch i na chwilę zamarła. Skrzył się w świetle latarni. Spokój panował nawet przed blokiem, pod który właśnie dojechali. Jedynymi amatorami zdrowych, zimowych spacerów byli właściciele psów.
Skoro to nie ja, to wtedy Agata.
Tomek przestał się uśmiechać. Gra zero-jedynkowa. Jedyna, w jakiej nie miał ochoty uczestniczyć.
To był odruch. Albo impuls. W zależności, czy miałaby się tłumaczyć przed sądem, czy przed psychologiem. Magda wyciągnęła rękę i dotknęła dłonią głowy Tomka. Pogłaskała. Słowa się urwały. Milczenie dwóch osób przestało być dwoma równoległymi do siebie płaszczyznami. Stało się jedną płaszczyzną. Jeszcze wtedy była zbyt krucha linia. Magda wysiadła z samochodu. Rozgrzane ciepłem samochodu ciało z przyjemnością dało się zaplątać w mroźne podmuchy. Skrzypieniem stóp ruszyła do drzwi na klatkę schodową. Wbijając kod domofonu obejrzała się. Samochód Tomka ciągle parkował przed jej blokiem. Po wejściu do mieszkania rzuciła okiem przez kuchenne okno. Auto stało jeszcze kilka sekund, zasypywane płatkami śniegu. Znowu śnieżyło. Włączyło światła i ruszyło powoli zbierając na przedniej szybie drobny puch. Puch pod wpływem pędu powietrza zsuwał się w noc. Zaraz potem wycieraczki zgoniły zbyt opieszałe lub zbyt ciężkie płatki.
Piątek, dzień firmowego przyjęcia świątecznego, był kilka dni potem. Magda stała w grupie pracowników w Sali konferencyjnej. Ustawiono tam już stoły z przekąskami i napojami. W tle rozbrzmiewała instrumentalna wersja „Wśród nocnej ciszy”. Obok Magdy stały obie Edyty.
Kto zamówił steki?
Słyszałaś, to świecka świąteczna kolacja.
Świecka świąteczna. To, co tu robią kolędy?
To może świąteczno-świecka.
Przemówienie prezesa trwało już trzydzieści minut. Twardo konkurował z opustoszałymi żołądkami załogi pracowniczej. Podsumował dokonania ostatniego roku i gładko przeszedł do zarysu planu na rok następny. Załoga wiele sobie obiecywała, słysząc termin „w zarysie”. „Zarys” nie może zabrać wiele czasu. I rzeczywiście. Zabrał dziesięć minut. Po świątecznym przemówieniu można się było zabrać do świeckiej konsumpcji.
Magda nie zintegrowała się jeszcze z resztą zespołu. Bo tak szumnie określano teraz zbiór jednostek połączonych jedną listą płac i jednym numerem rachunku, z którego przelewano pensję. Magda wiedziała, że są tu gdzieś handlowcy, marketingowcy, dział wdrożeń, serwisowania, być może prawnik i księgowa. Kobiety ze swojego działu obsługi klienta już rozpoznawała. Za to prawdziwą królową przyjęcia była recepcjonistka. Jak miała na imię? Paulina? Patrycja? Petronela? Stała przy jednym z krańców stołu w czapce Śnieżynki, spod której spadały na ramiona pasma jasnych włosów. Czerwień czapki i naelektryzowane blond fale skutecznie odwracały uwagę od reszty stroju, który wpisywał się w biurowy, nie mikołajowy dress-code. Dziewczynę, niczym stadko reniferów, okrążało kilku mężczyzn.
Ładna, nieprawdaż? – obok Magdy stanął Tomek.
Podoba ci się?
Chłopaki robią już na nią zapisy.
Do Magdy dobiegł dźwięk dzwoneczek z szyi reniferów. A może było to była część motywu muzycznego lecącego w tle?
W sali, dookoła stołu, kłębił się tłumek. Część formułowała odważne konstrukcje jedzenia na talerzykach, porywała kieliszek wina lub – w miarę zręczności manualnej nawet dwa - i znikała w korytarzu podążając do biurka. Inni powoli grupowali się w dwu-cztero osobowe zespoły by spożywać świecko-świąteczny posiłek okraszając go konwersacją. Może nawet świąteczno-świecką. Kolędy w tle nie odpuszczały.
Magda nadal stała w kącie sali, opierając się o ścianę. Postawiła na sączenie wina. Ograniczona ilość rąk pozwalała albo na jedzenie, albo na picie. Tomek został obok niej, zajadając się łososiem. Milczeli przyglądając się świąteczno-świeckiemu zgromadzeniu, które w miarę wypijanego alkoholu stanie się bardziej świecko-świątecznym. Trzy lampki wina później, Magda postanowiła wracać do domu.
Poczekaj. Miałem wracać taksówką. Pojedziemy razem.
Tomek dopił swój kieliszek i wyciągnął telefon komórkowy. Dobry handlowiec, nawet dyrektor, jest zawsze w zasięgu linii telefonicznej. Sytuacja dla nich niecodzienna. Pokonywali już tą krótką trasę razem. Pokonywali razem siedząc obok siebie. Po raz pierwszy Tomek nie był skupiony na jeździe. Cała trasa była tylko dla nich. Trzymali, każde za swój koniec, wspólną płaszczyznę milczenia. Pod blok Magdy dojechali szybciej niż się spodziewali. Tomek przerwał milczenie.
Mogę na chwilę do ciebie wejść?
Podobno wino spowalnia reakcję. W przypadku Magdy nadało jej przyśpieszenia.
Tak.
Mam czekać?
