MARIA:
WIOSNA
—
Mogę dotknąć?
Najczęściej,
zaraz za tym pytaniem, bez oczekiwania na odpowiedź – zapewne
oczywistą – szła próba położenia ręki na brzuchu Marii. Maria
stoi ze szklanką wody w dłoni. Woda jest z cytryną, miętą i
lodem, idealna na rozgrzane majowe popołudnie. Woda nie ma gazu, bo
ten nie zmieściłby się w brzuchu Marii. Brzuch objęła we
władanie ośmiornica. Ośmiornica po kilku tygodniach wymachiwania
odnóżami, zaplątała je wreszcie pomiędzy narządy wewnętrzne
Marii żywicielki. Zaplątana znieruchomiała i tylko czasie czuć
było, jak kręci oczami. Oczami kręciła, szczególnie, gdy
zbliżała się jakaś dłoń. Być może po to by, znienacka
wystrzelić odnóżami z brzucha, pochwycić intruza i wciągnąć do
wnętrza Marii. Maria szczerze tego ciekawskim życzyła. Brzuch
opinała sukienka z dość głęboko wyciętym dekoltem. Dekolt
opinał biust, jeszcze pełniący funkcję ozdobną. Przygotowania
biustu do funkcji gastronomicznej, uczyniły go jeszcze
ozdobniejszym. W efekcie, Maria nie wiedziała, co bardziej przyciąga
wzrok – jej brzuch, czy jej piersi. Czuła się niczym grecka
rzeźba. Równie podziwiana i skupiająca uwagę. Trochę jak Wenus z
Milo. Wenus z Milo zapewne także wolałaby mieć obie ręce i stopić
się z tłem.
A
tło było wypełnione ludźmi. Przez ostatnie dwie dekady, ogród
państwa Nowaków bardzo się zmienił. Co najważniejsze, dzięki
umiejętnemu czytaniu planów zagospodarowania przestrzennego, został
poszerzony o dodatkowy pas zieleni. Dzięki temu, ogród otoczony
wysokim pasem tui, mógł pomieścić altanę, oczko wodno, część
grillową z dużym stołem oraz kącik dla wnuków z piaskownicą,
huśtawką, zjeżdżalnią i małym domkiem na drzewie. Gdzieniegdzie
rozlewały się klomby złożone z kamieni i kwiatów. Pomysł by
trzydziestopięciolecie ślubu świętować w rodzinnym ogrodzie
zamiast w restauracji, wydawał się być nietypowy. Jednak pokolenie
rodziców Olgi i Marii nadal uważało, że świętowanie można
spokojnie połączyć z prezentacją włości. Szczególnie, że
oprawą kulinarną i sprzątaniem po uroczystości zajmowała się
wynajęta firma. Nowakowie na świętowanie ponad trzech dekad
krótkiego rozejmu zaprosili wszystkich, którzy coś dla nic
liczyli. Maria, ze szklanką w dłoni, lawirowała w całkiem
pokaźnym tłumie. Byli tam członkowie najbliższej rodziny Nowaków.
Olga z mężem i synami, jej brat z narzeczoną. Dwaj bracia Nowaka z
małżonkami, jego rodzice. Ze strony Nowakowej była jedynie jej
matka. I ojciec, i siostra zmarli jakiś czas temu na raka. Każde
oddzielnie, każde na swój własny, prywatny nowotwór. Drugim
kręgiem gości, dalszym niż rodzina, ale czasem częściej
widywanym, bliższym, byli sąsiedzi. Wspólne budowanie osiedla,
potyczki z urzędami, dokumentacją, podłączanie kanalizacji, potem
wody miejskiej, potrafią scementować mocniej niż różne
doświadczenia rodzinne. W sezonie letnim, sąsiedzi zapraszali się
na grille, pilnowali nawzajem domów w czasie wyjazdów urlopowych.
Dlatego też wśród obecnych był także ojciec Marii z Elżbietą i
ich dziećmi – Staśkiem i Tosią. Przyszło także dwóch innych
sąsiadów. Same pary małżeńskie. Osiedlowe dzieciaki zdążyły
dorosnąć, założyć własne gniazda i nawet, jeśli te były
doczepione do domów rodzicielskich, to prowadziły oddzielne życie
towarzyskie. Maria była obecna na tym przyjęciu tylko ze względu
na Olgę i jej zaproszenie. Ostatnim kręgiem gości, być może
najważniejszym, byli partnerzy biznesowi Nowaka. Ponownie, głównie
małżeństwa w średnim wieku, bez bagażu w postaci dzieci.
W
tle przygrywała muzyka z czasów, gdy Nowakowie zapałali do siebie
afektem po raz pierwszy – Anna Jantar, Irena Jarocka, z rodzimego
podwórka, przeplatane przebojami disco zza mniejszej i większej
wody – Boney M, Donna Summer, Abba. Marii nie przeszkadzały te
tłumy gości. Tak naprawdę, cieszyła się, że może przebywać
między ludźmi. Dostojna cisza mieszkania Janiny i towarzystwo tejże
trochę ja przerażały. Im bliżej było daty porodu, tym częściej
dopadała Marię obawa przed jego nagłym rozpoczęciem. Na pomoc
Janiny, w sumie lekarza, choć tylko dentysty, nie mogła liczyć. To
Maria czuła się bardziej odpowiedzialna za babkę. Wieczorami,
przed zaśnięciem, wyobrażała sobie, że chwytają ją bóle tak
silne, że nie będzie potrafiła zejść trzech pięter na parter,
do taksówki. Akcja porodowa mogła też przecież zacząć się w
środku nocy. Dlaczego wizja szybkiego porodu i schodzenia do
taksówki w środku nocy wydawała jej się bardziej przerażająca,
niż w ta sama sytuacja w dzień, nie miała pojęcia. Tak zaczynały
się porody w filmach. Kobieta zginała się nagle w pół, albo
chlustały z niej wody. Przy wszystkich tych kobietach, zawsze był
ktoś, kto wezwał taksówkę, karetkę albo własną przytomność
umysłu. Żadna nie urodziła w łazience po ciemku, albo na podeście
schodów. A tak, rodziły – w kronikach kryminalnych. Maria
mieszkała z Janiną, która to twierdziła, że skoro przetrwała
powstanie warszawskie, to poród domowy także odbierze. Sama także
przecież rodziła. Fakt, że przez cesarskie cięcie. Marię to
zadziwiło.