Taksówkarz spojrzał na taksometr. Tomek wyciągnął pieniądze zamiast słów. Powietrze było mroźne, choć zima zwinęła śnieg. Nie było jeszcze późno. Mogli pójść na długi, zimowy spacer. Długimi, zimowymi spacerami jest piekło wybrukowane. Po chwili, Magda zapalała światło w przedpokoju.
Jesteś sama?
Współlokatorka wyjechała do rodziny na święta. Chcesz herbaty? Kawy?
Nie, dziękuję.
Płaszczyzna milczenia zrobiła się bardzo krótka. Tak krótka, że Magda czuła, że Tomek jest bardzo blisko niej. Fizycznie był metr dalej. Weszli do jej pokoju. W pokoju było duszno. Kaloryfery były zakręcone, ale budynek magazynował każdy haust ciepła, by zaraz ochoczo go oddawać. Zazwyczaj od razu po wejściu, otwierała okno, by trochę przewietrzyć. Teraz jednak jej wzrok padł na niepościelone łóżko. Kompletnie o nim zapomniała. Tego nie ma na filmach. Tomek nic nie mówił. Płaszczyzny milczenia nałożyły się na siebie i skleiły. Magda poczuła, że jest obok niej, przed nią, za nią. Tomek jest dookoła niej. Jak powietrze w tym bloku. Zakręciło jej się w głowie. Usiadł na niepościelonej wersalce. Opadła na niego. Zdjął z niej bluzkę. Zdjął z niej tak, jak rozpakowuje się świąteczny prezent. Potem, powoli, ściągał z niej resztę ubrania. Magda czuła się jak świąteczny upominek. Dotykany, obracany, puszczany w ruch. Bardzo chciała znowu czuć każdym mięśniem ciała jakąś drugą osobę. Mocno i głęboko. Tomek przekręcił ją na brzuch. Zanurzyła twarz w poduszkę i rąbek zawiniętej kołdry. Gdy w nią wchodził, jej ciało przez chwilę zawahało się. A potem odpuściło. Mocno i głęboko.
Co roku mama powtarzała, że choinkę należy ubierać w wigilijny poranek. I co roku dawała się przebłagać prośbom Magdy. Drzewko pojawiało się w dużym pokoju czasem i już na trzy tygodnie przed świętami. Ubierały je we dwie. Najpierw trzeba było rozplątać kłębowisko światełek. Nawet trzy komplety. Po zawieszeniu lampek, przychodziła kolej na udekorowanie szczytu choinka. Gwiazda, czy wymodelowany czubek z jednego z kompletów? Co roku toczyła się na ten temat krótka dyskusja. Potem wieszały bombki. Największe na dole, te mniejsze na górze. Na koniec szły łańcuchy. Jeden z wieczorów poświęcany był na zlepianie nowego – drobne paseczki wycięte z kolorowego papieru, zagięte w kółka i zaczepione o siebie. Każdy wieczór coraz bardziej zbliżający ku świętom, Magda spędzała przy rozświetlonej w kilku kolorach lampek, choince. Puszczała na adapterze, a potem magnetofonie kolędy. Odliczała dni do chwili, gdy po drzewkiem znajdzie prezenty. Za jej plecami, w kuchni, odbywało się ucieranie, krojenie, pieczenie, mieszanie, dyskusje. Nawet tata wracał wcześniej z pracy, a tuż przed samą Wigilią, w apogeum przygotowań, brał dwa, trzy dni wolnego. Janina była odpowiedzialna za kwestie porządków świątecznych. Polegało to głównie na wynajęciu jakiejś miłej i młodej dziewczyny.
Zadzwonił telefon komórkowy Magdy. Znowu była dorosła.
Może jednak przyjdziesz na kolację?
Nie tato. Zostanę w domu.
Elżbieta liczyła na to, że będziesz.
Jestem zmęczona. Dużo pracuję. Może, w któryś dzień po świętach.
To wesołych świąt, córeczko.
Nawzajem.
Magda wiedziała, że nie przyjdzie do ojca, ani w pierwszy dzień świąt, ani w drugi. Może wpadnie na kawę kiedyś w styczniu. Szybciej do Janiny, wiedząc, że u babki będzie wtedy ojciec. Świąteczne kolacje, obiady, czy śniadania przestały być świąteczne odkąd zmarła mama. Pojawienie się Elżbiety i jej dobrych chęci, niewiele tu mogło zmienić. Magda spojrzała na stolik przed sobą. Stał na nim talerz pierogów zamówionych w sklepiku na rogu ulicy. „Domowa robota”. Obok rozpakowała opakowanie śledzi w sosie musztardowym. Tylko takie zostały na półce w supermarkecie. Karton barszczu czerwonego. Dopiero, co podgrzany. Na kolanach laptop z filmem.
To pierwsza Wigilia reszty jej nowego życia. Poprzednie spędzała z Igorem – we dwoje lub z jego rodziną. Nie musiała się zastanawiać, czy święta są wystarczająco świętami. Dzwonek telefonu. Na wyświetlaczu „Agata”. Magda zawahała się chwilę. Odebrać? Wzięła głęboki oddech i nacisnęła przycisk:
Halo.
Magda, przepraszam, że milczałam. Miałam trudny czas. Nie tylko ja.
Ok… Nie ma sprawy…
To kochana życzę ci radosnych, rodzinnych świąt Bożego Narodzenia. I udanego Nowego Roku, bo w grudniu już się pewnie nie zobaczymy.
Tobie także wesołych świąt i dobrego nowego roku.
Jasne, że będzie dobry! Tomek zgodził się na badania. Idzie do kliniki. Zaraz po świętach, pierwszego dnia. Czy to nie wspaniałe?
Tak Agata, wspaniałe.
Pożegnały się w starym roku, z obietnicą na rok kolejny. Magda nałożyła na talerz pierogów. Barszcz trzeba będzie chyba znowu podgrzać. To potem. Teraz film.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pudełko