—
Już wtedy robiono cesarskie
cięcia?
—
Lekarkom tak. Jeszcze mi tylko
brakowało, żeby mi pomiędzy nogi zaglądał kolega z innej
specjalizacji. Załatwiłam sobie cesarkę.
Jednak
powstanie warszawskie okazało się przeżyciem łatwiejszym niż
poród. Marii nie nastrajało to optymistycznie.
—
Tam jest krzesło. Proszę
siadać. Albo przeniosę je tutaj.
Jeden
z gości, chyba brat Nowaka, bo podobny do niego, zaoferował pomoc.
—
Dziękuję. Lubię spacerować.
Nie jestem zmęczona.
—
Kiedy termin? – żona jej
rozmówcy wyciągnęła rękę by pogłaskać brzuch. Ośmiornica
zamrugała zirytowana. Maria odwróciła się bokiem, jakby chciała
sprawdzić, czy w piaskownicy kilka metrów dalej jest świeży
piasek.
—
Trzy dni temu.
— To
może się zacząć lada moment. – śmiech Nowaka bis zatoczył
koło dookoła Marii.
— To
niech pani jak najwięcej chodzi. – małżonka ponownie ruszyła z
dłońmi, ale Maria odruchowo oplotła brzuch swoją ręką –
Zacznie się samo, nie trzeba będzie wywoływać. Mnie to trzy dni
wywoływali.
To
prawda, ciało Marii, które jeszcze kilkanaście tygodni wcześniej,
samo chciało wysłać dziecko na ten świat, teraz zatrzymało się
wahając. Zasklepiło dookoła dziecka jak puszka. Dziecko oplotło
się w środku i stało jednym z narządów wewnętrznych, integralną
częścią jej ciała. Marii to nie przeszkadzało. Ten moment
uważała za udany. Miała dziecko, ale jeszcze nie była matką. Nie
były to pierwsze osoby na tym przyjęciu, które zapraszały Marię
by usiadła. Jednak ją od kilku dni rozpierała energia.
To
zaczęło się cztery dni wcześniej, tuż przed pełnią księżyca.
Maria wie, że przed pełnią, bo księżyc, co noc zagląda jej w
okno. Koło godziny dwudziestej drugiej, Janina ułożyła się już
do snu. Maria, w szlafroku, także położyła się. Zaraz jednak
wstała. Poczuła, że jeśli zaraz nie podniesie się i czegoś nie
zrobi, to coś się stanie. Nie wiedziała, co, nie wiedziała jak.
Wiedziała, że coś się wydarzy. Za oknem, ponad dachem kamienicy
po drugiej stronie ulicy świeciła kula, jak na arktycznej
dyskotece. Pola śniegu skupione w jednym obiekcie. Ten widok koił
Marię, bo majowe temperatury nakładały się na jej własną.
Emanowała ciepłem i to w niemetaforycznej formie. Okno jej pokoju
było cały czas otworzone. Nawet nocami. Maria wpatrywała się w
lodowatą kulistość i chciała przyłożyć ją do czoła,
policzków. Potem zahaczyć grubiejący pieróg o kark. A na koniec
wsunąć go w swój brzuch, by ośmiornica także mogła owinąć się
dookoła chłodnej powierzchni. Ośmiornicy także musiało być
gorąco, bo nocami próbowała przekręcić się dookoła, rozplątać
i splątać inaczej swoje macki. Mając tak niewielką powierzchnię
do ekwilibrystyki, jeszcze bardziej łypała oczami. Także tęskniła
za księżycem. Według doktor Bżydoty, ośmiornica odnalazła już
drogę do kanału rodnego. Na razie na tym poprzestała. Nic nie
zapowiadało, że z chlustem wyskoczy.
Maria
także czuła wieczorami przypływ energii. Nie mogąc spokojnie
leżeć w łóżku, wymykała się do łazienki i schowka, by
cichutko wyjąć odpowiednie akcesoria. Akcesoria potrzebne były do
sprzątania. Cztery późne wieczory z rzędu, prawie w okolicach
północy, Maria doprowadzała swój pokój do porządku. Najpierw z
pomocą małej zmiotki i szufelki zamiatała na kolanach całe
pomieszczenie. Używała szczotki, bo nie chciała budzić
odkurzaczem Janiny i sąsiadów. A w mieszkaniu była tylko taka z
krótką rączką, więc posiadaczka ogromnego brzucha musiała
trzymać mocny kontakt z podłożem. Potem brała małą miseczkę
napełnioną ciepłą wodą, płynem i szmatką zmywała podłogę.
Klepka po klepce. Nie wiedziała, dlaczego bierze do rąk właśnie
szmatkę, która także skłaniała do sprzątania na kolanach.
Dopiero po dwóch dniach zorientowała się, że w domu był mop z
wiaderkiem. Pozostała jednak przy szmatce, ta wydawała się dawać
dokładniejsze efekty. Widok umytych klepek za sobą, to jak
odróżniają się od tych nieumytych działał na Marię kojąco.
W
czasie jednej z takich medytacyjnych sesji nad podłogą, Maria
spojrzała w lustro wiszące na ścianie obok szafy. Tkwiło od lat w
kąciku pomiędzy meblem, a ścianą, zakryte deską do prasowania.
Janina nie odczuwała już potrzeby dogłębnej analizy sylwetki.
Maria, odkąd jej brzuch wypełnił ciążowe ubrania, także nie
chciała się oglądać. Tym razem, lustro wybijało ścianę.
Odbijał się w nim kawałek łóżka. Maria spojrzała na to łóżko
i na chwilę zamarła. Ktoś na nim leżał. Ludzka sylwetka
zarysowywała się pod kołdrą. Obejrzała się zaniepokojona na
pierwowzór łóżka. To tylko pościel tak się splątała.
Czysta
podłoga nie zamykała procesu sprzątania. Maria rozkładała deskę
do prasowania. Na dnie szafy miała ogromną torbę, taką w stylu
IKEA, wypełnioną całą niemowlęcymi ubrankami. To Olga uruchomiła
swoje ogniwo rodzicielskiej wymiany i przywiozła Marii stos rzeczy
dla noworodka i niemowlęcia. Maria cały czas odkładała zakupy na
później, ledwo mając pojęcie, czego ośmiornica może
potrzebować, gdy opuści jej brzuch i przybierze dziecięcą postać.
Każdego wieczoru, Maria wyciągała z torby partię ubranek.
Kaftaniki wiązane na tasiemkę, niczym koperta na małe ciałko.
Pajacyki wywodzące swą nazwę od znanej postaci. Tylko, dlaczego
matki chcą by ich dziecko kojarzyć z pajacem? Bodziaku zapinane na
rzepy, bluzeczki, spodenki. Cała ta mikroodzież, szafa dotknięta
czarodziejską różdżką i zminiaturyzowana. Maria sunęła powoli
rozgrzanych żelazkiem. Ostrożnie, centymetr po centymetrze wygładza
materiał. Stosik uprasowanych ubranek rośnie z wieczorami na
wieczór. Gładkie, równo poukładane jedno na drugim, pachnące.
Maria chowa je ponownie na dno szafy, by Janina nie zauważyła
nocnych czynności. Podłoga i ubrania wyczerpują nadmiar energii.
Co najważniejsze, te czynności usypiają ośmiornicę. Kołyszący
rytm zamiatania, przecierania, prasowania wprawiają w uspokajający
trans obie. Zasypiają, a księżyc przesuwa się dalej, by być może
obudzić jakąś inną niespokojną duszę lub doprowadzić do
rozmyślań egzystencjonalnych inne dziecko w kanale rodnym
—Proszę
usiąść. Tu obok postawiła krzesło. – tym razem to chyba jedna
kontrahentek Nowaka.
—
Nie dziękuję, nie jestem
zmęczona.
Tak,
Maria nie była w nastroju przysiadalnym. Uznała, że najlepszym
pomysłem będzie strategiczna zmiana miejsca. Przesunęła się
kilkanaście metrów na północ. Tam gdzie rozstawiono ogromnego
grilla. Żadna majowa uroczystość nie mogła się obyć bez
zesmażonego na kracie mięsa. Ta okazja sprawiła, że grille były
dwa. Pierwszy, rodzinny, był budowlą z czerwonych cegieł,
przykrytą spiczastym daszkiem. Jego rodzinność podkreślała
bujana huśtawka obok, stolik ze szklanym blatem i kilka krzeseł
ogrodowych, które w tej chwili pełniły służbę w innej części
ogrodu. Wszystko chronione przed słońcem pod parasolem. Rodzinny
zakątek. Ten jeden, ceglany grill, nie dałby rady zaspokoić
potrzeb wszystkich przybyłych gości. Nie został nawet rozpalony.
Tuż obok rozłożony obszerniejszy grill, wypożyczony zapewne przez
firmę cateringową. Jeden z jej pracowników, ubrany w schludny,
zachęcający do konsumpcji biały fartuch i białą czapeczkę, stał
przy urządzeniu i obracał szpachelką kawałki karkówki, kiełbasy,
kaszanki, szaszłyki. Zdarzały się nawet kawałki warzyw i to nie
tylko, jako ledwo tolerowane sąsiedztwo dla kawałka mięsa. Co
jakiś czas, do pracownika dołączał Nowak. Zazwyczaj, gdy partia
mięsa była już gotowa, gospodarz przyjęcia podchodził, obracał
jeszcze z fachową miną na twarzy ze dwa kotlety, a potem nakładał
na talerzyki i zachęcał gości do jedzenia.
Gdy
Maria podeszła do grilla, kolejne mięso na nim było jeszcze ledwo
podpieczone. Nowak brylował w innej części ogrodu. Do Marii
dochodziły strzępy uroczystej mowy, którą wygłaszał z tak
szczęśliwej okazji. Było tam coś o tym, że nie potrafi ładnie
mówić, ale wie na pewno, że te ponad trzy dekady temu los postawił
na drodze coś wspaniałego. I będzie się tej swojej żony trzymał,
bo – tu był żartobliwy przytyk do niektórych kolegów – nie
sztuka wymienić na młodszą, sztuka uczynić ze starszej młodszą.
Nowakowa stała obok męża, niczym Hera obok Zeusa, gotowa zesłać
pioruny na każdą nimfę, która się zbliży. Wiedząc jednak, że
jest królową na Olimpie stać ją było na uśmiech na twarzy.
Podobno, po dwóch zawałach serca w ciągu kilku miesięcy, jakie
przytrafiły się Nowakowi kilka lat temu, zmniejszył on ilość
obowiązków służbowych i bardziej skupił się na rodzinie.
Kelner
stał bokiem do grilla i przeglądał coś w telefonie. Nie zanosiło
się by grill miał wydawać kolejne porcje w najbliższym czasie.
Być może, większość gości nasyciła już pierwszy głód. Głód,
który zaraz zniweluje drink, piwo, albo kieliszek dobrze schłodzonej
wódki. W każdym razie, w tej chwili, przy grillu było pusto i
spokojnie. Maria stanęła obok i zawiesiła spojrzenie na kawałkach
mięsa.
—
Jeszcze poczekaj. Są półsurowe,
dostaniesz toksoplazmozy.
Tuż
przy grillu zmaterializowała się Olga. Od stycznia pracowała nad
figura, którą zaprezentuje latem, w jednym z tureckich kurortów.
Dieta, siłowania i niefortunne zdjęcia nalepiane na lodówkę.
Widocznie uznała, że to dobry moment na wstępną prezentację
wyników, bo miała na sobie krótką, opinającą ciało sukienkę
na ramiączkach. Wyglądała świetnie.
—
Zdążę urodzić, zanim to
mięso mi zaszkodzi.
Maria
miała na sobie sukienkę nieco dłuższą, z rękawami, dekoltem.