PUDEŁKO Gdzieś w lesie dalekim W zagajniku po lewej Gdzie przystanek brzozowy Jednak nie ten już mchem Porośnięty Za płytko widocznie Zakopałam pudełko Owinięte stanowczo Korzeniami nazbyt Czułymi W pudełku schowałam Szal łzami nasiąknięty Pinezki wspomnień ostre Malowane smutkiem Doświadczenia Tak szybko uciekłam Byle dalej od lasu Bez postoju na myśli Nie patrząc za siebie Zlękniona Czasem tylko przypadkiem Podróżując bez związku Mijam las mi nieznany Słysząc dziwne echo Wołania

Drzazga, rozdział 16

EPILOG: TEN PARK POMIEŚCI NAS WSZYSTKICH — Gdybym mogła cofnąć czas, przeżyłabym ten rok tak samo. — Nie można cofnąć czasu. Magda odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na siedzącą obok Agatę. Pokręciła głową. — Jeśli nie można cofnąć czasu, to skąd deja vu? — Historia się nie powtarza. Kołem się toczy. Agata ze śmiechem pogłaskała się po wypukłym brzuchu. Brzuch, jak to bywa w pierwszej ciąży, był ledwo widoczny. Ona, jak to bywa z debiutującą matką, bardzo chciała, by już był widoczny. Siedziały na ławce w parku. Lato po raz kolejny kończyło się. Jesień po raz kolejny zaczynała się. Chyba punkt dla Agaty. Magda miała chwilę, by rozejrzeć się dookoła. Świat zmieniał się niczym migawki w fotoplastykonie. Jednego dnia wybiegała z pracy w sypiącym śniegu, by innego zauważyć, ze zdziwieniem, że drzewa już wypuszczają pąki liści. Przebiła się przez migawki lata, krótkiego urlopu. Życie składało się z klikających obrazów. Każdy następny mocno różnił się od poprzedniego

Drzazga, rozdział 15

DOROTA: ZBYT DUŻO SŁÓW Ludzie słyszą, ale nie słuchają. Są wypełnieni słowami. Słowa zajmują każdą komórkę ich ciał. Kumulują się, by w końcu wylewać niczym lawa. Ludzie spotykają się po to, by zalewać się nawzajem strugami zdań. Zdania spadają prysznicem na człowieka, by spłynąć po nim jak fala światła. A gdy słowa opłyną, zsuną się ku ziemi i rozpryskują na wszystkie strony świata. Rzucane w siebie nawzajem czasem zderzają się, niekiedy mijają, a najczęściej wirują w powietrzu niczym pył. Nikt nie chce dostać pylicy płuc. Ludzie nie chcą trzymać w sobie słów. Słowa to zbędny element przemiany materii myśli. Trzeba się ich pozbyć. Taki świat widzi dookoła siebie Dorota. W taki wychodzi z domu. Wychodzi zbierać ludzkie słowa. To nie była już ta sama knajpa, jak ta z czasów studenckich. Dorota zamknęła za sobą drzwi i pierwsze, co ją uderzyło, to, że nic ją nie uderzyło. Nie było mgły z dymu papierosowego, tym różniącej się od naturalnej, że tamta nie skleja płuc. Uszy