Wiedziała, że ciążowe kilogramy poszły głównie w brzuch i
biust. Pomimo to, w sąsiedztwie Olgi, czuła się tak, jakby jej
ciało porwali i poddali eksperymentom kosmici. Futerał wypchany
dodatkowym bagażem. Jeszcze rok temu, nie ustępowała Oldze,
prezentując się w wąskich szortach i koszulce na ramiączkach.
Skąd może wiedzieć, jak jej ciało będzie za rok wyglądać, gdy
ośmiornica już od dawna będzie na świecie?
—
Stryj Mirek przyjechał
samochodem. Nie pije. Może zawieźć cię do szpitala, kiedy się
akurat zacznie.
Olga
rzuciła niechętnym okiem na wpatrującego się w telefon komórkowy
kucharza. Powinien był chyba stać na baczność i choćby wzrokiem
podpiekać mięsa.
—
Byłam rano na KTG. Badali mnie.
Szyjka trzyma mocno. Ośmiornica zadowolona.
—
Jak możesz tak mówić o
dziecku? Siadaj, bo nawet mocna szyjka ci puści. Albo nie, spaceruj.
Jesteś po terminie, nie będą ci musieli wywoływać porodu za
kilka dni. Pierwszy miałam wywoływany, drugi zaczął się sam.
Mówię ci, różnica kolosalna.
—
Tak, tak, dzięki za opowieść.
Pamiętam.
Kombatanckie
opowieści porodowe, są jednym z darów, jakimi część kobiet
obdarza ciężarne znajome. Odkąd stan Marii stał się widoczny,
inne kobiety czuły się zobligowane do opowiadania jej o tym jak one
same rodziły dzieci, ewentualnie, jak same były rodzone, lub jak
rodziły ich koleżanki, znajome, a nawet celebrytki, czy bohaterki
notek gazetowych. Były to historie niczym z pola bitwy – obryzgane
krwią, wysiłkiem aż do omdlenia, czy popękanych części ciała,
okraszone bliznami. Miało się wrażenie, że im bitwa była
zacieklejsza, tym jej uczestniczka była większym bohaterem, wodzem.
Zdarzały się także historie dobrych porodów. Dobrych w mniemaniu
rodzących. Marii przypominało to czytanie reportażu o
przepłynięciu oceanu na własnoręcznie skleconej tratwie. Słońce
spaliło skórę, zeszły ze dwa paznokcie, trzeba się było budzić,
co kwadrans by nie wpaść na większe statki. Na koniec bohater
wygląda, jak kupa nieszczęścia i twierdzi, że była to najlepsza
przygoda jego życia. Maria miała wrażenie, że jeśli usłyszy
jeszcze jedną porodową historię, to jej szyjka albo otworzy się w
krzyku, albo odwrotnie – zaciśnie na dobre.
—
Przyniosę ci sałatki. To
lekkie, zdrowe jedzenie. – Olga spojrzała w stronę stołu
stojącego kilka metrów dalej.
—
Nie mam od kilku dni apetytu.
Chyba ośmiornica usiadła mi na żołądku.
—
Dziecko, które nosisz pod
sercem powinno mieć już jakieś wybrane imię, albo, chociaż kilka
do wyboru. Przecież w szpitalu spytają cię o to.
—
Olka, nie wiem, gdzie ty miałaś
macicę w czasie ciąży, ale mojemu dziecku bliżej do mojej kiszki
stolcowej niż do serca.
Maria
potrzebowała czasem wbić maleńką szpilkę w ten balon ciążowego
lukru. Balon, do którego próbowała doczepić ją Olga. Oprócz
„dziecka noszonego pod sercem”, były tam – „miłość od
pierwszego spojrzenia na sali porodowej”, „uśmiech dziecka,
który wynagrodzi nieprzespane noce” oraz „karmienie piersią,
jako dar białego złota”. Marię, na myśl, że coś ma wyciekać
z jej sutków, robiło się słabo. Nawet, jeśli miało to być
„białe złoto”.
Z
drugiej strony, sporo zawdzięczała Oldze. Maria nie miała
kompletnie pojęcia, co może być potrzebne kobiecie, gdy już
dziecko pojawi się na świecie. Odkładała rozważania na ten
temat, jak najdłużej się tylko dało. Dopiero, to Olga uświadomiła
jej niedawno, że ciąża jest donoszona i dziecko lada moment może
się urodzić. Obie zdawały sobie sprawę, że sytuacja finansowa
Marii nie jest dobra. Od kilku miesięcy już nie pracowała, a
jakiekolwiek oszczędności stopniały do zera. Maria mieszkała z
Janiną, która przejęła pewne zobowiązania finansowe, ale
wszystko miało swoje granice. W końcu zaczęła sprawdzać ceny
niektórych rzeczy – łóżeczek, wózków. W innych życiowych
okolicznościach, mogłaby być to nawet ciekawa przygoda. Maria
lubiła chadzać po sklepach, serfować po tych wirtualnych,
przeglądać oferty, porównywać ceny, aż wreszcie klikać, wrzucać
do koszyka, by czasem ten koszyk odchudzać i wreszcie czekać na
przesyłkę. Cieszył ją ten dreszczyk rozpakowywania nowej paczki.
To było w czasach sprzed „daty ostatniej miesiączki”. Teraz
nawet, jeśli odwiedzała jakiś sklep internetowy, wypełniała
koszyk drobiazgami, to w ostatniej chwili, tuż przed ikonką
„zapłać”, cofała się.
Zaś
Olga był jednym z ogniw łańcucha sieci wymiany dóbr. Wchodziło w
to nie tylko rzeczy dziecięce, sama też tak się ubierała.
Potrafiła kupić sobie coś ładnego i drogiego w dobrym sklepie,
ale po szybkim znudzeniu zamieniała się z inną z koleżanek, która
także miała apetyt na coś nowego. W którymś momencie, Olga
poszła dalej, zaczęła wymieniać się usługami – prosta porada
prawna za ciasto, napisanie dokumentu za uszycie specjalnie przez nią
zaprojektowanej, niepowtarzalnej sukienki. Nowoczesna forma rytuału
Kula. Dlatego, po mieście krążyły ubranka, zabawki, akcesoria
dziecięce. Przechodziły z jednego domu do drugiego, od jednego
dziecka do drugiego. Wracając czasem w jedno z poprzednich miejsc,
gdy pojawił się tam nowy członek rodziny. Bo dopiero, gdy nie masz
kompletnie nic, krępujesz się brać. Uzupełnianie jest formą
oszczędzania. Do Marii jeszcze nie dotarło, że nie ma nic. Dzięki
tej cyrkulacji dóbr, z początkiem maja, do kamienicy na Ochocie
trafił zestaw wózka – gondola, spacerówka, foteli, do tego
składane łóżeczko, przewijak, bujany fotelik, ściągacz do
pokarmu (przypominający Marii element jakiegoś filmu z nurtu
sado-maso) oraz wielka torba ubranek. Olga zrobiła także listę
drobiazgów potrzebnych do pielęgnacji noworodka, matki w połogu.
Dołączyła także listę wyprawki do szpitala. To ostatnie
szczególnie Marię zaskoczyło. Uświadomiło jej, że nawet do
szpitala będzie musiała pojechać specjalnie przygotowana. Dzięki
tym ostatnim zakupom, Maria była już formalnie gotowa by zostać
matką, a ośmiornica mogła pojawić się na świecie bez obaw, że
będzie przewijana na łóżku w stare, podarte prześcieradła.
—
Słyszałam, że ta sałatka z
selera naciowego jest świetna. Możesz mi, proszę, trochę
przynieść? Usiądę sobie na chwilę.
Maria
starała się stonować swój wcześniejszy sarkazm. Wiedziała, że
ta sałatka jest ulubionym daniem Olgi i została wprowadzona do menu
przez firmę cateringową na jej prośbę.
—
Mańka, macierzyństwo to nie
zabawa. Zaraz zacznie się dla ciebie prawdziwe życie.
A
jednak balon lukru nie był w rzeczywistości taki słodki. Olka
poszła w kierunku stołu. W założeniu pierwotnym, przyjęcie miało
mieć charakter szwedzkiego stołu. Stół stał w pewnym oddaleniu
od dymiącego grilla. Zastawiony sałatkami, przekąskami oraz – co
najważniejsze – butelkami z napojami i alkoholem. Szwedzki stół
ma wpisany w swoją ideę mieszanie się gości, płynną zmianę
partnerów do rozmowy. Polacy mają jednak zamiłowanie do innego
stylu biesiadowania. Stół Nowaków został szybko dostosowany przez
gości. Bracia Nowakowie przystawili krzesła do jednego z jego
krańców i przesunęli trochę półmiski. Dzięki temu uzyskali
przestrzeń na butelkę wódki, kieliszki oraz biorące gorący
udział w dyskusji łokcie. Energicznie gestykulowali, wymieniając
zdania z jednym z sąsiadów, który właśnie się dosiadł. Do
Marii docierały tylko strzępki: „bańka kredytowa”, „doradca
akwizytor”, „to nie instrumenty finansowe, ale”. Po bokach
panów siedziały ich małżonki ze szklankami drinków i talerzykami
z sałatką. Jedna opierała się o ramię męża, ale taksowała
wzrokiem innych uczestników przyjęcia. Druga z pań skubała
widelcem jedzenie, rzucając do szwagierki, co kęs, jakieś słowo.
Po drugiej stronie stołu, przysiadła Elżbieta, macocha Marii.
Trzymała w ręku talerzyk z kawałkiem mięsa z grilla. Rozmawiała
z jakimiś dwiema innymi, także siedzącymi kobietami. Wszystkie
trzy postawiły na stole po kieliszku białego wina. Elżbieta
uchwyciła na chwilę wzrok Marii i uśmiechnęła się. Maria
płynnie spojrzała w inną stronę udając, że nie zauważyła żony
ojca. Były członkami jednej rodziny od ponad dziesięciu lat,
Elżbieta urodziła młodsze rodzeństwo Marii, ale ich kontakty były
mniej niż przelotne. Wiekowo zbliżone mogły zostać koleżankami,
ale fakt uprawianie seksu z ojcem Marii wykluczał taką możliwość.
Spotykała się z ojcem albo w kawiarniach na mieście, albo razem z
Igorem zapraszała go samego do jej ówczesnego domu. Dopiero lutowy
pobyt w na oddziale patologii ciąży i wkroczenie w całą sytuację
Janiny, doprowadziło do dwóch zdawkowych wizyt w domu ojca.
Reszta
gości także rozglądała się za czymś do siedzenia. Część
zajęła bujaną ławkę. Widać było, że proces jej rozbujania
rósł wraz z częstotliwością napełnianego szkła. Olga została
pochwycona przez brata i skłoniona do wygłoszenia krótkiego
toastu. Śmiejąc się oświadczyła, że małżeństwo rodziców
jest dla niej od lat wzorem wspólnego docierania się i chciałaby
by jej z Maćkiem było kiedyś podobne. Wzięła talerzyk z sałatką,
dwa składane krzesła pod pachę i wróciła do Marii.
—
Przyniosłam krzesła dla nas
obu. Musimy porozmawiać.
Olga
przygotowana była na zasadniczą rozmowę, bo i taki miała wyraz
twarzy.
—
Mańka, rozmawiałaś już z
Igorem?
—
Przez chwilę, dziewięć
miesięcy temu.
— I
pożartowaliście sobie przez te dziewięć miesięcy, ale teraz jest
czas na ustalenie pewnych rzeczy. Bądź wreszcie poważna. Wysłałaś
dokumenty do sądu?
Plusem
posiadania przyjaciółki z wykształceniem prawniczym jest dostęp
do wszelkiego rodzaju porad w tym zakresie. Albo pomoc w pisaniu
pozwów. Coś takiego, Olka przywiozła jej miesiąc wcześniej,
razem z rzeczami dla dziecka.
—
Czy nie uważasz za dziwne, że
wszyscy przejmują się, w czym będzie spać to dziecko, w co będzie
ubrane, tylko nie jego ojciec?
Dokument
przekazany przez Olgę wyglądał tak:
Warszawa, 10 maja 2012
Sąd Rejonowy w Warszawie.
Wydział Rodzinny i Nieletnich
Wnioskodawczyni: Maria Piłat, (aktualny adres)
Domniemany ojciec: Igor Księżopolski (aktualny adres)
Sąd Rejonowy w Warszawie.
Wydział Rodzinny i Nieletnich
Wnioskodawczyni: Maria Piłat, (aktualny adres)
Domniemany ojciec: Igor Księżopolski (aktualny adres)
WNIOSEK O
ZABEPZIECZENIA ROSZCZENIA PIENIĘŻNEGO
Wnoszę o:
zabezpieczenie przyszłych roszczeń alimentacyjnych w trybie art. 754 Kodeksu Postępowania Cywilnego związanych z ustaleniem ojcostwa przez zobowiązanie do wyłożenia kwoty 4 500 zł na koszty utrzymania matki przez trzy miesiące w okresie porodu oraz kwoty 4 500 zł na koszty utrzymania dziecka przez trzy pierwsze miesiące po urodzeniu, przy czym kwoty te mają być płatne w trzech równych ratach miesięcznych, do dnia 10-go każdego miesiąca z góry z ustawowymi odsetkami w razie zwłoki płatności którejkolwiek z rat do rąk wnioskodawczyni, z tym, że matki dziecka poczynając od miesiąca marzec roku, a dla dziecka poczynając od miesiąca jego urodzenia.
UZASADNIENIE
Jestem szóstym miesiącu ciąży. Nie pozostawałam ani nie pozostaję w związku małżeńskim. Ojcem dziecka, którego urodzę, jest Igor Księżopolski.
dowód: zaświadczenie lekarskie z dnia…
przesłuchanie stron sporu
Jestem osobą bezrobotną. Z uwagi na skomplikowany przebieg ciąży, pobyt na oddziale patologii ciąży, mimo wolnych miejsc pracy w moim zawodzie, nie mam możliwości podjęcia pracy. Gdyby nie stan spowodowany ciążą, mogłabym zarabiać, co najmniej zł 2 500 zł miesięcznie. Koszt mojego utrzymania przez trzy miesiące w okresie porodu określam łącznie na kwotę 4 500 zł. Z kolei koszt utrzymania dziecka przez pierwsze trzy miesiące po urodzeniu określam łącznie, na co najmniej kwotę 4 500 zł. Ponadto czeka mnie kupno wyprawki dla dziecka, które to koszty wynoszą na kwotę 5 000 zł.
Domniemany ojciec jest właścicielem wydawnictwa reklamowego. Jest kawalerem i nie ma nikogo na swoim utrzymaniu.
dowód: przesłuchanie stron sporu.
Załączniki:
1. zaświadczenie o ciąży, wypis ze szpitala
Wnoszę o:
zabezpieczenie przyszłych roszczeń alimentacyjnych w trybie art. 754 Kodeksu Postępowania Cywilnego związanych z ustaleniem ojcostwa przez zobowiązanie do wyłożenia kwoty 4 500 zł na koszty utrzymania matki przez trzy miesiące w okresie porodu oraz kwoty 4 500 zł na koszty utrzymania dziecka przez trzy pierwsze miesiące po urodzeniu, przy czym kwoty te mają być płatne w trzech równych ratach miesięcznych, do dnia 10-go każdego miesiąca z góry z ustawowymi odsetkami w razie zwłoki płatności którejkolwiek z rat do rąk wnioskodawczyni, z tym, że matki dziecka poczynając od miesiąca marzec roku, a dla dziecka poczynając od miesiąca jego urodzenia.
UZASADNIENIE
Jestem szóstym miesiącu ciąży. Nie pozostawałam ani nie pozostaję w związku małżeńskim. Ojcem dziecka, którego urodzę, jest Igor Księżopolski.
dowód: zaświadczenie lekarskie z dnia…
przesłuchanie stron sporu
Jestem osobą bezrobotną. Z uwagi na skomplikowany przebieg ciąży, pobyt na oddziale patologii ciąży, mimo wolnych miejsc pracy w moim zawodzie, nie mam możliwości podjęcia pracy. Gdyby nie stan spowodowany ciążą, mogłabym zarabiać, co najmniej zł 2 500 zł miesięcznie. Koszt mojego utrzymania przez trzy miesiące w okresie porodu określam łącznie na kwotę 4 500 zł. Z kolei koszt utrzymania dziecka przez pierwsze trzy miesiące po urodzeniu określam łącznie, na co najmniej kwotę 4 500 zł. Ponadto czeka mnie kupno wyprawki dla dziecka, które to koszty wynoszą na kwotę 5 000 zł.
Domniemany ojciec jest właścicielem wydawnictwa reklamowego. Jest kawalerem i nie ma nikogo na swoim utrzymaniu.
dowód: przesłuchanie stron sporu.
Załączniki:
1. zaświadczenie o ciąży, wypis ze szpitala
Maria
przeczytałam dokument spokojnie w domu. Potem przeczytała jeszcze
raz. Następnie schowała do szafki. Teraz Olga chyba chciała wrócić
do tego kawałka papieru.
—
Olka, za co on miałby mi
zwracać teraz pieniądze?
—
Jak to, za co? Ciąża kosztuje.
Na tym nie można oszczędzać. Wizyty lekarskie, badania usg,
witaminy, ubrania. Utracone dochody, bo nikt cię teraz do pracy nie
przyjmie.
— Do
lekarza chodziłam państwowo, badania także miałam bezpłatnie,
witaminy kosztowały grosze.
Ktoś
podkręcił muzykę głośniej. Nie leciały już hity epoki disco,
tylko przebój rozpalający listy przebojów i ludzi od kilku
tygodni. Podmiot liryczny wyrażał w nim radość, że pewna kobieta
dla niego tańczy.
—
Nie dbasz o ciążę i dziecko.
Witaminy? Powinnaś jeszcze łykać kwasy omega. To dla mózgu
dziecka.
—
Twoja matka łykała te kwasy?
Masz jakieś zarzuty do swojego rozumu?
Olga
zignorowała zaczepkę uznając być może, że w przypadku Mańki
sarkazm zbyt mocno skorelował się z poziome hormonów.
—
Wyprawkę dostałaś od innych
ludzi, bo jako samotną matkę nie stać cię na zakup wszystkich
potrzebnych rzeczy. Jeśli sąd będzie potrzebował faktur albo
paragonów, to załatwię je dla ciebie.
Wzniecająca
radość piosenka została puszczona jeszcze raz. Nawet brzmiała
jakby głośniej. Nowak porwał do tańca małżonkę i oboje
podrygiwali na trawniku. Tańczyli w starym stylu. On ujął jej
prawą dłonią jej lewą dłoń, a druga ręką objął w pasie. Ona
położyła druga dłoń na ramieniu. Oboje świetnie trafiali w
rytm. Zaraz dołączyły do nich jeszcze dwie inne pary. Układy
taneczne były może inne, ci także jednak trzymali się za ręce.
—
Mam nadzieję, że w końcu
porozmawiasz z Igorem. – westchnęła Olga
Maria
i Igor nie mieli dobrego startu, jeśli chodzi o kwestie związane z
ciążą. Nie rozmawiali od prawie dwóch miesięcy, kiedy
powiedziała mu o dziecku przez telefon, informując jednocześnie,
że chce przywrócenia do pracy. Wizja jej osoby ponownie w biurze
bardziej go wzburzyła niż ciąża. Zapewne, dlatego, że jej postać
przy biurku była bardziej realna niż jakieś tam dziecko. Potem
szybko zamknął starą i otworzył nową firmę. Uporawszy się z
jednym kłopotem, mógł stawić czoło drugiemu. W tym celu
zadzwonił do Marii, przypomniał jej fakt, że on Igor nigdy nie
chciał mieć dzieci, nie nadaje się na ojca, a ona Maria wiedziała
to od zawsze, zgadzała się z tym, a nawet, jak mu się wydaje,
popierała. W takim razie, skoro ona, Maria, zdecydowała się
urodzić, to jest to teraz wyłącznie jej sprawa. Nie był pytany o
zgodę, więc w całej sprawie nie będzie uczestniczył. Sprawie,
tak to określił.
Przez
pierwsze tygodnie nawet dla Marii była to tylko sprawa. A sprawa,
jak to sprawa, może być pilna do załatwienia, a może też trochę
poczekać. Są też sprawy, które łatwo wypadają z pamięci. Ta z
pamięci Marii wypadła na całą jesień i dużą część zimy.
Dopiero pobyt w szpitalu uzmysłowił jej, że sprawą trzeba się
będzie w końcu zająć. Zapomnieć nie pozawalała także Olga.
Pod
koniec kwietnia, Maria ponownie skontaktowała się z Igorem i
zaproponowała spotkanie. Zaprosił ją do małej, zacisznej
restauracji. Restauracja mieściła się w motelu za miastem. Jechali
tam jego samochodem ponad pół godziny. Maria zaczęła się już
obawiać, czy próba załatwienia sprawy nie miała polegać na
pozbyciu się sprawy przy pomocy zbrodni. Droga prowadziła głównie
lasami. Gdy dojechali na miejsce, zmieniła zdanie. Po prostu było
to jedno z miejsc, do których Igor zawoził swoje znajome. Zapach
hotelowych pokoi go pobudzał. Z jakiś niewyjaśnionych przyczyn,
Igor stawał się bardziej aktywny seksualnie w podróży. Choćby
krótkiej. Zatrzymali się przed małym zajazdem, tuż obok głównej
trasy prowadzącej na północ kraju. Drogą mknęli szczęśliwcy
mogący wcześniej rozpocząć długi, weekend majowy. Nawet w ryku
silników ich samochodów można było usłyszeć ekscytację. Maria
z Igorem zostawili ten wyścig po wypoczynek za plecami i usiedli
przy jednym ze stolików. Tu wydawało się być spokojniej.
Sprzątano już po śniadaniu, więc nocne nietoperze zdążyły
oddać klucze do pokoi. Do obiadu zostało trochę czasu, więc nikt
nie zajeżdżał na lunch, lub konsumpcję w inne formie.
—
Zapowiada się dobra pogoda na
weekend. Jedziesz gdzieś? – Igor zamówiła właśnie dwie kawy z
mlekiem.
Maria
chciała mu zwrócić uwagę, że nie może na razie pić niczego z
kofeiną. Zawsze zamawiał dla nich dwojga. Inną sprawą było to,
że kiedyś wiedział, co ona lubi i czego potrzebuje.
—
Nie mam planów. Zostaję z
Janiną.
Przed
restaurację zajechały dwa samochody. Trudno było ocenić, co było
bardziej intensywne – czerń ich karoserii, czy cena. Za chwilę
okazało się, że kolorystyka garniturów pasażerów utrzymana była
w podobnej tonacji.
—
Janina? Ta twoja babka?
Rozmawiasz z rodziną?
—
Pomogła mi, gdy miałam zimą
komplikacje z ciążą. Mogłam ją stracić.
Padło
słowo kluczowe dla rozmowy i to już na samym jej początku. Jedno
zdanie konwersacji o niczym, dla niektórych jest zaledwie łebkiem
od czubka góry lodowej, dla innych kilkoma słowami za dużo. Przez
twarz Igora przemknął skurcz. Może i starał się nie dostrzegać
wyrazistego brzucha Marii, ale nie mógł już udawać, że
niedosłyszy.
—
Właśnie, co to za pozwy mi
przysyłasz.
—
Igor, musimy się dogadać.
Dziecko będzie niedługo potrzebować pieniędzy. Chodzi też o inne
sprawy. Formalne. Nazwisko, wasze kontakty.
— Po
co dziecku teraz pieniądze? Masz jeść dla dwojga, nie za dwoje. –
Igor okrasił swoje odkrycie śmiechem i dodał – Mam nowe życie,
nowy związek. Zakładam rodzinę.
W
rozmowę wbiła się klinem kelnerka przynosząc dwie kawy i
dzbanuszek w mlekiem. Maria poprosiła ją szybko o szklankę wody.
Już nie tylko chodziło o to, że nie pija kawy, ale zaschło jej w
gardle. Język nie był do końca zdecydowany, czy przykleić się do
podniebienia, czy do dolnej części szczęki. A niezdecydowany
język, to niezdecydowana riposta. Dzięki temu, Igor mógł
kontynuować.
—
Lusia i ja bierzemy ślub.
Jesienią. Ona nic nie wie o tobie. Nie chcę żeby się przejmowała.
Jest bardzo wrażliwa. Studiuje psychologię.
—
Przecież będzie musiała się
w końcu dowiedzieć. – Maria odzyskała głos.
— A
po co? Warszawa to duże miasto. Pomieścimy się wszyscy. Ona się
teraz prawie nie rusza z domu. Ty też się nie ruszaj ze swojej
dzielnicy.
Kelnerka
przyniosła butelkę wody niegazowanej i szklankę. Maria upiła
haustem kilka łyków i poczuła, że musi iść do toalety.
Przynajmniej jedną kwestię miała odhaczoną – Igor nie zamierzał
kontaktować się z dzieckiem. Przeprosiła go na chwilę i poszła
poszukać toalety w zajeździe. Gdy wróciła do ogródka
restauracyjnego, zauważyła, że pasażerowie czarnych aut także
korzystali z dobrodziejstw odludnego miejsca. W każdym z samochodów
pozostał kierowca. Dwa pasażerowie usiedli przy jednym ze stolików
i rozmawiali półgłosem. Ich towarzysze zajęli stolik sąsiedni.
Zajęli przeciwległe jego krańce. Obaj siedzieli milcząc. Nie
rozmawiali ze sobą, nie czytali, oczy ukryli za ciemnymi okularami
słonecznymi. Ciemne okulary sprawiały, że ich oczy były
niewidoczne. Twarz była nieruchomą maską. Marię nie intrygowało,
o czym mogą rozmawiać panowie przy stoliku. A dla większości
osób, to byłoby najciekawsze. Zastanawiała się, co mogą myśleć
ci dwaj nieruchomi, siedzący obok. Co chodzi po ich głowie? A może
posiedli umiejętność wyczyszczenia umysłu i bycia mocno tu i
teraz. W każdym razie, nie wyglądało to na zwyczajne spotkanie
biznesowe.
Maria
wróciła do stolika. Igor rozmawiał z kimś przez telefon,
odwrócony do niej plecami.
—
Będę niedługo… Kontrahent…
Nie znasz, to nowy biznes, robię dopiero rozpoznanie… … Yhym…
Obejrzę przy okazji ten zajazd… Wczoraj oglądaliśmy ich stronę
internetową. Miło tutaj… Yhym… Tak, podoba mi się przydymiona
lilia… Świetlisty fiolet też.
Zauważył
siadającą Marię.
—
Muszę już kończyć.
Kontrahent wrócił.. Yhym.. Będę za godzinę. Kocham cię.
Maria
już wiedziała, że jest kontrahentem. I tak podeszła do sprawy. W
chwiejnej porze pomiędzy śniadaniem, a obiadem załatwiano w tym
ogródku restauracyjnym sprawy, których nie dałoby się rozwiązać
w centrum miasta. I nie miało to nic wspólnego z emocjami. W takim
razie i Maria uznała, że teraz, w tym miejscu, z tym człowiekiem
jej brzuch to tylko kwestia biznesowa. Dopiła szklankę wody do
końca.
—
Zamów mi jeszcze jedną butelkę
wody. Dziecko będzie potrzebować alimentów. Już za chwilę. Co
proponujesz?
Taneczne
rytmy przeboju roznosiły się po okolicy już po raz czwarty albo
piąty. Na trawniku pląsało energicznie coraz więcej osób. Mogła
to być dobra strategia, bo wieczór przyciągnął chmarę komarów
i meszek. Te oszczędzając energię obsiadły cele nieruchome.
Między innymi Marię i Olkę.
—
Olka, będę już się powoli
zbierać.
—
Przyniosę środek na komary i
szal dla ciebie.
—
Jestem zmęczona, muszę
odpocząć.
Im
bliżej było porodu, tym Maria chętniej korzystała z tej wymówki.
Pijąc tylko wodę i soki, stawała się coraz mniej kompatybilna z
innymi członkami przyjęcia. Za jednym przebojem disco-polo pognał
kolejny, puszczony równie głośno.
Maria
zadzwoniła po taksówkę i przeniosła swoje krzesełko przed dom
Nowaków. Było tu zaciszniej, choć nadal dobiegały odgłosy
zabawy. Front domu skierowany był na północ. Może, dlatego,
posadzony przed nim bez jeszcze, lub dopiero, był w pełni rozkwitu.
W rozgrzanym, wieczornym powietrzu rozchodził się jego zapach. Bez,
konwalie, jaśmin. Chór rozgoszczonej wiosny. Głosy wchodzące
jeden za drugim. Najpierw delikatne, przemykające przez nos
konwalie. Potem rozchichotane kwiaty bzu. By pod sam koniec wiosny,
na ich miejsce wszedł dystyngowany, niepokojący jaśmin. Kruchy
niczym powiew wiosny, pachnący intensywnie jak lato. Trzy kwiaty.
Specjalność wiosny. Nie do podrobienia w innych miesiącach roku.
Z
tego miejsca, Maria miała widok na kawałek posesji swojego ojca.
Może to zapach bzu. Może zapadający zmrok. Może widok świata,
który jest, blisko, ale już przeminął. Maria poczuła, że spada.
Spadało coś w środku niej. Jakby gwałtownie zjeżdżała windą w
dół, a jej serce, płuca, żołądek nie mogły nadążyć. Chciała
uchwycić się świata, ale świat stał w miejscu. Ośmiornica też
pozostała niewzruszona. Ośmiornica była w pełni gotowości.
Zajechała
taksówka. Maria czuła się już zwyczajnie.
Komentarze
Prześlij komentarz